wtorek, 30 lipca 2013

Rozdział VI- Dziwne niespodzianki

Rozdział VI- Dziwne niespodzianki
- Czy tylko mi ten Alex wydaje się dziwny?- spytała Avalon, po wzięciu łyka swojego śmietankowego shake'a.
- Nie tylko tobie- przyznałam.
  Gdyby nie ta cała sytuacja z Alexem i jego kolegą Danielem,( który dołączył do klasy Ave i zrobił niezłe zamieszanie), byłby to całkiem zwyczajny wypad. Siedzieliśmy przy jednym z wolnych stoliczków w kafejce pani Kellys i popijaliśmy nasze napoje, wyglądając przez okno na przybrany soczystą zielenią Central Park w którym bawiły się gromadki dzieci, biegali biegacze, starsze panie wyprowadzały swoje psy na spacer, a zakochane pary próbowały się skryć przed ciekawskimi spojrzeniami, chowając się za wielkimi krzakami obsypanymi kolorowymi kwiatami, które zasłaniały kamienne ławki znajdujące się w cieniu wielkich lip, otaczających park. Niby wszystko wyglądało normalnie, ale tak naprawdę tylko my widzieliśmy magicznych mieszkańców Central Parku. Żadne z dzieci nie wiedziało, że z gałęzi drzew obserwują je nie tylko ptaki, ale też małe wróżki rodem z filmu ,,Dzwoneczek'', machające swoimi małymi kolorowymi skrzydełkami, przypominającymi do złudzenia te motyli. Zielone skrzaty w swoich irlandzkich strojach i kapeluszach z piórami, które założyły z okazji ich małego Święta Zbiorów, chowały się za drzewami, obserwując nowych przybyszy, a małe duszki, które straszyły w parku, aby odgonić rabusiów i innych ludzi tego pokroju, przypatrywały się wszystkiemu z góry i przelatywały czasem między przechodniami, prawdopodobnie z nudów. Lubiłam oglądać prawdziwy Central Park: miejsce gdzie stykali się ze sobą ludzie i istoty ze Świata Cieni, a tak naprawdę nie mieli o sobie pojęcia albo się ignorowali dla własnego bezpieczeństwa. Na swój sposób to było dosyć komiczne, ale też konieczne. Żadne z nas nie chciało, aby do naszego świata weszli szaleni naukowcy, którzy chcieliby się o nas dowiedzieć wszystkiego, a tak naprawdę zniszczyliby naszą rasę. Większość ludzi nawet nie wie, że niszcząc innych, niszczą także siebie, ale taki jest świat: czasami wysoce niesprawiedliwy.
  Trey zaklął pod nosem, gdy jakiś facet trącił go ramieniem w tym samym momencie, gdy on brał łyka swojego sprite'a przez co polał sobie białą koszulę. Cam wykrzywił usta w pogardliwym uśmiechu:
- Chyba ktoś cię nie lubi, stary.
- Przymknij się Cam.- powiedział, próbując rozetrzeć tą plamę, aby była mniej widoczna. Efekt był jednak jeszcze gorszy. Cammy parsknął śmiechem.
- Bo co mi zrobisz, lalusiu?
- Nie przeginaj, Cammciu.
- Ty też, Treynee.
- Zamknijcie się, ciołki- warknął Jacob, uciszając chłopaków. Posłusznie spuścili wzrok na podłogę jak ukarani uczniowie w podstawówce.
  Po skończonych lekcjach Jake postanowił do nas dołączyć, a poza tym przeprosił nas za swoje zachowanie i obiecał, że będzie spokojny i przy okazji przeprosi Bonnie za swoje zachowanie. Cieszyłam się, że wziął się w garść. Jake był mi tak samo bliski jak Trey i martwiłam się o niego, gdy działo się coś złego. Ale kto powiedział, że nie zemszczę się na Jen? Ta szmata nie tylko jego zraniła i chyba czas, aby ktoś jej pokazał ile jest warta z tą swoją ,, ładną buźką''. Trzeba tylko wymyślić coś dobrego dla tej panienki...
- Wiem o czym myślisz, Shade- odezwał się Trey- I to chyba nie jest czas, aby się zajmować takimi błahymi sprawami.
- A o co chodzi?- spytał Jacob.
- O nic!- powiedzieliśmy chórem, po czym wymieniliśmy chytre uśmieszki. Trey doskonale wiedział, że myślałam o zemście. Czasem potrafił mi czytać w myślach, a raczej je odgadywać. W sumie już sama moja wina musiała mu wystarczająco wytłumaczyć, co się działo w mojej głowie. 
- Okej, ale może wróćmy do naszego tematu, okej?- powiedziała Avalon, bawiąc się swoimi płomiennorudymi lokami. Wydawała się jednocześnie zirytowana i zestresowana- Coś mi w nich nie pasuje. Najbardziej te oczy, które wydają się takie świetliste i hipnotyzujące, jak u wilkołaków. I jeszcze to, że są tacy zniewalający według dziewczyn. Co o tym myślicie?
- Przecież my także jesteśmy zniewalający i w dodatku wolni. Dziewczyny nam się nie mogą oprzeć- Cam i Trey zaczęli udawać, że są modelami. Wybuchnęliśmy śmiechem, aż zwróciliśmy na siebie uwagę wszystkich klientów pani Kellys. Z trudem się opanowaliśmy. Cam usiadł z powrotem na swoje miejsce i uśmiechnął się szeroko do rudowłosej przyjaciółki.
  Avalon wzniosła oczy ku niebu i pokręciła głową z rozbawieniem.
- Nie o to chodzi i przy okazji: powinniście być modelami albo klaunami.
- Ale przystojnymi, co nie?- Trey zaczął poruszać brwiami.
- Chyba w innym świecie- mruknął Jacob.
- Okej, koniec tych śmiechów.- ucięłam z uśmiechem, który jednak szybko zgasł. To była poważna sprawa, choć dla innych pewnie wydawała się błaha. Ścisnęłam zimny plastikowy kubeczek, aby ochłodzić spocone dłonie- Ave ma rację, w nich jest coś dziwnego. Mają w sobie coś z wilkołaków...
- A może po prostu któryś z rodziców był wilkołakiem?- zaproponował Cam- A może zostali zarażeni likantropią, jednak przemiana nie doszła do skutku? Wiesz, że i takie przypadki się zdarzały.
- Wiem, ale to się nie trzyma kupy. Kiedy likantopia nie dochodzi do skutku, dana osoba dopóki nie osiągnie wieku osiemnastu lat, łatwo traci nad sobą kontrolę i szybko można ich sprowokować o walki. Kiedy się z nim zderzyłam, mógł mnie zaatakować, a  był przerażająco spokojny. To w ogóle nie ma sensu.
- A czy coś w naszym świecie ma sens?- wtrącił Jacob- No chyba nie. Gdyby tak, to nie odróżnialibyśmy się tak od Przyziemnych. Nie bylibyśmy odmieńcami czy dziwadłami, jak kto woli.
- Serio nas tak postrzegasz?- spytał Trey.
  Jacob wzruszył ramionami i wziął łyk pepsi z puszki.
- Nie chcę mówić tego, co każdy wie, ale nie w tym rzecz. Shade, przecież równie dobrze oni mogą być normalnymi ludźmi, którzy wyróżniają się z tłumu. Weź na przykład taką Shy, która wyglądem przypomina mi wilę, a wcale nią nie jest albo tego osiłka Dicka, który wkurza się o byle co tak jak wilkołaki. To, że mają te dziwne oczy wcale nie oznacza, że są wilkołakami, przynajmniej tak sądzę. 
- Jacob może mieć rację.- wstawił się za nim Trey.- Przecież każdy ma w sobie coś wyjątkowego.
- Ale nie aż tak i udowodnię wam to- rzuciłam im wyzywające spojrzenie. Czas na użycie półśrodków- Nie będziemy się bawić w marne szpiegowanie rodem z fatalnych komedii. Jutro pójdę do ciotki Endless i poproszę o ten dziwny szmaragd, który działa jak wykrywacz kłamstw: rozróżnia czy ktoś jest człowiekiem czy kimś z naszego świata. Wtedy będziemy mieli pewność z kim mamy do czynienia.
  Wszyscy popatrzyli na mnie z pewnym zdziwieniem, pomieszanym z powątpiewaniem. Z doświadczenia wiedzieli, że moje plany są ,, misjami samobójczymi'' albo takimi, które nie wypalają, ale trochę wiary chyba mi się przyda, co nie?! Okej: parę razy plany nie wyszły po mojej myśli, ale chyba nikt nie miał innego pomysłu, co nie? Powinni się cieszyć, że ktoś cokolwiek wymyślił, a nie wybredzać. Odrobinę się zirytowałam i zatopiłam smutki w czekoladowym napoju.
- A jak mu zamierzasz ten kamień wcisnąć do ręki?- spytał Cam.- Z tego co mówiła moja mama, kamień musi dotknąć skóry tego kogoś. Dasz mu go w prezencie?
- Dajcie mi czas, a coś wymyślę. Trzeba to zrobić szybko i niezauważalnie.
- A może użyję mojej sztuczki i wmówię panu Hendrickowi, że mamy lekcję o kamieniach?- zaproponowała chytrze Ave. Chłopcy unieśli brwi w geście zdziwienia, więc rudowłosa zaczęła z ożywieniem tłumaczyć- Przecież obecnym tematem jest fauna i flora Nowego Yorku. Możesz dać go wszystkim do ręki jako rzadki okaz, a kiedy się zaświeci, gdy Alex będzie miał go w dłoni, będziesz miała swój dowód i nie będziemy się kłócić. Na lekcji nie będzie mógł odmówić i się nam nie wywinie. Proste i przyjemne.
- Łatwo powiedzieć- mruknął Jacob- Wszystko co jest ,, proste i przyjemne'' z reguły nie kończy się za dobrze, nie pamiętacie?
- Może teraz będzie inaczej?- wzruszyłam ramionami. Jake pokręcił głową i  w zamyśleniu upił łyk coli.

- Hej, kochani- uśmiechnęła się do nas jedna z kelnerek, Meghan, podchodząc do naszego stolika. Odpowiedzieliśmy jest chórem cześć i odwzajemniliśmy jej uśmiech, który był zaraźliwy. Jak na Nocnego Łowcę Meg była bardzo często uśmiechnięta, jej dobry humor łatwo można było podłapać. Zresztą wystarczyło na nią spojrzeć, aby się uśmiechnąć. Wyglądała jak jakaś dobra boginka, mogłaby zagrać np. w ekranizacji serii ,, Dom Nocy'' jako bogini Nyks. Meg ma w sobie ,,włoską krew'', gdyż jej babcia stamtąd pochodzi, dzięki czemu ma lekko opaloną karnację skóry jakby co dopiero przyjechała znad morza. Jak zwykle swoje niesforne czarne włosy związała w długi warkocz, ciemnoniebieskie oczy podkreśliła tuszem do rzęs i miała na swoją ulubioną szarą bokserkę z napisem: ,, Na mnie się nie krzyczy, mnie się przytula'', czarne legginsy, podkreślające jej szczupłe nogi i białe adidasy, lekko pobrudzone ziemią. Na jej szyi wisiał srebrny łańcuszek, który dostała ode mnie i Avalon na czternaste urodziny. W ręku trzymała mały woreczek zawiązany brązowym rzemykiem.
- Co tam, Meg?- spytał Trey z szelmowskim uśmiechem na twarzy.
  Cam kopnął nogą w jego krzesło i mój braciszek spadł na podłogę. Jake i Cam przybili sobie piątki, a Trey spiorunował ich spojrzeniem. Wstał z zimnej podłogi, po czym wygładził swoją i tak już brudną koszulę i wyszczerzył zęby do kelnerki. Z trudem powstrzymałam wybuch śmiechu. Nie od dzisiaj było mi wiadomo, że Meg bardzo mu się podoba i robi bardzo dużo rzeczy, aby zwrócić na siebie jej uwagę, jednak bez skutku. Ciekawe czy teraz mu się uda...
- Meg, nie pracujesz teraz?- wtrąciła Avalon.
- Tak, ale jakiś chłopak poprosił, abym wręczyła to naszej Shade- powiedziała, podając mi ten mały woreczek do ręki. W dotyku był miękki i ciepły oraz pachniał cynamonem- Swoją drogą, niezły przystojniak i jego oczy, świetliste jak księżyc. Umawiacie się ze sobą?
  Alex?!
  Jake omal nie wypluł swojego picia na stolik, powstrzymując się od śmiechu. Jego policzki zrobiły się czerwone, jakby się dusił, a jego ciałem wstrząsały dreszcze. Nie ukrywał, że się dobrze bawi. Ja za to nie wiedziałam czy mam się śmiać czy wymiotować. Z trudem powstrzymałam grymas, jednak rumieńców kontrolować nie mogłam. Piekły jakby ktoś mi je podpalił. 
- Oni nie chodzą ze sobą. To po prostu nowy uczeń- wzruszyła ramionami Ave, wybawiając mnie od odpowiedzi. Pokiwałam głową, mówiąc nieme ,, Dziękuję''.
  Meg zmarszczyła brwi.
- Ah tak... no cóż. W każdym razie, prosił abym ci to przekazała i tyle. Może stara się o twoje względy?
- Na jego miejscu dałbym jej to osobiście- zabrał głos Trey- Przecież kobieta potrzebuje uczuć, prawda, Meg?
- Na pewno- zgodziła się- Jestem pewna, że uszczęśliwisz swoją dziewczynę, jeżeli będziesz ją miał. Póki co muszę iść, bo dzisiaj wcześniej wychodzę. Idę z Masonem na randkę. To na razie, kochani!- powiedziała i kołysząc biodrami wróciła do lady.
  Z twarzy Treya odpłynęły kolory, a jego usta rozchyliły się ze zdziwienia. Wyglądał jakby ktoś uderzył go młotkiem w twarz. Cam o mało nie wziął przykładu z Jake'a z tym piciem, ale opanował się i poklepał mojego brata po ramieniu. 
- Nie rozpaczaj, chłopie. Ten Mason, to ciota. Pewnie po tej randce nie będzie chciała go znać.
- Właśnie, przecież wiesz, że Mason to idiota dbający tylko o siebie.- wtrącił Jake.
  Nie wiedziałam czy skupić się na tym woreczku czy na tym, że mój brat po raz drugi dostał kosza od ładnej dziewczyny. Postanowiłam, że o tym drugim, ten prezent mogę otworzyć później, prawda? Nikt mnie nie pogania. Szybko schowałam woreczek do kieszeni spodni i położyłam ręce na blacie stolika. Avalon przyglądała mi się ze zmartwieniem.
- Wszystko okej?- spytała z troską- Nie otworzysz go teraz?
- Nie- zadecydowałam i posłałam jej blady uśmiech- A teraz lepiej zajmijmy się moim bratem. Wygląda, jakby miał zaraz zemdleć.
- Nieprawda- mruknął i opadł głową na stolik. Wszyscy patrzyliśmy na niego z zażenowaniem, pomieszanym z troską.
- Hej, znacie jakiegoś dobrego zapaśnika? Coś czuję, że bez pomocy ten gostek się nie ruszy- powiedział Jake.


   A o to i nowy rozdział. Mam nadzieję, że się wam podoba i widzę, że czyta go coraz większa liczba osób. Oby tak dalej i wszystkim dziękuję za miłe słowa. Póki co nie będę przynudzać i do następnej notki.
PS: Do Natalx. Chodzi o ten rysunek. E-mail podałam w komentarzu na twoim blogu.





  
  

niedziela, 28 lipca 2013

Rozdział V- Los potrafi sprawiać niespodzianki w najmniej spodziewanym momencie

Rozdział V- Los potrafi sprawiać niespodzianki w najmniej spodziewanym momencie
  ,, Nocne Szaleństwo czeka na ciebie, właśnie w te szkole'', głosił plakat wiszący na tablicy ogłoszeń, która wisiała tuż przy drzwiach od stołówki. Ze zmarszczonymi brwiami patrzyłam na kolorowe ogłoszenie, które raziło niczym światła drogowe. ,,Nocne Szaleństwo'' to była nazwa znanego nam  klubu, który mieści się jakieś pięć kilometrów o szkoły, więc jaki był sens przeniesienia jednej imprezy do tego budynku? Dla mnie droga była bez różnicy, równie dobrze mogłam poprosić wujka Janela albo tatę, aby mnie podwieźli i problem z głowy. Nie rozumiałam, o co to całe zamieszanie. Cała szkoła już wiedziała o tej imprezie i z niewiadomych dla mnie powodów, byli nią podekscytowani i już planowali jak się ubrać i tak dalej. Na korytarzu nie mówiono o niczym innym, co mnie strasznie irytowało. Może i lubiłam czasem sobie poimprezować, ale nie lubiłam, gdy ktoś z marnej potańcówki robi wydarzenie stulecia. Równie dobrze mogłabym zrobić przyjęcie u siebie w domu i rozpowiadać, że przyjedzie One Direction; wtedy na pewno by przyszła cała masa uczniów.
- Hej, Shadow- ktoś puknął mnie w ramię.
 Odwróciłam się od plakatu i uśmiechnęłam na widok Shy Benson. Shy była kolejną Przyziemną, którą szybko polubiłam i mogłam na nią liczyć. Ona i Bonnie mogłyby być w sumie siostrami. Tak jak Bonnie, Shy miała delikatne rysy twarzy świadczące o jej polskich korzeniach, brązowe włosy, które w słońcu nabierały lekko czerwonej barwy, kilka piegów na policzkach, które kontrastowały z mlecznobiałą cerą i niebiesko-szare oczy otoczone wachlarzem długich rzęs, przypominające kolorem błękitne niebo, lekko zachmurzone przez szare chmury. Shy była po swojemu inna i bardzo ładna, choć sama tego nie dostrzegała. Wiele razy skarżyła się na swoje piegi, ale były one jej częścią i świetnie pasowały do jej nieco wyjątkowego wyglądu. Gdyby nie była uparta niczym osioł, pewnie używałaby swojej urody jak bata, a nie jak nieoczekiwanego prezentu od życia, ale wolałam ją w tej wersji: cichą, spokojną, pełną energii.
  Obydwie uśmiechnęłyśmy się do siebie serdecznie i uścisnęłyśmy sobie ręce na powitanie.
- Cześć, Shy. Miło mi cię widzieć. Jak tam wycieczka do Kalifornii?
- Koszmarna. Na plażę mogliśmy wychodzić jedynie na godzinę, musieliśmy szybko przechodzić z miejsca na miejsce i o 21 zamykano nas w domkach, abyśmy nie uciekli się popluskać w wodzie. Krótko mówiąc: traktowano nas jak małe dzieci. To była tylko strata kasy i nawet się nie opaliłam. Ale co będę się skarżyć, co u ciebie?
  Niech pomyślę: moi rodzice nie chcą nam powiedzieć o czym mówiono na zebraniu, mój kuzynek zamienia się w outsidera i w dodatku rani moją dobrą koleżankę, a w okolicy zginęła grupa nastolatków i być może ktoś z naszego świata jest w to zamieszany. Rzeczywiście, to bardzo udany czas.
- Nic nowego- wzruszyłam ramionami- Wiesz, że u mnie rzadko coś się dzieje. Avalon miała trzy dni temu urodziny i to jedyne, co się u mnie działo.
- Wiem, wiem, złożyłam jej życzenia. Idziesz na tą imprezę?- spytała, kiwając głową w stronę plakatu.
  Mimowolnie się skrzywiłam.
- Nie rozumiem, czemu to takie wydarzenie. Przecież to kolejna normalna impreza, na której nic niezwykłego się nie dzieje. Nie ma dobrej muzyki czy żarcia. Jak ostatnio tam byłam, to przez przypadek podali przeterminowany napój i większość gości się rozchorowała.
- Więc o niczym nie słyszałaś?- uniosła brwi.
- A niby o czym miałam słyszeć?- Okej, tego nie rozumiałam. 
- Wszyscy mówią o tej imprezie, aby zmylić nauczycieli. Do naszej szkoły dołączyła dwójka nowych uczniów i teraz są wielką sensacją. Z tego co wiadomo, to dwóch chłopców i to podobno z tych dzianych rodzin z Los Angeles. Psiapsiółka Jennifer, Adelain, cały czas o nich gada. Podobno ich dzisiaj spotkała i nie może się doczekać, aż dołączą do jej klasy, choć szczerze wątpię, że dyrektor Forge to zrobi. Wie, że Adelain nie da im spokoju. Cały czas gada o tym, że obydwoje są nieziemsko przystojni i to w dodatku bogaci. Ale wracając do tematu: te ,, uniki'' są po to, aby nie denerwować nauczycieli. Podobno ich tożsamość miała zostać tajemnicą, dopóki nie przekroczyliby murów tej szkoły, ale Adelain ich wykiwała i teraz ma kłopoty. Podobno dyrektor chce ją zawiesić na tydzień, choć nie wiem, o co w tym chodzi. Przecież u nas jest dużo dzianych dzieciaków. Może ich rodzice zasiadają w radzie miasta?
- Na pewno gdzieś są szychą- potwierdziłam. To mogła być prawda. Forge nie robiłby takiego chaosu dla bandy rozwydrzonych bachorów z bogatych rodzin, które zarabiają na sprzedawaniu czegoś czy byciu w branży biznesowej. Rodziny tych chłopaków muszą być z jeszcze wyższej klasy społecznej, a najwyższą jest władza. To było jedyne z możliwych wytłumaczeń. Ale co ja będę się nimi przejmować? Pewnie są strasznymi snobami, nie będę się przejmować egoistami pokroju Jennifer i jej brata. Byłam na nich mocno uodporniona.- Niech przychodzą, ja nie będę na nich zwracać uwagi. Trzymam się swojego terytorium. 
- Ja też- zgodziła się Shy- Nie warto z takimi zadzierać, a najlepiej trzymać się od nich z daleka. Ups!- podskoczyła z zaskoczenia, gdy zadzwonił dzwonek. Poprawiła plecak na ramieniu i posłała mi lekki uśmiech- Przepraszam, że cię zagadałam. Muszę iść, do zobaczenia!
- Hejka!- krzyknęłam za nią, gdy biegła w stronę swojej klasy.
  Okej, ja także powinnam już iść. Pan Mashmall potrafi być złośliwy, jeżeli jest w złym humorze, więc wolałam nie ryzykować kolejnej uwagi czy nawet kozy. Odwróciłam się na pięcie..., aby uderzyć z impetem w osobę przede mną. Straciłam równowagę i upadłam na podłogę, poprawiając siniaki, które miałam jeszcze po moim ,, Tańcu na talerzu''. Odsunęłam swoje włosy na bok i już miałam warknąć, gdy mnie zamurowało na widok osoby z którą się zderzyłam. Na pewno głosik w moim umyśle właśnie krzyknął: ,, Do diabła!'' i zaczął z siebie wyrzucać najróżniejsze przekleństwa, które cisnęły mi się na usta.
  To musiał być jeden z tych chłopców o których mówiła Shy. Znałam prawie całą szkołę, a ten chłopak na pewno rzuciłby mi się w oczy (i byłby otoczony wianuszkiem dziewczyn, co by było widać z co najmniej kilometra). Był dosyć umięśniony, ale nieprzesadnie, miał lekko opaloną cerę, co było dosyć dziwne jak na chłopaka pochodzącego z gorącej Kalifornii, niby najzwyklejsze blond włosy z nutą szarości i  dziwne srebrne oczy, otoczone długimi rzęsami, które, gdybym nie leżała na podłodze, dosłownie zwaliłby mnie z nóg. Było w nich coś dziwnego, jakby ktoś zatrzymał w nich blask księżyca, który jest w pełni. W dodatku był ode mnie wyższy o pół głowy ( może i nie byłam strasznie wysoka, ale przesadnie niska też nie) tak, że musiałam unieść wysoko głowę, aby patrzeć mu w te niesamowite ( w negatywnym sensie) oczy. Biła od niego dziwna energia, której nigdy nie czułam, a po moim ciele przeszły dreszcze. To było strasznie dziwne.
  Chłopak uśmiechnął się zawadiacko i wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Ale mi się poszczęściło. Dopiero tu przyszedłem, a już spotykam jedną z tych dziewczyn, którymi szczyci się Manhattan. 
- Autografy rozdaję dopiero po lekcjach, więc będziesz musiał poczekać- odtrąciłam jego dłoń i wstałam na nogi. W nagrodę jego uśmiech zrobił się mniej zawadiacki, a zmienił na normalny, lekko znudzony.
- Powinnaś mnie chyba przeprosić za to uderzenie. W końcu to ty na mnie wpadłaś.
- Winny się tłumaczy. 
- Czyli  jestem twoim więźniem, co nie, moja pani?- puścił do mnie oko.
  Okej, chyba zapadnę się pod ziemię.
- Skoro tak- powiedziałam z chytrym uśmieszkiem- To odrób moje lekcje, powiedz, że się rozchorowałam, kup mi paczkę popcornu, wypierz moje rzeczy...
- Okej, koniec, nie jestem twoim więźniem- zaprotestował gwałtownie. Stłumiłam chichot. Ten chłopak chyba nie wiedział, co znaczy słowo ,, obowiązek''.- Wykończyłaś mnie dziewczyno, choć znam cię dopiero dwie minuty, a raczej tylko z tobą gadam. Jestem Alexander Resst, nowy.
- Wiem. A teraz wybacz, Alexandrze, ale muszę już iść na lekcję i przez ciebie na pewno się spóźniłam.- odwróciłam się i nie czekając na jego odpowiedź zaczęłam biec po schodach do sali w której właśnie miałam mieć lekcje.
- Ale nawet nie wiem, jak się nazywasz!- krzyknął za mną.
- Usłyszysz o mnie nie raz- odpowiedziałam i z chytrym uśmieszkiem na ustach biegłam prze siebie. Rzeczywiście, nie raz o mnie usłyszy. Głównie z powodu tego spóźnienia. Mashmall mnie ukatrupi.

  Cześć kochani! Ale u mnie gorąco, a u was? Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. I wiem, wygląd bloga nie jest superowy czy nawet dobry, ale niestety nie mam talentu do grafiki komputerowej i za nic nie mogę z niego zrobić czegoś w miarę znośnego. Nadal czekam na ten szablon, ale pewnie długo to zajmie. Trzymajcie kciuki. Miłego czytania i zapraszam do komentowania oraz do nadsyłania swoich praco których wspomniałam we wcześniejszej notce.




czwartek, 25 lipca 2013

Rozdział IV- Co nagle to po diable

Rozdział IV- Co nagle do po diable
- Jestem!- krzyknęłam, kiedy stanęłam w przedpokoju. Odpowiedziała mi jedynie cisza- Halo?
  Przeszłam do salonu, a tam zastałam mojego śpiącego starszego brata, który chrapał sobie smacznie na sofie niczym piła łańcuchowa z pilotem w ręku. Musiał wrócić wcześniej z treningu albo w ogóle go odwołali. Z potarganymi blond włosami i spokojną twarzą wyglądał tak bezbronnie, jakby miał czternaście lat, a nie siedemnaście. Widać był bardzo zmęczony, że nawet nie zdążył się przebrać. Nadal miał na sobie tą samą czarną koszulę, która teraz była pognieciona i za długie jeansy, które wyglądały na mocno używane. Dobrze, że nie widzi go żadna dziewczyna z naszej szkoły, inaczej mogłaby go uznać za niechlujnego, czego by na pewno nie chciał. Co prawda mogłabym mu zrobić zdjęcie i na złość wstawić je na facebooka, jednak dzisiaj nerwy miałam w strzępach. Potrzebowałam chwili spokoju.
  Dopiero po minucie spostrzegłam, że przy lampce leży mała karteczka z moim imieniem napisanym na wierzchu starannym pismem mamy. Wzięłam ją do rąk i przeczytałam wiadomość:

 Cześć, kochanie. Trey dzisiaj źle się poczuł i nie poszedł na trening, a my z tatą postanowiliśmy pojechać do Nadine w odwiedziny. Pewnie wrócimy gdzieś przed północą, bo wpadniemy do Tamary, więc macie cały dom dla siebie. Proszę tylko, nie zdemolujcie go. Całuski, mama i tata.


  Zmarszczyłam brwi. Do Tamary? Po co mieliby do niej jechać? Ale czemu miałam się martwić, pomyślałam. Moi rodzice przecież są dorośli... w pewnym sensie, bo fizycznie już się nie starzeją. Czemu miałabym się o to martwić? Może mamę coś boli? Nie powinnam tym zaprzątać sobie głowy. Zamiast tego po cichu wspięłam się po drewnianych schodach na piętro i poszłam do mojego pokoju, który wyglądał jakby przeszło po nim tornado, a w tle grał kawałek Smile Like You Mean It grupy The Killers. Większość moich ubrań ,, wylewała się'' z szafy, niektóre rzeczy leżały na moim łóżku, półkach i na biurku. Fioletowa ściana była ubrudzona sosem pomidorowym od spaghetti, które zapomniałam zjeść i teraz leżało sobie na podłodze i tylko czekało, aż ktoś się na nim poślizgnie i uderzy z hukiem okno. Jakby tego było mało, wszystkie zdjęcia, które powinny wisieć na mojej korkowej tablicy przy łóżku, leżały na biurku wraz z paroma szkicami, które dostałam od ciotki ( rysuje naprawdę świetne rysunki i kiedyś pomyślałam, że poproszę ją o nie, aby stanowiły dekorację pokoju), a na parapecie w zielonej doniczce była zasadzona biała lilia, która obecnie była... dosyć zwiędnięta, jeżeli tak to można ująć. Kompletnie zapomniałam ją podlać. Zapamiętać: poprosić jutro Camerona, aby przyniósł mi jakąś substancję, dzięki której ten kwiat odżyje.
  Uważając, aby się nie poślizgnąć, dotarłam do wieży stereo znajdującej się niedaleko mnie i wyłączyłam ją, po czym zabrałam się za wkładanie ubrań do szafy. Miałam nadzieję, że mama tu nie weszła. Nie lubiła, gdy zapomniałam posprzątać pokój, a na ten widok dostałaby pewnie zawału albo bym musiała jutro sprzątać po kolacji. W każdym razie, właśnie wieszałam ostatnie rzeczy w szafie, gdy rozległ się dzwonek mojej komórki. Zrobiłam jeden krok i to był mój błąd, gdyż wdepnęłam wprost w to głupie spaghetti! Spróbowałam złapać równowagę, jednak nie udało mi się i z hukiem upadłam na drewnianą podłogę. Syknęłam z bólu, kiedy poczułam znajome pieczenie na plecach i ramionach. Mimo to, oparłam się o stoliczek na którym stał budzik i telefon, i odebrałam połączenie:
- Jeżeli to nie jest ważna sprawa, radzę się rozłączyć- syknęłam, masując się wolną ręką po jednym z obolałych ramion.
- Co żeś zrobiła?- w słuchawce odezwał się znajomy głos Avalon.
- Wiesz, właśnie miałam darmową lekcję ,, Tańca na lodzie'', a  raczej ,, Tańca na talerzu'' i nie przebiegła ona zbyt efektownie. Muszę jeszcze dużo ćwiczyć.
- Mówiłam ci, żebyś nie jadła w pokoju, a teraz się skarżysz, że poślizgnęłaś się na jedzeniu! Ale nie chcę cię pouczać. Widziałaś dzisiaj może moich rodziców? Kiedy wróciłam, nie było ich w domu. Zwykle kiedy wracam leżą na kanapie i oglądają razem filmy sensacyjne, a dzisiaj nic. Zostawili mi kartkę, że pojechali do was w odwiedziny, ale przecież nic mi nie mówili wcześniej. Rodzice Camerona i Jacoba także gdzieś zniknęli.
  Na chwilę zapomniałam o bólu i w zadumie potarłam czoło. Okej... to jest podejrzane.
- Moi mi zostawili karteczkę, że pojechali do ciotki Nadine i Tamary...kurde!- Miałam ochotę walnąć się w czoło, kiedy wszystko mi się poukładało w głowie. 
- Zebranie?- Avalon także musiała poskładać wszystkie fakty. W jej głosie słychać było rozdrażnienie- Nie mogli nam nic powiedzieć!? Przecież nie jesteśmy już małymi dziećmi!
- Zadzwoń do chłopaków i za dziesięć minut macie być u mnie.- nakazałam i rozłączyłam się, nie czekając na odpowiedź Avalon.
  Z wściekłości uderzyłam dłonią w stoliczek i dźwignęłam się na równe nogi. Kurde! Kiedy byliśmy mali, rodzice zawsze nas tak bajerowali, aby pójść w spokoju na zebranie Przyziemnych i Dzieci Nefilim. Z doświadczenia wiedzieliśmy, że te spotkania zawsze zwiastowały kłopoty: po jednym z nich okazało się, że w naszym mieście pojawił się bardzo kłopotliwy klan wampirów przez który zginęło wiele niewinnych osób, a po następnym, że grupa czarowników chce wskrzesić Lilith, która była uosobieniem zła. To spotkanie raczej nie było wyjątkiem i dlatego byliśmy wściekli. Owszem, kiedy byliśmy mali to mogli tak robić, nie rozumieliśmy wtedy spraw naszego świata, jednak teraz nie mamy już siedmiu lat i wszystko rozumiemy. Powinni wiedzieć, że prędzej czy później się domyślimy, dlaczego ich nie ma. Kiedy komuś działo się coś złego, cała nasza paczka o tym wiedziała bez wyjątku. To pisanie o Tamarze było bez sensu. Może i mam te szesnaście lat, ale głupia nie jestem, a zwłaszcza naiwna.
- Shade, co się dzieje?- odezwał się Trey, trzymając się futryny drzwi. Nadal był zaspany. 
  Zrobiło mi się głupio. Tak byłam przejęta tą sytuacją, że narobiłam hałasu i go obudziłam, a zasługiwał na odpoczynek. Nie chciałam ukrywać przed nim tej sytuacji, a może on coś wie? W końcu za rok będzie mógł chodzić na te zebrania i tak dalej, więc czemu miałby nie wiedzieć? Choć znając życie, wtedy bym już o wszystkim wiedziała. Trey może i był dobrym kłamcą, ale mnie nigdy nie mógł oszukać. Poza tym, pewnie wyglądałam teraz jakbym była zdezorientowana, bo przyglądał mi się z troską i zdziwieniem, jak wtedy gdy byliśmy dziećmi i przez przypadek złamałam sobie rękę, kiedy popisywałam się przed kolegami i wdrapywałam się na mur szkoły. Wtedy także przyglądał mi się z tą znaną mieszaniną czułości, zmartwienia, troski i zirytowania. Pod ostrzałem tego spojrzenia nie mogłam niczego przed nim ukrywać. Rodzina to rodzina.
- Trey... rodzice są na zebraniu tak samo jak reszta z naszej ,,rodzinki'. Cameron, Jake i Avalon już tutaj jadą.   


- Dobra, uspokójcie się- zarządził Trey, kiedy mówiliśmy jedno przez drugiego. Jak na komendę zamknęliśmy buzię i spojrzeliśmy na mojego brata.- Posłuchajcie, może nic się poważnego nie stało i nie chcieli nas niepokoić?
- Chyba sam w to nie wierzysz, Bernwell- prychnął Cam.
- A masz lepszy pomysł, Lewis?!- syknął mój brat,
- Daj mi minutę i się przymknij. 
- Jeszcze jedno takie słowo, a dostaniesz ode mnie ,, mały prezent''- powiedział Trey słodkim tonem od którego często przechodziły mnie dreszcze.
- Nie podskakuj mi, piłkarzyku! 
- Z chęcią odwdzięczę ci się za ten prezent, panie każda-dziewczyna-jest-moja!
  O nie. Jeszcze tego nam brakowało. Obydwie z Avalon wzniosłyśmy oczy ku niebu. Cam i Trey od kiedy się poznali, ciągle się kłócą i to praktycznie o wszystko. Nawet jak dzieje się coś ważnego, to sobie dokuczają i kłócą się jakby zostali wychowani przez wilki, co było strasznie irytujące w takich sytuacjach. Boże, typowi faceci: skorzy do bójki i konfliktów.
   Postanowiłam użyć pewnej anielskiej sztuczki, której nauczyła mnie mama. Stanęłam między nimi i szybko położyłam im ręce na ramionach. Wszystko stało się w tak dynamicznym tempie, że nie zdążyli zareagować. Skupiłam energię w dłoniach, która płynęła z serca i uwolniłam ją z lekkim łaskotem, dzięki czemu chłopaków odepchnęło jakbym ich uderzyła, wprost w ściany naszego przytulnego salonu. Obydwoje upadli na kolana i syknęli z bólu, a ich twarze nabrały purpurowej barwy. Jak nic byli na mnie wściekli, jednak nie przeraziłam się. Skrzyżowałam ręce na piersiach i spiorunowałam ich spojrzeniem.
- Nie mamy czasu na wasze głupie kłótnie. Rozumiem, że hormony w was szaleją, ale lepiej trzymajcie je dla swoich przyszłych dziewczyn.- prychnęłam.
  Avalon zaczęła chichotać. Trey i Cameron nadal patrzyli na siebie z wściekłością, jednak posłusznie zajęli swoje wcześniejsze miejsca i zaczęli się wpatrywać w podłogę. Przypominali małych chłopców, których mama ukarała za narobienie bałaganu. Heh, powinnam być niańką albo nauczycielką. Profesor Shadow Bernwell, magister od spraw anielskich...
- Hej, słuchajcie!- krzyknęła Avalon, wyrywając mnie z chwilowego zamyślenia.
  Szybko rzuciła się po pilota i pod głosiła na maksa telewizor. Właśnie leciały wiadomości na CNN, a ,, telewizyjna piękność'' Marian Hemingway ze swoją miną pokerzystki, mówiła do widzów, a nad jej głową wisiał wielki nagłówek głoszący: ,, Tajemnicze zaginięcia w NY''.
- Tutaj Marian Hemingway, witam serdecznie. Wiadomość z ostatniej chwili: w obrębie Manhattanu zaginęła grupa nastolatków, która prawdopodobnie wybierała się do któregoś z miejscowych klubów. Świadek powiedział, że grupa szła do klubu ,,Nocna Frezja'', kiedy w okolicy pojawiła się dziwna mgła, a, gdy zniknęła, nastolatków już nie było. Rodzice zaginionych powiedzieli, że ich pociechy nie wróciły na noc, więc zawiadomili policję. Znaleźli oni odciski stóp w okolicy tego klubu, jednak po pewnym czasie zmieniły one kierunek i urwały się przy East River. Policji obecnie przeszukuje ten teren, a także szuka innych świadków, którzy być może wiedzą, co się stało z tymi nastolatkami. Jest to kolejny incydent, w którym giną młodzi ludzie. Przypominam, że w dzielnicy Queens także zaginęła grupa studentów, którzy wracali o pierwszej w nocy z przyjęcia i obecnie są poszukiwani. Policja apeluje, aby wszyscy unikali nocnych spacerów, gdyż te zaginięcia mogą być sprawką jakiegoś mordercy czy psychopaty. Prosimy być czujni i uważać na siebie.- I to był koniec tego komunikatu, po czym przeszli do pogody. 
  Chyba wszystkim w tym salonie przeszło przez głowę: ,,zebranie''. Kawałki tej małej układanki idealnie do siebie pasowały. Tej ,,mgły'' używały zwykle faerie, aby oszołomić swoją ofiarę, a wiadomo było, że Królowa Jasnego Dworu nie darzyła Nefilim i nas sympatią, choć także była Podziemną, więc co ją powstrzymywało przed małą ,, zabawą''? Nie obchodziła jej wojna, po prostu zaszyłaby się w jakimś cichym miejscu wraz ze swoim dworem i to na nas pewnie spadłby ten problem. Chyba na serio wzięła sobie do serca ,, żyć, nie umierać''. To był jeden z wielu powodów dla których trzymałam się z dala of ich rasy. Jedynym czym mnie napawali to obrzydzeniem.
  Ale wracając do sprawy: Królowa mogła się po prostu zabawić tymi nastolatkami, aby zwrócić na siebie uwagę Clave oraz zrobić zamieszanie, a takie spektakle były jedną z jej najbardziej lubianych rozrywek, więc czemu nie? Dlatego Clave musiało zwołać zebranie, aby ewentualnie znaleźć ślady, które naprowadziłyby na sprawcę tych wydarzeń. Wystarczy usłyszeć o tym, aby się domyślić, że to nie żaden psychopata. Przecież nie nosi ze sobą przenośnego urządzenia do robienia mgły, co nie? A obecna pogoda nie sprzyja powstawaniu tego zjawiska atmosferycznego.
- Ehm...- odchrząknął Cameron- Myślicie, że to dlatego...
- Tak- powiedzieliśmy chórem.
- A co z Jacobem?- spytał Trey, nadal gapiąc się w telewizor- Czy i on nie powinien być obecny? W końcu należy do naszej paczki, prawda?
- Sama nie wiem- mruknęła Avalon pod nosem. I ja także miałam złe przeczucia.
  Jake, gdzie jesteś? 


  A o to i nowy rozdział. Mam nadzieję, że się wam podoba. Dzięki za wejścia, ale teraz czas na coś z innej beczki:
  Więc do głowy wpadł mi pomysł i tu czekam na wasze pomysły. Każdy kto przeczytał którąś z książek Cassandry Clare wie, że na początku każdego rozdziału są różne wiersze. Pomyślałam więc, że tu także dołączę wiersze, jednak nie jestem żadną poetką i marnie mi to wychodzi. W każdym razie, pomyślałam, że może wśród odwiedzających jest ktoś, kto piszę wiersze. Chodzi o to, że podawalibyście mi swoje pomysły ( swoje, nie z neta!), a ja wraz z moją zaufaną przyjaciółką zadecydujemy, który pójdzie na początek rozdziału, jednak oczywiście nie zostawiłabym innych prac. Utworzyłabym zakładkę z napisem ,, Wasze wiersze'' i tam bym wszystkie umieszczała. To samo także jest, jeżeli chodzi o rysowanie. Jeżeli chcielibyście, aby wasza praca związana z tym blogiem pojawiła się w notce i w zakładce, którą stworzę jak pomysł się rozwinie i znajdą się chętni, to przesyłacie mi je i umieszczę je w takiej naszej galerii. Ale najpierw potrzebuję ochotników. Czy jest ktoś chętny? A może macie pomysł, co chcielibyście dać od siebie. Odpowiedzi piszcie w komentarzach. To do następnej notki i miłego czytania!

PS: Mam nadzieję, że muzyka się podoba.


    


poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział III- Dlaczego niektórzy ludzie to zagadka z niespodzianką?!

Rozdział III- Dlaczego niektórzy ludzie to zagadka z niespodzianką?!
- Dziękujemy, że zaszczyciła nas pani swoją obecnością, panno Bernwell.- odezwała się z ironią profesor Vasques, wystawiając swój zakrzywiony nos zza książki od biologii.
- Przepraszam- mruknęłam i usiadłam na swoim miejscu, czując na plecach ciekawskie spojrzenia reszty klasy.
  Uparcie wpatrywałam się w podręcznik, unikając złośliwego uśmiechu profesorki. Henrietta Vasques jest jedną z najbardziej nielubianych nauczycieli w St. Xavier i chyba najbardziej zgorzkniałą kobietą w całym Manhattanie. Nigdy się nie uśmiechała, no chyba że tym swoim złośliwym uśmieszkiem mówiącym coś w stylu: ,, Mam na ciebie haczyk''. No, ale czego można by było się spodziewać po czterdziestopięcioletniej kobiecie z całą masa zmarszczek, ostrym haczykowatym nosem, którego nie pozazdrościłby nawet Pinokio, zimnymi zielonymi oczami, przypominającymi barwą szpinak i blond włosami, które sterczały we wszystkie strony jakby ktoś potraktował Vasques paralizatorem. Przypominała te wredne nauczycielki z durnych seriali, które się wymądrzają, a tak naprawdę nic nie wiedzą, tylko robią wszystko, aby cię pogrążyć. W tym przypadku chodziło o mnie, ale nie dawałam się ośmieszać. Tą wojnę wypowiedziała mi już pierwszego dnia szkoły i pewnie nie skończy się, póki pierwsza mnie nie przeprosi. Ja na pewno jej nie przeproszę za ośmieszanie, mam jeszcze takie coś jak godność.
  Tak jak powiedziała Avalon, Jake siedział na swoim miejscu przy ścianie i pustym wzrokiem wpatrywał się w tablicę. Na jego ramionach spostrzegłam świeże rany zrobione jakimś ostrym narzędziem, a oczy miał podkrążone jakby zarwał noc, przez co wyglądał ponuro i jednocześnie strasznie. Bonnie, która siedziała z nim w jednej ławce, próbowała zwrócić na siebie jego uwagę, jednak on uparcie wpatrywał się w tablicę. Na jej twarzy odmalowało się odrzucenie, które ścisnęło moje serce. Bon nie zasłużyła sobie na takie traktowanie, przynajmniej moim zdaniem. Szczerze jej współczułam. Wiedziałam jaki męczący może być Jake, kiedy jest wkurzony. 
  Nie tylko ja ich obserwowałam. Cameron, który również chodził ze mną do klasy, pokazywał coś na migi Jake'owi. On tylko pokręcił głową i wrócił do wpatrywania się w tablicę. 
  W końcu dzwonek zadzwonił, uwalniając mnie spod szpon Vasques. Szybko zgarnęłam swoje rzeczy do plecaka  podeszłam do ławki mojego kuzyna. On i Bonnie przez chwilę rozmawiali przyciszonymi głosami, aż Jake minął mnie bez słowa i wyraźnie wściekły niemal wybiegł z sali. W oczach brązowowłosej zalśniły łzy, jednak opanowała się i z kamienną twarzą wyszła z klasy. Miałam ochotę westchnąć z irytacji. Nie chciałam jednak czekać, aż Vasques weźmie mnie na ,, rozmowę'' tylko podreptałam za moim kuzynem. Nie zauważyłam nawet, że Cameron idzie za mną:
- Co się z nim dzieje?- spytał, bez trudu dotrzymując mi kroku.- I nie mów, że wszystko jest  porządku. Wygląda jak chodzący trup! Przypomina ojca Avalon, kiedy jest pokłócony z ciotką Clarissą.
- Cam, nie wiem, co się dzieje.- przyznałam, nadal goniąc mojego kuzynka, który szedł szybkim krokiem kilkanaście metrów przed nami. Trochę przyśpieszyłam, by się znaleźć jak najszybciej przy nim- Nie zamierzałam mówić, że wszystko jest w porządku. Tu chyba chodzi o sprawę Jen i Archi'ego, ale nie jestem pewna. W każdym razie, pomóż mi. Przytrzymaj go, jeżeli będzie chciał uciec przed nami. Muszę z nim pogadać i nie chce, aby mi się wywinął. Mogę na ciebie liczyć, Cammy?
- Pewnie- posłał mi swój szelmowski uśmiech.
  Mimo powagi sytuacji, odwzajemniłam uśmiech, po czym podbiegłam do Jake'a i chwyciłam go za ramię. 
- Okej, koniec zabawy, Jacob. Musimy porozmawiać- powiedziałam sucho.
- Zostaw mnie, Shade- jęknął i wyszarpnął rękę z mojego uścisku.
- Nie chciałam tego robić, ale mnie do tego zmusiłeś. Cammy, pomóż mi!
 Cameron w jednej chwili chwycił przyjaciela za ramiona jak zawodowy zapaśnik, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch. Jake próbował się wyszarpać z jego objęć, jednak ten był dzisiaj od niego silniejszy przez co nie miał jak uciec. W innej sytuacji, gdyby Jake był wypoczęty z łatwością by mu się wywinął, jednak dzisiaj wyglądał na bardzo zmęczonego i chyba nie czuł się najlepiej. Ukradkiem spojrzałam na korytarz czy może nikt nie poszedł po nauczyciela albo się na nas gapi, jednak nikt się na nas nie patrzył, co mi odpowiadało. Przynajmniej mamy chwilowy spokój.
  Pokazałam ręką Cameronowi, aby szedł za mną. Posłusznie ciągnął naszego ,, więźnia'', aż w końcu znaleźliśmy się na boisku przed szkołą, gdzie póki co było parę osób, które paliły fajki. Co prawda pewnie za chwilę przyjdzie tu więcej ludzi, więc lepiej nie tracić czasu. Kiwnęłam głową na Jake'a, aby mój przyjaciel go puścił. Posłusznie to zrobił, a Jake zatoczył się do tyłu na ścianę i spiorunował nas spojrzeniem, jednocześnie gładząc rękami obolałe nadgarstki. Z bliska wyglądał jeszcze gorzej, wręcz koszmarnie. Z jego twarzy zniknęły kolory, a włosy były roztrzepane we wszystkie strony. Cam rozszerzył oczy ze zdziwienia.
- Coś ty ze sobą zrobił, stary? Wyglądasz jakbyś zarwał noc.
- Może, ale nie wiem, po co mnie tu ciągnęliście na oczach całej szkoły- odpowiedział ponuro.
  Okej, jego postawa zaczynała mnie drażnić.
- Cam zrobił to, bo go poprosiłam. Co się z tobą dzieje? Dzisiaj rano dzwoniła do mnie ciotka Sky i pytała się gdzie jesteś. Może mi powiesz, po co wczesnym rankiem wyszedłeś z domu? Albo dlaczego ranisz Bonnie, która się o ciebie martwi i w dodatku uczepił się jej brat twojej kochanej Jenny? Jeżeli tu chodzi o tą szmatę i twojego byłego kumpla, to nie możesz się wyładowywać na swojej przyjaciółce ani rodzinie. Wiesz, że wszyscy się o ciebie martwimy.
- A ty wiesz, że nie znoszę być niańczony.- odparł kwaśno- Wy macie swoje sprawy, ja mam swoje, a to jak traktuję Bo to nie twoja sprawa.
- A moja, bo lubię Bonnie i nie pozwolę, abyś traktował ją jak szmacianą lalkę! Ona ma uczucia!
- A pomyślałaś o moich uczuciach? Shadow, tu chodzi o mnie. Muszę zemścić się na Jen i Archi'em, muszę coś zrobić, zniszczyć mój wizerunek gangstera. Dostałem dziś wezwanie na policję, bo ktoś na mnie doniósł, że wszcząłem jakąś bójkę! I mam być z tego powodu szczęśliwy?!
- Nie mogłeś nam powiedzieć?!- wydarłam się. Skończyła mi się cierpliwość.- Przecież jesteśmy rodziną, bronimy swoich, a ty od czasu zerwania z Jen odwróciłeś się od nas! I teraz jesteś na nas zły?! Coś ci powiem, Jacobie Shepard: nie wiem co Bonnie w tobie widzi, skoro wolisz Jen, która jest kolejną szmatą, których nie mało jest na naszym świecie! Mam nadzieję, że znajdzie sobie kogoś kto da jej szczęście, a ty będziesz patrzeć na to i myśleć, czemu ją tak raniłeś!- wykrzyczałam mu to prosto w twarz.
  Wszystko działo się najwyżej minutę. Miałam już dość tej rozmowy. Obróciłam się na pięcie i weszłam do szkoły, trzaskając drzwiami.


  Hello! A o to i nowy rozdział, który wyszedł mi niestety krótszy niż zamierzałam, ale jak wielu wie, na początku ciężko rozwinąć akcję, a potem jest coraz lepiej ( przynajmniej u mnie). Mam nadzieję, że wam się podoba i dziękuję za te komentarze, które napłynęły oraz te wejścia. Już 200 wejść! Po prostu super, choć niestety czekam jeszcze na ten szablon i coś czuje, że to długo potrwa. Ale będę dobrej myśli, póki co, do następnej notki, a jeżeli znajdzie się więcej osób, mam dla was małe zadanie.

piątek, 19 lipca 2013

Rozdział II- Normalność po mojemu

Rozdział II
 Normalność po mojemu
  Znowu ten sam sen. Ten sam koszmar, który bez przerwy mnie nęka. Wiedziałam, że to sen, jednak całą sobą czułam wiatr rozwiewający moje włosy we wszystkie strony, miękką trawę polanki, która delikatnie łaskotała moje stopy i czułam znajomy zapach lip, który unosił się w powietrzu. Wszystko to wydawało mi się takie realistyczne, jakbym nie była w śnie tylko na jawie i może wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że wiedziałam co się za chwilę stanie.
- Przyjdę po ciebie, moja słodka- ktoś mi szepnął do ucha, zachrypniętym, męskim głosem od którego przeszły mi ciarki po plecach.
  Poczułam ciepłe i silne ręce, które oplotły moją talię niczym lina, tak, że nie mogłam się ruszyć. I wcale nie chciałam. Wtuliłam się w tego kogoś i zaczęłam wpatrywać się w deszczowe niebo nad nami. Chciałam trwać w tej fantazji i zobaczyć, kim jest ten chłopiec. Nigdy nie mogłam się dowiedzieć, kim on jest, bo sen zawsze kończył się tak samo. Dlaczego nie mogłabym spróbować teraz?
  I jakby moja wyobraźnia chciała potwierdzić, że stanie się to co zwykle, szare niebo przeciął piorun, który po chwili z wielkim hukiem uderzył kilka metrów przed nami. Poczułam znajomy swąd spalenizny, a trawa zajęła się ogniem, który lizał moje stopy i rozgrzewał je go czerwoności. Chciałam wyrwać się z ramion tego chłopaka, uciec przed burzą i ogniem, który leniwie przesuwał się w moją stronę, jednak on mnie trzymał bardzo mocno, jakby miał ręce ze stali. Poczułam jego ciepły oddech na mojej szyi, a jego ramiona zacisnęły się mocniej, pozbawiając mnie tchu. Niemal drżałam ze strachu. Proszę nie, nie chcę. 
- Przyjdę do ciebie- powtórzył. 
  Wtedy piorun uderzył prosto we mnie, a moja pidżama zajęła się ogniem...


- Nie!- krzyknęłam i nieoczekiwanie spadłam plecami na drewnianą podłogę mojego pokoju. Jęknęłam z bólu, odsunęłam włosy na bok i zaczęłam mrugać powiekami, aby odzyskać ostrość widzenia. Po chwili widziałam już doskonale i posykując, wyplątałam się z pościeli i stanęłam na nogi.
  Nienawidziłam tego momentu. Po tym śnie zawsze kołowało mi się w głowie i czułam się cała obolała. Nie mogąc się już utrzymać na nogach, które zdawały się być zrobione z waty, opadłam na łóżko i zamknęłam oczy, aby zawroty minęły. Wszystko dosłownie wirowało mi przed oczami jak w pralce automatycznej. Po prostu nienawidziłam takich momentów, ale nic nie mogłam na to poradzić. Te sny pojawiały się już od dłuższego czasu i za nic nie chciały już mnie nawiedzać. Próbowałam wszystkiego: ciepłego mleka, liczenia owiec, środków nasennych, naparów cioci Endless, które czasami były wręcz ohydne i nic to nie pomagało, aż w końcu dałam sobie spokój i teraz przeżywam ten sen przez cały czas. Nie mówię o tym nikomu, nawet moim najbliższym, bo nie chciałabym, aby cały czas się zamartwiali. To tylko głupie koszmary, nic więcej. Może ciotka Endless w końcu znajdzie sposób? Zostało mi jedynie mieć nadzieję, że tak będzie.  
  Dzwonek Reckless You Me At Six skutecznie wyrwał mnie z rozmyślań i przywrócił do rzeczywistości. Wyciągnęłam rękę przed siebie, szukając po omacku na komodzie telefonu, aż w końcu trafiłam na niego i odebrałam połączenie, nie patrząc kto dzwoni:
- Halo?
- Cześć kochanie, tu ciocia Sky.
  A to ci niespodzianka.
- O, hej ciociu. Co tam?
- Wiesz może gdzie jest mój Jake? Wrócił na noc do domu, jednak rano już go nie było. Pomyślałam, że może jest u ciebie i dzwonię.
   Co?!
  Serce mi zamarło, a zaraz potem zaczęło bić trzy razy szybciej. Jake nie był rannym ptaszkiem i często wstawał o dziesiątej, a do szkoły zwykle budził go budzik, ciocia Sky i pies sąsiadów, który często wył na całą ulicę bez wyraźnego dla swoich właścicieli powodu ( kto wie, co się kryje w tych zwierzęcych łbach, może spiskują jak zdobyć władzę nad światem?). W każdym razie, to było do niego niepodobne. Ale może tylko panikowałam? W końcu Jake nie jest małym dzieckiem, umie sobie radzić samodzielnie.
- Może jest w warsztacie Callagana? Zaraz tam zadzwonię i się wszystkiego dowiem. Nie martw się o niego, przecież nie ma pięciu lat.- dodałam, aby ją pocieszyć.
  Po drugiej stronie usłyszałam ciche westchnienie.
- Wiem, kochanie, jednak znam swojego syna i wiem kiedy coś się dzieje nie tak. Ale może masz rację? Napiję się melisy i się uspokoję. Przepraszam, że o tej godzinie cię niepokoję.
- Nic się nie stało, ciociu. Wygrzebię go choćby z ziemi. Póki co, nie zamartwiaj się. Cześć, ciociu.
- Pa, maleńka- powiedziała i się rozłączyła.
- Kochanie, Avalon zaraz przyjdzie!- krzyknęła mama z dołu.
  Kurde dwa razy, bo po pierwsze: Avalon była bardzo szybka, a ja byłam jeszcze nie ogarnięta, i po drugie: nie mogę powiedzieć mamie o Jacobie. Będzie się martwiła tak samo jak ciocia Sky. A może on naprawdę jest u Callagana? Równie dobrze mógł teraz siedzieć pod szkołą i czekać na lekcję, bo kiedy się nad czymś zastanawiał, wolał być sam. W drodze do szkoły do niego zadzwonię, a potem do Callagana i Camerona.


- Jak to go nie ma?! Jest pan pewien?
- Słoneczko, świetnie znam twojego kuzyna i wiedziałbym, gdyby tu przyszedł. Bonnie również go dzisiaj nie widziała, a przecież z nim pracuje, prawda?- Callagan po drugiej stronie słuchawki wyraźnie tracił cierpliwość, gdy po raz trzeci zadałam mu to samo pytanie. Musiałam się pogodzić z tym, że Jacob gdzie na chwilkę zniknął. Z Callaganem lepiej nie zadzierać.
- Dziękuję Call i przepraszam, jeżeli zmarnowałam twój czas. 
- Rozumiem cię, Shadow. Jacob ostatnio niewyraźnie wygląda, cały czas jest zamyślony. Bonnie bardzo się o niego martwi i ciągle mi opowiada o tym, jak to on się źle czuje- jego głos był przesycony rozbawieniem pomieszanym z irytacją. 
  Typowe nieśmiałe zaloty, pomyślałam ze śmiechem. Bonnie Myles z którą pracował mój przyjaciel, podkochiwała się w nim od kilku lat, kiedy to pierwszy raz spotkali się na targach motoryzacyjnych. Od tamtego czasu podobno nie mogła o nim zapomnieć. Lubiłam Bonnie, która była po swojemu śmiała i nieśmiała, na pewno wolałam ją milion razy bardziej niż Jen. Żałowałam tylko jednego: że Bonnie jest człowiekiem. Z jej punktu widzenia pewnie nie przeszkadzałoby, że chodzi z Nefilim, jednak Clave nie miało dobrego stosunku do małżeństw pomiędzy Dzieckiem Nefilim, a Przyziemnym. No okej, tutaj się pośpieszyłam: związków, ale gdyby to była prawdziwa miłość, w końcu musieliby się pobrać. Tak i tak to nie była komfortowa sytuacja.
- Dziękuję, że poświęciłeś mi czas. Jake pewnie się szwenda gdzieś niedaleko. Przepraszam jeżeli cię martwiłam. Dzięki, Call- rozłączyłam się i włożyłam komórkę do kieszeni moich dżinsów. 
  Avalon, która cały czas przysłuchiwała się rozmowie poklepała mnie po ramieniu i uśmiechnęła się ciepło, aby mnie pocieszyć.
- Nie martw się, Shade. Jake nie jest nieodpowiedzialny. Jak znam życie, pewnie będzie w szkole.
- Mam nadzieję, inaczej Jennifer znajdzie niemiłą niespodziankę w swojej szafce- powiedziałam złowróżbnie. Ciekawe co powie, gdy znajdzie w niej masę śmieci oraz zdjęcie jej i Archiego, pomazane na którym napisałam: ,, Młodej parze, prezent dla nowożeńców''. Nie mogę się doczekać jej miny. Tak i tak to zrobię. Ta flondra pożałuje nie tylko za mojego kuzynka, ale i za wszystkich, których zraniła. Tego tak łatwo jej nie odpuszczę. Z natury nie jestem mściwa... no może trochę, ale jak szaleć to szaleć.
  Z zamyślenia wyrwał mnie czyiś krzyk. Odwróciłyśmy się zaalarmowane i ujrzałyśmy naszą Bonnie z miną wykrzywioną przerażeniem, która w odruchu przywarła do swojego motocykla. Nad nią pochylał się brat Jennifer, Freddie i uśmiechał złowrogo, jednocześnie bawiąc się kosmykiem jej brązowych włosów. Trzymał ją w żelaznym uścisku, a w rękach błysnął metal... kluczyki.
  Po cichu podeszłyśmy do nich, aby pomóc Bonnie. Była strasznie przerażona, aż głos jej się łamał:
- Zo..zoz...zost...zostaw mnie Freddie- szepnęła ze łzami w oczach- Prz...przecież jj... ja ci oddałam tw... twój wóz.
  Freddie wybuchnął głośnym śmiechem i jeszcze bardziej pochylił się w jej stronę.
- Myślałaś, że chodziło mi o wóz?- szepnął jej do ucha. Bonnie spięła się w oczekiwaniu, aż ją uderzy, jednak tego nie zrobił. On się nią bawił- Kochanie, chyba siebie nie doceniasz. A może tak wezmę cię na przejażdżkę po mieście? Polubiłabyś mnie. Pomyślałem też, że pójdziesz ze mną na imprezę Hellen jako moja dziewczyna...
- W twoich snach, Centie.- syknęłam i szybko złapałam go za włosy, aby odciągnąć go od przerażonej Bonnie.
  Freddie chciał się odwrócić i pewnie mnie walnąć, ale jedną ręką unieruchomiłam mu ręce, a drugą złapałam go za włosy i uderzyłam jego głową o srebrny motocykl Bo, i popchnęłam go wprost na chodnik. Stracił równowagę i upadł na ziemię, klnąc pod nosem. Otrzepałam ręce po mojej ,, robocie'' i skrzyżowałam ręce na piersiach. Ukradkiem widziałam jak Eve podchodzi do Bonnie i przytula do siebie dziewczynę, która aż drżała. Tego płazem mu nie puszczę. Podeszłam do niego i podniosłam jego głowę tak, aby patrzył mi w oczy.
- Cześć, k-o-c-h-a-n-i-e- wysyczałam każdą literę z osobna. Freddie stracił swoją pewność siebie i starał się znaleźć ukradkiem drogę ucieczki, jednak trzymałam go mocno i nie pozwoliłam mu się wyrwać. Przez cały czas patrzyłam w jego ohydne zielone oczy, w których odbijał się strach- A może tak ze mną się zabawisz? Coś czuję, że nabawisz się przy tym siniaków, ale czego nie robi się dla rozrywki, prawda?. Ty i twoja siostrunia, na której widok przypomina mi się moje śniadanie, jesteście tacy sami. Popełniliście błąd, krzywdząc moich przyjaciół czy kogokolwiek. Jeżeli jeszcze raz, tkniesz Bonnie lub jakąkolwiek inną dziewczynę, która ciebie nie chce, obiecuję ci, że na następny dzień twoja buźka będzie wyglądała tak jak po remoncie. Rozumiesz to?!
- Taaaaak- wyszeptał.
  Miałam dość tej zabawy. Puściłam go i odwróciłam się w stronę Bonnie i Avalon. Freddie podniósł się szybko z chodnika i wiał, aż się za nim kurzyło. A niech ucieka, pomyślałam z odrazą. Tchórz i pozer. Machnęłam lekceważącą ręką w jego stronę i przytuliłam do siebie Bonnie. Widać już się trochę uspokoiła, ale i tak była lekko roztrzęsiona. Odsunęłam się trochę, aby jej się przyjrzeć czy aby nic się jej nie stało.
- Nic ci nie zrobił?
- Czego od ciebie chce?- wtrąciła się Avalon.
- Nie wiem- szepnęła Bonnie. Dostała chrypki- Gnębi mnie od kiedy przyszedł do warsztatu i mnie zobaczył. Poprosił Callagana, abym naprawiła jego wóz. Na początku nie chciał się zgodzić, ale przekonałam go, że to tylko zamówienie, przynajmniej tak myślałam. Zaczął do mnie przychodzić w godzinach pracy, aż Jake dostał szału i go stamtąd wyrzucił. Przez cały czas mi się narzucał i teraz...
- Słyszałyśmy- powiedziałam. Wzięłyśmy ją pod łokcie i uśmiechnęłyśmy się pocieszająco- Będzie dobrze, Bo. Jakby co, to dzwoń do nas. A nie widziałaś dzisiaj Jake'a?
- Nie, unika mnie.- powiedziała ze smutkiem w głosie- W pracy rozmawia ze mną tylko wtedy, gdy jest to konieczne. Może myślał, że będę chodzić z Freddiem?
- Ignoruje cię?!- rozszerzyłam oczy. Jake naprawdę ją lubił, zawsze mówił, że jaka szkoda, że takich dziewczyn jak ona jest strasznie mało. A teraz ją ignoruje, tą kruchą istotkę. Może i średnio przepadałam za niektórymi Przyziemnymi, ale Bo naprawdę lubiłam. Byłam na niego zła i coś czuję, że dzisiaj będzie się przede mną tłumaczył- Utnę sobie dzisiaj z nim pogawędkę, aby wszystko wyjaśnić. I lepiej, żeby miał dobre wytłumaczenie. A teraz jedź do szkoły, spotkamy się na miejscu.
- Dzięki, dziewczyny, do zobaczenia- powiedziała ze słabym uśmiechem, po czym wsiadła na rower i z piskiem opon odjechała. 


  A o to i nowy post i już jest 100 wejść! Może dla niektórych to nie jest dużo, ale jak na co najmniej tydzień istnienia tego bloga, to taki wynik dla mnie to jest coś. W każdym razie dziękuję i póki co, będę czekać na szablon i niestety dosyć długo. Póki co, postara się coś zrobić z wyglądem bloga, ale do grafiki komputerowej talentu nie mam, to mówię od razu. Póki co, miłego czytania i zapraszam do komentowania! 


wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział I- Urodzinowe Przyjęcie

Na początku witam wszystkich. Miło, że jednej osobie spodobał mi się wstęp. Jeżeli ktoś chce obserwować blog, to klika tą ikonkę follow this blog with bloglovin i później klika follow,  gdyż opcja ,, obserwatorzy'' została usunięta. W każdym razie zapraszam do czytania i komentowania.
 Póki co, nie ma szablonu. Mam zamiar zamówić na zaczarowane-szablony, jednak pewnie dosyć długo to zajmie i zamówienie tam szablonu graniczy z cudem, gdyż jest tam masa chętnych. Spróbuję znaleźć zastępczy, aby wszystko wyglądało jakoś efektownie.
Jeżeli będzie więcej ludzi czytało, bo dopiero zaczynam to mam dla was małą niespodziankę, dzięki której możecie się wykazać. Ale najpierw trzeba tutaj wszystko rozkręcić.
Ale na razie życzę miłego czytania i mam nadzieję, że moje opowiadanie wam się spodoba. Do następnej notki!  

Rozdział I
Urodzinowe przyjęcie
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!- krzyknęliśmy chórem, gdy Avalon zdmuchnęła  świeczki.
  Wszyscy zaczęliśmy klaskać i gwizdać, by po chwili rzucić się żarłocznie na truskawkowy tort, na którego widok ciekła ślinka ( kto by pomyślał, że ciocia Clary potrafi robić takie delicje?). Avalon śmiała się i błyszczała wśród nas niczym najwspanialszy rubin z ognistymi rudymi włosami, które w świetle słońca nabierały złotych refleksów, opadającymi na ramiona i piękną zieloną sukienką za kolano, która podkreślała jej szczupłą figurę i wdzięk. Chłopcy z naszej klasy, którzy zostali zaproszeni, nie mogli się nadziwić jej urodą. Ale im się nie dziwiłam. Ave była naprawdę piękną i wspaniałą dziewczyną, mogła być marzeniem każdego faceta, przynajmniej takiego co ma mózg albo jego ubogą wersję.
 A ja przyglądałam się temu z bliska. Ja, Shadow Bernwell, jedna z najbardziej narwanych Nefilim w historii naszego dziwnego i zwariowanego świata. W innych okolicznościach pewnie bym rzuciła jakąś sarkastyczną uwagę, a Avalon we mnie swoim kawałkiem tortu, ale nie chciałam być złośliwa dla niej. Avalon była dla mnie bardzo ważna, jak siostra i nie chciałam jej ranić. Z oczekiwaniem czekałam, aż otworzy mój prezent. Ciekawe co powie...
- Avalon przypomina swoich rodziców- powiedziała moja mama, przerywając moje rozmyślania z uśmiechem na ustach. Dzisiaj to ona chyba robiła za tego ,, narwanego chochlika'' ( a wszyscy się zastanawiali po kim ja to odziedziczyłam). Nie mogła powstrzymać swojej złośliwości, gdy spoglądała na tych chłopców, którzy ślinili się na widok Ave.
- Coś czuje, że wujek Jace będzie musiał ich odciągać od niej siłą.- szepnęłam do niej z rozbawieniem.- Tutaj nawet serafickie noże nie pomogą, no chyba, że użyje szpadla żeby ich ogłuszyć. 
  Moja mama parsknęła śmiechem i pokiwała głową na znak, że się zgadza.   
- Jace także przyciągał uwagę i mu to schlebiało, nie wiem jak Avalon, ale myślę, że nie ma nic przeciwko. Nie wiem tylko jak to zniesie Clary, ale chyba Jace jej w tym pomoże, prawda?- kiwnęła głowę w stronę mamy Avalon, która stała pod wielką lipą i z irytacją wpatrywała się w chłopców. Od pięciu minut nie pozwolili jej pogadać z Ave, pewnie czuła się lekko zagubiona. Nabrałam niezwykłej ochoty, aby pokazać im parę moich nefilskich sztuczek.
- Jak jej...- umilkłam, gdy zobaczyłam, o co chodzi.
  Ciocia Clary ze zmartwieniem patrzyła na swoją córeczkę, a tuż za nią znikąd pojawił się wujek Jace. Wyglądał dzisiaj elegancko i wytwornie w  brązowym garniturze, który podkreślał jego świetliste oczy i posturę lwa. Co prawda lepiej by było, gdyby cały czas nie bawił się krawatem, ale to szczegół. Wujek objął ją w pasie i szepnął coś do ucha. Na zmartwionej twarzy pani Herolande pojawiło się rozbawienie i miłość, skierowana do swojego męża jak i córki. Mimo tego, że jest tu obecna masa ludzi, Jace przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował, jakby byli sami. Pani Herolande szybko oderwała się od swojego męża, jednak nie przestała na niego patrzeć z miłością. Co prawda jest to bardzo romantyczne, ale raczej nie na miejscu, co nie?
  Ale wiedziałam, dlaczego tak jest. Wujek Jace po zadanych jej ranach, przez rok musiał ,, pracować'' na jej zaufanie i miłość. Mama mi opowiadała, że ona go i tak kochała, mimo tych krzywd, jednak musiała sprawdzić czy i tym razem nie oszukuje z uczuciami. Ha! Kobieca sztuczka. Byłam pełna podziwu dla cioci Clary. Inna dziewczyna od razu przyjęłaby go z powrotem ze strachu, że go straci. Ona jednak stłamsiła ten strach, a w zamian dostała kochającego męża, a potem córkę. To było naprawdę coś. 
  Clary wyglądała pięknie i świeżo w swojej czerwonej sukience, która dodawała ,, ognia'' jej włosom, przez co wyglądała groźnie i jednocześnie uwodzicielsko. Niektórzy chłopcy nie wiedzieli czy patrzeć na matkę czy córkę, a gdy już zdecydowali się na mamę, to Herolande mierzył ich groźnym spojrzeniem, co było dosyć zabawne. Przypominał lwa, który pilnuje swojego terytorium i swoich dziewczynek.
- Clary nigdy nie przestanie zwracać na siebie uwagi- mruknęła mama- Może i przestała być nieśmiertelna na własne życzenie, jednak jako trzydziestojednoletnia kobieta, zwraca uwagę. Może to efekt tego, że jest demonem? Nikt tego nie wie, ale wszyscy wiedzą jedno: ona na pewno się nie zmieniła. Nadal jest tą samą rozsądną demonicą z pazurem.
- Co tam plotkujecie?- Nawet nie zauważyłyśmy, że Clary podeszła do nas do tyłu z niewinnym uśmieszkiem na ustach. O wilku mowa, pomyślałam ze śmiechem.
- Cześć ciociu- przywitałam się.
- Hej, kochanie. Witaj, Venn. Miło mi, że przyszłyście na przyjęcie... a gdzie jest Ryan i Trey?
- Poszli po prezent dla Avalon. Boję się, co to jest- przyznałam.
- Ja też- dodała mama.
  Tata i Trey byli znani ze swoich szalonych pomysłów na ,, rozruszanie imprezy''. Na dwunaste urodziny dali Cameronowi mini- motocykl, który jak się okazało, jest zasilany na sok jabłkowy. Gdy Cam go odpalił, w niebo wzbiła się para wodna, a sam motocykl rozpadł się na kawałki, których potem nie dało się złożyć. Od tamtego czasu drżałam w duchu na myśl o ich prezentach...
- Przepraszam na minutkę- powiedziałam i podbiegłam szybko do stołu, na którym stała masa prezentów, po czym chwyciłam swój prezent i podeszłam do mojej przyjaciółki, która właśnie rozmawiała z jednym z tych ludzkich chłopaków- Mattem. Uśmiechnęłam się do nich i wyciągnęłam przed siebie prezent- Avalon, najlepszego kochana! To prezent ode mnie.
  Avalon ucałowała mnie w policzki i zabrała się za rozpakowywanie pakunku. Potrząsnęła pudełeczkiem, rozerwała opakowanie i wyjęła z niego srebrną bransoletkę z doczepionym szmaragdem, (a raczej czymś co przypominało szmaragd), który odbijał światło niczym malutka kula dyskotekowa. Avalon ściągnęła brwi, gdy zobaczyła, że w środku tego kamienia płonie ledwo widoczny ogień, który dodaje mu blasku.
- To kamień snów- szepnęłam jej do ucha, aby wyjaśnić niejasności. Nie chciałam jednocześnie zdradzać chłopakom, że większość gości nie jest ludźmi albo tylko w połowie. To wolałam zostawić dla siebie- Dzięki niemu możesz przenieść się do snów każdego, kogo tylko zechcesz. Poprosiłam Tamarę, aby ci to zrobiła. To prezent ode mnie i od niej, przesyła pozdrowienia, a wiesz jaka ona jest: nigdy nie wychodzi ze swojej jaskini...Avalon! Udusisz mnie!- zaczęłam się śmiać, gdy Ave ścisnęła moją szyję niczym wąż boa i zaczęła chichotać ze szczęścia.
- Dziękuję, Shadow. Jesteś kochana. Dzisiaj go użyję, tylko jedno pytanie: czy jakiś sen może mnie ,, wciągnąć''?
- Nie, skąd- zaprzeczyłam. Wiedziałam o co jej chodzi- Nie zostaniesz uwięziona w żadnym śnie. Będziesz tam ty, ale jako coś w rodzaju ducha. Możesz tam namieszać ile chcesz, ale jesteś niewidzialna dla śpiącego, jeżeli tego nie chcesz. Uważaj jednak na szmaragd- popukałam w lśniący kamień- Tamara powiedziała, że ciężko jest je zdobyć i musisz go strzec jak oka w głowie. I oczywiście nie mieszaj za bardzo w ludzkich głowach, dobrze?
- Spokojnie- objęła mnie ramieniem i zaczęła prowadzić po ogrodzie- Miałam co prawda wejść do snu taty albo mamy, ale się domyślam o czym śnią, więc...
- Wszystkiego najlepszego, Avalon!- zza drzewa wyskoczyli Cameron i Jacob z prezentami w rękach i śmiesznymi czapeczkami na głowach.
  Obydwie się zaśmiałyśmy i pokręciłyśmy głowami, komunikując ,, Aj, ci szaleni chłopcy, ale nasi''. Obydwoje ubrali się jak ci przystojni faceci z filmów sensacyjnych. Choć byli naszymi przyjaciółmi i tylko nimi, i tak uważałyśmy ich za przystojnych. Obydwoje mieli czarne włosy i byli muskularni, choć nie do przesady. Cameron miał ciemne oczy barwy ciemnej czekolady i miłe spojrzenie, a Jacob miał zielone, przypominające kolorem zieloną trawę wiosną i często przypominał swoimi ruchami panterę. Byli oni po prostu z innych światów, ale często potrafili się ze sobą dogadać, choć kłótnie były, ale to szczegół. No i jeszcze jedna cecha, która ich łączyła: obydwoje byli zwariowani na swój sposób.
- To może ja dam ci pierwszy prezent- zabrał głos Cameron i wcisnął rudowłosej swój prezent.
- Eh, stary! Umawialiśmy się: razem dajemy te prezenty.
- Nie było umowy na piśmie- odpowiedział Cameron ze złośliwym błyskiem w oczach.
  Jake wyglądał jakby chciał go stłuc na kwaśne jabłko, jednak nie odezwał się tylko patrzył na swojego kompana nienawistnym spojrzeniem. Trzeba wkroczyć. Wyrwałam prezent z rąk Jacoba i dałam go Ave, aby obyło się bez kłótni. Jake jednak ledwo na nas spojrzał i odszedł szybkim krokiem w stronę Duciego, który siedział na drugim końcu podwórka i właśnie się mył. Odprowadziliśmy go zdziwionym spojrzeniem.
- Co mu jest?- spytała Avalon. Na jej twarzy widziałam zmartwienie.
- Zaraz sprawdzę- powiedziałam i szybko podeszłam ( na ile mogłam w durnych obcasach) do przyjaciela. Avalon nie może się smucić na swoich urodzinach, na to nie pozwolę.
  Jake klękał nad Duciem i głaskał go za uchem z zamyśloną miną. Wiedziałam, co ona oznaczała: coś musiało się stać. Ścisnęłam kolana razem i pochyliłam się na tyle, na ile pozwalała mi sukienka.
- Miałem nadzieję, że zostawisz mnie samego, mimo tego, że cię znam i wiedziałem, że mi nie odpuścisz- przyznał, nie patrząc w moje oczy. Uparcie wpatrywał się W Duciego, który przeraźliwie miauczał, jakby coś go bolało. Zawsze tak robił, gdy był głodny, ale nie to się teraz liczyło.
  Skrzyżowałam ręce na piersiach na znak, że nie dam mu się wymigać. Nie dzisiaj.
- Jake, co się z tobą dzieje? Cały czas jesteś smutny, chodzisz zamyślony, obrażasz się o byle co. Dlaczego smucisz Avalon? Przecież są jej urodziny! Czy tu chodzi o tą szmatę, Jen?
- Nie!- zaprotestował tak gwałtownie, że utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że chodzi o jego byłą. Rozumiałam go: Jennifer zdradzała go z jego kumplem Archi'em i jego świat się zawalił Bardzo kochał Jen, mimo że była człowiekiem. Jednak nadal jednej rzeczy nie rozumiałam.
- Jacob, nie oszukuj mnie. Znam cię bardzo dobrze i wiem, że tu chodzi o Jen, jednak dlaczego zamykasz się w sobie? Jen to bardzo ładna szmatka do wycierania podłóg, a Archi to dureń, który nie zasłużył na twoje zaufanie. Wiesz przecież, że masz nas, swoich przyjaciół, którzy się o ciebie troszczą...
- Archi zna prawie wszystkie moje tajemnice, poza tą kim jestem ja i wy.- powiedział, tym razem patrząc mi w oczy. Widziałam w nich ten złowrogi błysk, od którego każdy dostawał gęsiej skórki. Jake był bardziej wściekły niż przypuszczałam- Wie, że jestem mechanikiem u Callagana, że byłem ślepo zakochany w Jen, o moich bójkach i że byłem zamieszany w te wyścigi motocyklowe.
- Przecież rodzice ci wybaczyli te wyścigi...
- Myślisz, że gdy to rozpowie, będzie to miało jakiekolwiek znaczenie? Wszyscy mnie mają za gangstera, a to tylko utwierdzi ich w przekonaniu. W dodatku Jen będzie gadać niestworzone historie. Pewnie powie, że kogoś okradłem i znowu wyląduję na dywaniku u dyrektora. Plotki zabijają ludzi, dobrze o tym wiesz, Shadow. Może nie zabijają dosłownie, ale łamią człowieka, a ja nie chcę być traktowany jak jakaś szuja. Dosyć już cierpiałem. Proszę, przeproś Avalon za mnie. Muszę iść, wszystko przemyśleć- powiedział, po czym wybiegł z przyjęcia zanim zdążyłam coś powiedzieć. Przestał udawać człowieka, przez co chłopcy zaczęli coś szeptać między sobą jak te dziewczyny- plotkary. Do moich oczu napłynęły mi łzy.
  Musiałam jakoś funkcjonować, choć serce mnie zabolało. Jen zapłaci za to, obiecałam sobie w duchu. Ta dziewczyna nie wie z kim zadarła. I niedługo się o tym przekona.

sobota, 13 lipca 2013

Wstęp

Życie jest niczym wielka kolejka górska w wesołym miasteczku: raz jesteś na górze, a za chwilę spadasz w dół z niebywałą prędkością. Gdy jesteś na górze, dziękujesz losowi za to, że po prostu jesteś. Gdy na dole, przeklinasz cały świat za swoje cierpienia i nie chcesz mieć z nim nic wspólnego, a kiedy jesteś gdzieś pomiędzy, nie wiesz czy masz płakać ze szczęścia czy z rozpaczy, patrząc na swoje nieudolne życie. 
A gdzie ja jestem? Chyba gdzieś pomiędzy. Całe moje życie jest dziwne i po swojemu normalne; wesołe i jednocześnie smutne, monotonne i niezwykłe, jakbym huśtała się na huśtawce w deszczowy dzień. I ja chyba też taka jestem: monotonna i jednocześnie niezwykła. Rodzice zawsze mi mówili, że jesteśmy inni niż reszta, że JA jestem inna niż reszta, a moi przyjaciele nie są wyjątkami. Gdy byłam mała, cieszyłam się ze swojej odmienności, uważałam, że jestem niezwykła i obdarzona niezwykłym szczęściem przez los, kiedy mogłam rozmawiać z wróżkami, drażnić się ze skrzatami w parku czy obserwować jak syreny pływają z niebywałą gracją w pobliskich wodach i machają mi na powitanie swoimi rybimi ogonami. Czułam się jak dziewczyna, żyjąca w kolejnej bajce Disneya. A tak naprawdę byłam jego kolejną marionetką, kolejną nieświadomą ofiarą, która bez nieustannej walki zginie w rzeczywistości jaką nam ukazuje życie. Może i byłam wojowniczką, córką aniołów, ale wojna z losem to nie jest potyczka ze słabym Podziemnym, który sam się wysłał na misję samobójczą, to walka o przetrwanie w której liczy się każda sekunda i każdy nasz ruch. To bitwa na śmierć i życie.
Szkoda tylko, że tak późno się o tym dowiedziałam i to w nie najprzyjemniejszy sposób. 

Obserwatorzy