niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział XXXIV- Niespokojne dusze

Rozdział- Niespokojne dusze
- Szczerze to nie wiem od czego zacząć.- powiedziała przepraszająco Michelle.- Tyle tego było.
- Najlepiej zacznij od samego początku.- poradziłam, przyglądając jej się ze ze martwieniem.
  Z jednej strony męczyły mnie ogromne wyrzuty sumienia, bo na pewno mówienie o tamtej sytuacji było dla niej bolesne, ale z drugiej musiałam rozwiać wątpliwości. Jeżeli ten wampir nadal grasuje po mieście i w dodatku jest spragniony, Michelle, Erick, Shy oraz tamta grupa nastolatków nie będą jego jedynymi ofiarami.
  Michelle oparła się o puchate poduszki, aby było jej nieco wygodniej i położyła rękę na oblepionym potem czole. Przez przytłumione promienie słoneczne, wpadające do pomieszczenia jej skóra nabierała jeszcze jaśniejszej barwy, a żyły stały się jeszcze bardziej widoczne. Z trudem nie odwróciłam wzroku od Michi.
- Po piosence, którą zamówił mi Erick, postanowiliśmy wyjść na dwór, aby... ekhm, porozmawiać.- zarumieniła się przez co parsknęłam śmiechem. No cóż, gdyby znacznie wcześniej mi to powiedziała to pewnie rzuciłabym jakiś niewybredny żart, ale teraz mam Travisa i chyba na jej miejscu postąpiłabym tak samo...chyba. Michelle odkaszlnęła i podjęła przerwaną historię- Chcieliśmy wtedy pobyć sami: moja matka niestety przyszła na bal i cały czas mnie szukała, a ja potrzebowałam wytchnienia. Wiesz o co chodzi... w tamtym momencie siedzieliśmy na ławce za murkiem i całowaliśmy się oraz rozmawialiśmy co dalej. Nie chciałam stawać oko w oko z matką, bo byłam pewna, że zrobi z nas ofiary. Robi to przy każdej okazji.- prychnęła, choć w jej oczach dostrzegłam ból.- W każdym razie tak siedzieliśmy sobie przez chwilę, aż zdecydowałam, że nie ma sensu się ukrywać. Tak i tak bym ją spotkała, jak nie tam to w domu, więc było mi wszystko jedno. Ale potem... usłyszeliśmy dziwny warkot, wydobywający się z czyjegoś gardła. Pomyśleliśmy, że to jakiś piesek tu się przypałętał, ale wtedy coś nagle wystrzeliło z krzaków i...- wzdrygnęła się i schowała twarz w dłoniach. Ciemnymi włosami zakryła swoją twarz, a z pomiędzy placu mówiła dalej matowym głosem.- coś mnie przygniotło. Upadłam na ziemię i usłyszałam jak ktoś rozrywa materiał mojej sukienki. Kątem oka widziałam jak Erick próbuje tego kogoś zdjąć ze mnie, ale... nie wiem jak! Mój napastnik nie zwolnił uścisku tylko odepchnął go tak mocno, że poleciał na murek i uderzył w niego głową, a ledwo podniósł na niego rękę. Chciałam wstać i do niego podbiec, ale ten ktoś znowu zwrócił na mnie uwagę... i ugryzł mnie! A potem zajął się biednym Erickiem! To chyba jakiś szaleniec!- nie wytrzymała i rozpłakała się od nadmiaru emocji.
  Przez krótką chwilę siedziałam nieruchomo, próbując przetrawić wszystkie informacje, podczas gdy Michelle próbowała się uspokoić. Jej szloch lekko mnie otrzeźwił przez co przytuliłam ją do siebie, jakby był moją starszą siostrą i zaczęłam szeptać, że jest bezpieczna. Ona drżała w moich ramionach, a łzy spływały na moją koszulkę. Dyskretnie spróbowałam sprawdzić jej szyję ma podwójne ugryzienie lub ślady po kłach. Na moje szczęście, kiedy odsunęłam ciężkie włosy koleżanki dostrzegłam ślady po kłach, które wystarczająco dużo mi powiedziały. Czyli wizytę u Ericka raczej mam z głowy.
  Nadludzka siła, zwinność, ugryzienie... idealnie pasuje do wampira.  Już nie miałam żadnych wątpliwości jaka istota dopuściła się tych wszystkich zbrodni, jednak nie wiedziałam kto dokładnie jest odpowiedzialny za przemianę Shy i to wszystko. Mój umysł pracował na zwiększonych obrotach, choć jednocześnie głaskałam Michelle po włosach, aby się uspokoiła. Widząc do jakiego stanu ją doprowadziłam, podałam jej chusteczkę z torebki i jeszcze raz przytuliłam. Serce mnie zabolało, kiedy uzmysłowiłam sobie, że to ja jestem odpowiedzialna za jej obecny stan. Mimo to mój rozum mówił mi, że dobrze postąpiłam: ona na pewno się z tego otrząśnie, a ja muszę coś zrobić z tym dzikim wampirem. Tylko Michelle i Erick mogli mi pomóc w rozwiązaniu tej zagadki. Shy była na okresie próbnym u Richelle, co oznaczało że na wszelki wypadek powinnam unikać odwiedzania mojej przyjaciółki. Teraz musiała się skupić na okiełznaniu swojej nowej natury, a moja dociekliwość obróci te starania w proch.
  Mimo to po wyjściu ze szpitala oraz zostawieniu dziewczyny z paczką słodyczy i ciepłym uśmiechem na twarzy (kto by pomyślał, że rozmowa z Michelle po tej całej sytuacji będzie tak przyjemna?) rozważałam wszystkie opcje, także tą związaną z Shy. Pogrążona we własnych myślach jak i rozmową z Michi nie usłyszałam dzwonka mojego telefonu. Urządzenie zawibrowało w mojej kieszeni, skutecznie odrywając mnie od moich skomplikowanych myśli. Mechanicznie, wyjęłam komórkę z kieszeni i odebrałam:
- Halo?
- Shadow, gdzie jesteś?- To była Avalon. Średnio ją słyszałam przez szum panujący na parkingu szpitala, więc pod głosiłam nieco dźwięk i zaczęłam iść w stronę przystanku autobusowego. Może jeszcze zdążę na autobus?
- Właśnie wyszłam ze szpitala.- powiedziałam.- Byłam u Michelle, aby dowiedzieć się co nieco o jej napastniku. Muszę trochę pomyśleć, to jest mocno skomplikowane. Czuję się jak Sherlock Holmes w damskiej wersji.
- A ja rozumiem jestem Doktorem Watsonem?- zaśmiała się lekko, co mi poprawiło humor. Humor mojej kumpeli zawsze był zaraźliwy.- Chwila, byłaś w szpitalu? Posłuchaj, spotkajmy się w Taki. Tam się kręci masa taksówek, więc z dojazdem nie będziesz miała problemu. Siedzimy właśnie z Camem, Jacobem i Bonnie.
- Świetnie.- powiedziałam z uśmiechem, dopóki nie dotarł do mnie sens ostatniego zdania.- Chwila, moment. Co tam robi Bonnie? Ona nie powinna nadal dochodzić do siebie?
- Powinna, ale Jake wyrwał ją z domu i przyprowadził. Chyba od tamtego wypadku uprzytomnił sobie, że musi działać- ton, którym to powiedziała sugerował, że nierozgarnięty pięcioletni dzieciak wiedziałby już wcześniej coś zrobić. Niemal się roześmiałam.
  Wreszcie mały powrót do mojej ,,normalność''. Czułam się przytłoczona tym wszystkim, jakbym siedziała w celi z kamienia, która chce mnie zmiażdżyć (jak to się zwykle dzieje w naszych amerykańskich filmach sensacyjnych). Teraz mogłam odetchnąć i przez minutkę pobyć sobą, choć pewnie się pokłócimy podczas naszej rozmowy. Prawie zawsze tak było, ale zachowywaliśmy się jak jedna wielka w rodzina, a w każdej zdarzają się kłótnie, prawda? W każdym razie miałam nadzieję na chwilę odpoczynku, a poza tym byłam ciekawa co tam się będzie działo między Bonnie i Jake'em. Może wreszcie wyzna co do niego czuje? To byłoby chyba najlepsze posunięcie mojego kuzynka w tej sprawie, ale w końcu to facet- nie słucha rad innych choćby nie wiem co. Poza tym pewnie szybciej wskoczyłby do dziury pełnej lwów niż powiedziałby o swoich uczuciach. 
  Eh, faceci! Niemal prychnęłam z irytacji. Kiedy cię podrywają są pewni siebie, ale gdy chcesz z nimi pogadać o miłości to wieją gdzie pieprz rośnie, ot co. 


  Kiedy weszłam do restauracji, powitał mnie huk jakby ktoś wystrzelił pocisk z armaty. Słysząc dziwny pisk, który z każdą sekundą wzmagał się, pozwoliłam przejąć ciału kontrolę i szybko pochyliłam się, a za mną rozległ się odgłos tłuczonego szkła. Wyprostowałam się akurat w momencie, gdy jeden z ifrytów ze wściekłą miną przyglądał się grupce goblinów, siedzącej niedaleko mnie. Jeden z nich z neonowymi złotymi włosami trzymał w ręku procę z rodzaju tych, które można kupić w sklepie z zabawkami, jednak złoty pył, którym był oblepiony przedmiot nie pozostawiał wątpliwości, że go zaczarował, a pocisk, który wystrzelił to był wielkości mojej pięści klops, ociekający pomidorowym sosem spaghetti. Nie wiem czy dodali do niego jakiś swój magiczny przedmiot, ale zwykły klops na pewno nie rozwaliłby szklanej szyby tylko ją ubrudził. 
  Na dźwięk tłukącego się szkła z kuchni wyszedł elfi szef w charakterystycznej czapce spod której wystawały ostre, spiczaste uszy oraz kosmyk złotych włosów. Na jego chorobliwie zielonej twarzy pojawiło się zdziwienie, a potem wściekłość wymierzona w gobliny. Wiedząc, że elfy potrafią być naprawdę okrutne, szybko usunęłam się z drogi i usiadłam obok mojej grupki przyjaciół, którzy gadali w najlepsze.
- Hej Shadow, jak się trzyma Michelle?- zaczęła bez ogródek Avalon, siorbiąc swój ulubiony truskawkowy koktajl.
- Nie za dobrze.- powiedziałam i opadłam na krzesło obok niej.
  Zaraz potem chciałam z niego zwiać, gdyż miałam świetny widok na parę przy stoliku tuż obok. Chłopak i dziewczyna pochylali się ku sobie, szepcząc do siebie czułe słówka, a między nimi stał talerz z nietkniętymi frytkami. Wyglądało to tak, jakby lada moment zbierali się do wyjścia, aby znaleźć sobie miejsce do całowania.
  I to byli Bonnie i Jake.
  Avalon podążyła za moim spojrzeniem i wywróciła oczami, jakby mówiła: ,,Gołąbki, ich nie można zrozumieć''. Siedzący na przeciwko nas Cam jawnie im się przyglądał, jednocześnie wkładając słomkę od swojego jagodowego shake'a do ust. Zupełnie jakby był w kinie.
- Mogę wiedzieć czemu nagle zebrało im się na amory? I to w publicznym miejscu?- spytałam, opierając się o krzesło.
  Cam odwrócił się w naszą stronę i wzruszył ramionami.
- Jake był tu jako pierwszy, a kiedy przyszliśmy wraz z Avalon to zastaliśmy ich w takiej samej sytuacji co obecnie. Nie widzą świata poza sobą.
- Trochę tak jak ty i Travis, kiedy jesteście sami.- wtrąciła ironicznie Ave.
  Niemal zgromiłam ją spojrzeniem, jednak w porę się opanowałam. Nie miałam zamiaru tego ciągnąć.
- Okej, więc byłam u Michelli i mam pewność, że to wampir ją zaatakował. Wszystko się zgadza: ślady na szyi, nadludzka siła i zwinność.- wyliczyłam na palcach.
- Pytanie tylko kto to jest.- zastanowił się na głos Cam, jednocześnie drapiąc się po podbródku. Zdusiłam w sobie śmiech. To był taki jego odruch: zawsze to robił, kiedy intensywnie się nad czymś zastanawiał.
  Avalon przez chwilę mieszała w swoim napoju słomką, jednocześnie przygryzając wargi. Od czasu przemiany nabrały krwistoczerwonego koloru, przez co nie musiała już używać szminki, a włosy barwy rubinu najczęściej wiązała w wymyślne fryzury lub chowała je pod różnego rodzaju kapeluszami. Lubiła nową, lepszą siebie, jednak szkopuł był w tym, że niektórzy Przyziemni potrafili być bardzo spostrzegawczy. Jak na razie wolała na siebie nie zwracać uwagi, dopóki w pewien sposób ,,znormalnieje''. Tylko w Taki lub w moim domu w pełni pokazywała swoje ,,nowo-nabyte atuty'', choć w sumie aż tak nowe to one nie były.
- Okej, więc możemy iść w to miejsce, gdzie Michella i Erick się migdalili i po prostu poszukać jakiś śladów.
- Sprzątaczki na pewno wszystko już ogarnęły, nie ma szans, abyśmy coś tam znaleźli.- powiedział Jake, siadając z Bonnie obok Cama z szerokim uśmiechem na twarzy.
  Na chwilę zapomniałam o całej sprawie i sama się uśmiechnęłam. Pierwszy raz widziałam Jake'a w takim dobrym humorze: z rozświetlonymi oczami, uśmiechniętego od ucha do ucha, wesołego. Zwykle tak się nie zachowywał i cieszyła mnie taka zmiana. Miałam nadzieję, że Bonnie nie złamie jego serca i uszczęśliwi go tak, jak mama mojego tatę. Oczywiście to są pewnie moje pobożne życzenia, ale zawsze pozostaje ta tląca się w nas nadzieja, której nijak nie można ugasić. 
  Cam oparł się o krzesło ze znużeniem i westchnął.
- To kto ma inny pomysł?
- Nie możecie poprosić o pomoc tej... Richelle?- nieoczekiwanie podsunęła Bonnie, nerwowo bawiąc się kosmykiem swoich włosów. Chodź wiedziała o wszystkim (także o powodzie, dla którego Shy się na nią rzuciła) to nie mogła ukryć, że po swoich przejściach z wampirami one ją przerażały. Mimo to podziwiałam ją za to, że ma w sobie siłę, aby to wszystko udźwignąć. Zapewne inny Przyziemny od tych rewelacji by się załamał i uciekł z krzykiem.- Przecież wampiry mają super wyczulony węch, może go znaleźć. Poza tym skoro chce rozwiązać tą zagadkę to niech zacznie dochodzenie.
- Pewnie już to zrobiła.- stwierdziła Avalon, rzucając nam porozumiewawcze spojrzenia.- Wiecie, że Richelle nie zostawia takich spraw, a poza tym rozmawiała wczoraj z moim tatą przez telefon. Powiedziała, że ten ktoś świetnie się maskuje i nie mogą go wytropić. Poprosiła o posiłki z Clave, ale przyjadą dopiero za dwa dni, bo mają coś jeszcze do załatwienia. Do tego czasu może być już za późno.
  No właśnie. I co teraz? Gdyby te ofiary były ze sobą powiązane byłoby o wiele łatwiej, ale to były przypadkowe osoby! Więc co mamy zrobić? Na końcu języka miałam odpowiedź, jednak nie przez chwilę nie mogłam poskładać myśli. Spojrzałam jednak po chwili na kawiarenkę ,,Nocne Szaleństwo'', mieszczącą się na przeciwko Taki i coś mi wpadło do głowy.
- A gdyby tak udać się do tego samego klubu, co wtedy wybrała się ta banda nastolatków?- zaczęłam myśleć na głos.- Co prawda nie ma dużego prawdopodobieństwa, że ten wampir znowu tam będzie, ale możemy zastawić na niego pułapkę. Klub do którego się udał jest powszechnie oblegany przez Podziemnych, takich jak my i należy on do...
- Ericka Sandersa?- dokończył Jake, patrząc na mnie z podziwem.- Do diabła, no jasne. Jeżeli ktoś tam popełni przestępstwo, Erick na pewno od razu doniesie Clave. Przecież to syn przedstawiciela wampirów. 
- Więc któraś z nas musi wystąpić tam jako ,,dziewczyna do towarzystwa''. Posłużyć jako wabik. Nie trzeba spędzać z nim czasu, tylko po prostu go wywabić z budynku.
- Ale skąd będziemy wiedzieli czy to jest na pewno on?- spytał Cam.- Równie dobrze może być to kolejny wampir, poszukujący rozrywki. 
  To było dobre pytanie, Cam miał rację. Jeżeli nie trafimy na naszego sprawcę, Erick może na nas donieść i będziemy mieli poważne kłopoty. Nie chcieliśmy za bardzo ryzykować, ale to był nasz jedyny dobry plan. Jeżeli nic nie zrobimy, Clave może za późno zareagować i ktoś znów padnie jego ofiarą.
- Możemy to sprawdzić za pomocą innego wampira.- podsunęła Avalon.- Gdybyśmy poprosili Tommy'ego lub Alexa, aby wypili jego krew...
- Nie będę go o nic prosić!- zaprotestowałam. Po tym wszystkim nie miałam zamiaru z nim rozmawiać, choć jednocześnie zrobiło mi się strasznie głupio. Tu nie chodziło o nasze przeżycia, ale o niewinne istoty, a moje szczeniackie zachowanie nie może nam przeszkodzić w rozwiązaniu tej zagadki.
  Tyle, że pozostał kolejny problem. W jakiś sposób trzeba skrócić liczbę podejrzanych, gdyż ani Tommy ani Alex nie będą chcieli gryźć każdego wampira, który nam się napatoczy. Jedno ugryzienie zapewne będzie dla nich dostatecznie obrzydliwe-w końcu ukąszą faceta, a nie jakąś gorącą laskę, jakby to się wyraził Tommy-a nie miałam zamiaru ich upokorzyć czy coś. Poza tym każdy szczegół się przyda: kolor włosów, oczu, znaki szczególne. Trochę to brzmi tak, jakbyśmy pracowali w policji...
 I nagle mnie oświeciło. Zobaczyłam w wyobraźni uśmiech Rainy oraz to okropne cmentarzysko, na którym została pochowana. Był jeden sposób, aby czegoś się dowiedzieć o naszym porywaczu, jednak nie należał do przyjemnych. Z trudem powstrzymałam się od wzdrygnięcia.
   Widocznie jednak strach i obrzydzenie pojawiło się na mojej twarzy, gdyż Avalon uniosła brwi i chwyciła mnie za ramię, jednocześnie lekko mną potrząsając, jakbym była w jakimś transie.
- Shadow, co jest? Jesteś cała zielona.
- Pamiętacie Starą Molly przez którą omal nie wyleciałam ze szkoły za tą akcję z kotem?
  Cam klasnął w dłonie niczym małe dziecko i zaśmiał się lekko. Jake także nie mógł powstrzymać cichego chichotu, mimo mało dyskretnych kuksańców Bonnie. 
  Moja akcja z kotem przeszła w zasadzie do historii. Do tej pory wszyscy z radością opowiadali sobie tą historię przy ognisku. W zeszłym roku do naszej szkoły przypałętał się mały kot, jak się później okazało ze wścieklizną. Niczego nieświadoma i urzeczona słodyczą małego kota w czarne łaty, schowałam go do plecaka, aby podczas WF-u pokazać go moim koleżankom z grupy. Niestety tego dnia nasza trenerka pani Hale, przyniosła sobie na drugie śniadanie tuńczyka, więc kotek poszedł za zapachem i wszedł do gabinetu. Najprawdopodobniej przez przypadek wpadł do jej torebki, gdzie nosiła sprzęt i po prostu tam się ukrywał przez jakiś czas. 
   A co ja miałam z tym wspólnego? Otóż było to latem i mieliśmy zrobić dwadzieścia okrążeń wokół boiska, podczas gdy były tak gorąco i duszno, że trawa żółkła na naszych oczach od nadmiernego nasłonecznienia. Była to kara za dziesięciominutowe spóźnienie naszych dwóch kolegów, którzy postanowili zwiać ze szkoły, jednak siłą pedagog przyprowadziła ich na lekcję. Jako że jestem osobą, która często mówi co myśli bez żadnych zahamowań, zaczęłam się kłócić z Hale. Na moje nieszczęście akurat w czasie naszej ,,gorącej dyskusji'' z torebki wyszedł kociak i nie wiadomo kiedy wdrapał mi się na plecy i z mojego ramienia przyglądał się trenerce. Ta pomyślała, że to moje zwierzątko i chwyciła je mocno w łapska, aż bałam się że złamie coś temu biednemu kotkowi. Okazało się jednak, że ,,biedne zwierzątko'' potrafi być naprawdę wredne i z szybkością o jaką bym kotka nie podejrzewała, rzucił się na trenerkę i podrapał jej całą twarz przez co szybko nabawiła się infekcji i przez miesiąc dostawała podobno bardzo bolesną sesję zastrzyków. Do tej pory Hale nie może mi wybaczyć mimo tego, że ją gorąco przepraszałam, byleby nie naskarżyła dyrektorowi.
  Nasza była woźna Molly Dalton, która z całego serca mnie nie lubiła nie chciała być taka litościwa i o razu naskarżyła na mnie dyrektorowi. Na szczęście, kiedy wyjaśniłam całą sprawę, a Hale przyjęła przy wszystkich moje przeprosiny, dostałam jedynie ostrzeżenie i przez tydzień musiałam po lekcjach przez dwie godziny siedzieć w kozie, aby przemyśleć swoje postępowanie. Było to o niebo lepsze niż wyrzucenie ze szkoły, więc ze spokojem zniosłam swoją karę. Mimo to nie znosiłam Starej Molly do końca jej dni, które dosyć szybko nadeszły.
  Po dwóch miesiącach po akcji z kotem, zginęła w nieszczęśliwym wypadku na terytorium naszej szkoły. Jak ustaliła policja, Molly poślizgnęła się na jednym ze szczebli drabinki podczas mycia okien i spadła, uderzając głową prosto o beton. Pewnie by przeżyła, gdyby nie to, że drabina zachwiała się i spadła prosto na jej ciało, potęgując uraz. Szybko wezwano pogotowie, jednak mimo usilnych prób przywrócenia normalnej pracy serca, zmarła na miejscu i została pochowana w ogrodzie obok sali gimnastycznej, gdyż takie było jej ostatnie życzenie. Molly poświęciła życie naszej szkole, dlatego dyrektor uznał, że trzeba uszanować jej prośbę i tak o to wspaniałym dla nas trafem jej grób znajdował się niedaleko miejsca, gdzie Michelle i Erick zostali zaatakowani.
  Widocznie Cam najszybciej skojarzył o co mi chodzi, gdyż zmarszczył brwi i spojrzał na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Wiedział jakie stosunki panowały między mną i panią Dalton, więc taka propozycja, która padła z moich ust była dla niego sporym zaskoczeniem.
- Chcesz coś wyciągnąć od ducha Starej Molly? Ta kobieta cię nie znosiła, myślisz że po śmierci to się zmieniło?- spytał z powątpiewaniem.
- Pewnie nie, ale musimy coś wiedzieć o naszym przestępcy. Dla mnie to nie będzie zbyt miłe spotkanie, ale Molly na pewno wszystko widziała. Nie przegapiłaby takiego spektaklu.
  Co prawda rozmowa z woźną nie napawała mnie optymizmem, ale warto było spróbować. Byłam pewna, że ona była świadkiem tego zdarzenia. W końcu duchy nie mogą na długo opuszczać miejsca swojego pochówku, a poza tym Molly uwielbiała być w centrum wydarzeń.
  Jake bez entuzjazmu spojrzał w moją stronę i obdarzył nas wszystkich krzywym uśmiechem.
- Czyli co, musimy zakraść się wieczorem do ogródka? Jeżeli zrobimy to w dzień, uznają nas za czubków. 
- To kiedy zaczynamy?- spytała Bonnie, zaskakując nas wszystkich. Wzruszyła ramionami jakby mówiła: ,, co was tak to dziwi?''.- Nie jestem żadnym nadnaturalnym stworzeniem, ale każda pomoc się przyda, prawda?
- Prawda.- potwierdziłam.- Musimy rozdzielić sobie zadania. Ja i Cam będziemy rozmawiali z Molly, gdyż jak wiecie miała słabość do naszego koleżki i traktowała go jak małe dziecko.- powiedziałam, nie zważając na jęki przyjaciela.- Bonnie i Avalon mogą stać na czatach, a ty Jake mógłbyś się udać do Richelle i powiedzieć jej o naszym planie.
   Jake pokiwał głową z powagą.
- Wezmę ze sobą Travisa i Treya o ile nie masz nic przeciwko temu.
- Nie, choć pewnie długo będziesz musiał przekonywać mojego brata, aby z wami poszedł. Wiesz, jaką mają na niego ochotę te młode wampirzyce.
- Spoko, czyli dzisiaj się spotykamy?- spytała dla pewności Avalon.
 - Tak, przygotujcie się kochani. Czeka nas dziś ciężka noc.- powiedziałam.

Cześć wszystkim! Obiecałam wam nowy rozdział na koniec tygodnia i o to on! Za wszystkie literówki przepraszam, gdyż moja klawiatura odmawia mi ostatnio posłuszeństwa. Mam nadzieję, że nie nawaliłam (znowu) na całej linii. Myślałam mniej więcej jak to wszystko wyjdzie i chyba zakończenie zbliża się wielkimi krokami. Postanowiłam, że jakoś dociągnę do końca i e mniej więcej będzie jeszcze 5 rozdziałów czy 3, zależy co mi wpadnie do głowy. Nie chcę już utrudniać sobie zadania, wplatając nowe wątki, zwłaszcza ze świadomością, że wiele osób zawiodłam. Mam nadzieję, że mi wybaczą, ale to czas pokaże.
Tak więc pozdrawiam i do następnej notki!

  


    
  

niedziela, 20 lipca 2014

Podziękowania!

Mniej więcej rok temu w tym miesiącu powstał ten blog i tak się złożyło, że dzisiaj dobiliście do ponad 20 tysięcy wejść! Nawet nie wiecie jak się z tego cieszę.
Ten blog miał oraz nadal ma swoje wzloty i upadki. Często zadaję sobie pytanie czy jest sens dalej to pisać, ale postanowiłam dokończyć to opowiadanie, gdyż nie wiem jak was, ale mnie wnerwia jak ktoś w połowie urywa całą historię. 
Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali w tym mojej kochanej przyjaciółce, która bardzo mnie wspiera w mojej ,,działalności'' (o ile tak to można nazwać) oraz tym, którzy zostali mimo faktu, że rozdziały pojawiają się nieczęsto. To oznacza, że jednak są tutaj wierni czytelnicy i bardzo im się dziękuję za obecność, ale tym którzy są tu od niedawna także jestem wdzięczna. Gdyby was tu nie było to blog prawdopodobnie nigdy by nie powstał lub nie byłby kontynuowany. Wiem, to pewnie brzmi głupio, bo zapewne wiele razy to słyszeliście czy to od youtuberów czy właśnie od nas blogerów, ale dla mnie słowa mają wielkie znaczenie.  Kiedyś zamierzam zostać pisarką znaną na cały świat, choć polskie książki nie są bardzo znane i to jest dla mnie swoistego rodzaju praktyka. Każde opowiadanie niesie za sobą nowe przygody i pomysły oraz dzięki temu się doskonalę.
Mam również nadzieję, że zżyliście się z bohaterami mojego bloga. Nie wiem jak wy, ale ja jestem bardzo zadowolona z postaci Shadow oraz Avalon. Ci, którzy piszą wiedzą jak ciężko jest wykreować sensownego, wyrazistego bohatera, który ma zdobyć wasze serca. Niby to jest proste, ale prawdę znają głównie ci co to robią. Mam nadzieję, że któryś z bohaterów wam się spodobał i będziecie trzymali za nich kciuki.
Tak więc dziękuję wam za wszystko, niedługo pojawi się kolejny rozdział (kawałek mam już opracowany) i mam nadzieję, że uda mi się go napisać w tym tygodniu. Tak więc dziękuję wam za to, że tu jesteście i do następnej notki!

czwartek, 10 lipca 2014

Rozdział XXXIII- Śledztwo czas zacząć

  Rozdział XXXIII- Śledztwo czas zacząć
- Shadow, skarbie, co się dzieje?- spytała czule mama, głaszcząc mnie po głowie niczym małe dziecko.
  Hm, od czego by tu zacząć? Od tego, że moja kumpela, która do niedawna była człowiekiem stała się wampirem? Że mój kolega, który chciał wyciągnąć ze mnie wszystkie sekrety za pomocą czułych gestów i słówek należy do klanu Rachel? A może, że nie dosyć, że mój  były najlepszy przyjaciel jest kolejną istotą należącą do mojego świata, to jeszcze ktoś urządza sobie krwawą jatkę? Rzeczywiście, nie ma czym się martwić! Niemal prychnęłam jak rozzłoszczony kot.
- Tego jest za dużo, co chwilę coś się dzieje.- pożaliłam się, jednocześnie bawiąc się kosmykiem swoich włosów. Zawsze to robiłam, kiedy byłam zdenerwowana, a teraz niemal drżałam z nadmiaru emocji i poczucia, że jestem w beznadziejnej sytuacji.
  Leżałam na łóżku, opierając delikatnie głowę na kolanach siedzącej obok mnie mamy i w zamyśleniu wpatrywałam się w popękany w rogach sufit, jakby to na nim było napisane rozwiązane moich wszystkich problemów. Po balu nie mogłam zasnąć, przytłoczona tym co się stało oraz rewelacjami od Grave'a, co chyba odbiło się na moim wyglądzie i samopoczuciu. Kiedy moja rodzina zobaczyła mnie rankiem przy śniadaniu z fioletowymi sińcami pod oczami, wyglądali tak jakby zobaczyli chodzącego trupa. W życiu nie widziałam mamy tak przerażonej na czyiś widok, nawet Trey wyglądał na delikatnie mówiąc zaskoczonego. No cóż, pierwszy raz byłam w aż tak złym stanie.
- Chciałabym być Przyziemną.- powiedziałam w zamyśleniu, przymykając powieki.- Mieć normalne życie, normalne problemy... przejmować się nauką, plotkami i żyć jak każda nastolatka w moim wieku.
- Ale ty nie jesteś ,,każdą nastolatką''.- powiedziała łagodnie mama.- To prawda, żadne z nas nie prosiło się o bycie Nefilim, ale walka z losem nic nam nie da. Wiem, że pewnie za dużo od ciebie wymagam, ale musisz walczyć. Wiem jak to jest, kiedy spoczywa na twoich barkach taka odpowiedzialność, ale walka z tym doprowadzi tylko do większych nieszczęść.
- Gadasz jak jakiś filozof.- mruknęłam.
  Mama zaśmiała się lekko, choć w jej śmiechu wyczułam ból i zmierzwiła mi włosy.
- Ech, kochanie, jesteś taka jak ja. Wierz mi, że w twoim wieku byłam taka sama. Mówię to, bo nie chcę abyś powtarzała moje błędy. Kiedyś myślałam, że jestem niezwyciężona, silna, że życie sprawiło, że jestem niezniszczalna. Jednak po bitwie z Clave i po tym jak wy się urodziliście... zobaczyłam wszystko w innym świetle. Stałam się bardziej odpowiedzialna i jednocześnie zobaczyłam jak kruche jest nasze życie. W Alicante każdego dnia drżałam o życie swoje i Ryana... Nawet nie wiesz jaką ulgę przyniosła mi przeprowadzka tutaj, odcięcie się od świata pełnego bólu i krwi...
- Ale on się o nas upomniał.- dokończyłam.
  Mama pokiwała głową, aż jej brązowe loki opadły mi na twarz.
- To prawda, ale nic na to nie możemy poradzić. Czy choć trochę ci kochanie pomogłam? Wiem jak marna ze mnie pocieszycielka.
 Mimowolnie się uśmiechnęłam. Owszem, czasami pocieszanie w wykonaniu mamy nie dawało dobrych rezultatów, ale starała się i to było widać. 
 Musiałam się jednak przyznać sama przed sobą: ona miała rację. Jeżeli się poddam to oznacza dla mnie i moich bliskich szybką śmierć. Walka z losem to jak starcie Don Kichota z wiatrakami- wiesz, że nie wygrasz, ale nie chcesz się poddać, choć tak naprawdę wiesz jak to się skończy. Będę musiała się wziąć w garść, choć jednocześnie nie wiedziałam za co tak naprawdę się wziąć. Wszystko w ciągu sekundy stanęło na głowie, a ja nie mam w ogóle pomysłu co zrobić! Mogłam iść do S.J-a i wszystko wyjaśnić, ale nie miałam ochoty go widzieć, a na kolejne spotkanie z Grave'em nie miałam ochoty. Także z Alexem nie miałam na razie zamiaru rozmawiać, bo zapewne tylko bym na niego nakrzyczała. Poza tym ta sytuacja na balu... nie miałam zielonego pojęcia o co mogło chodzić. Jakiś wampir zgłodniał i postanowił wybrać się na małe polowanie? Czułam jednak, że ten atak ma też coś wspólnego ze zniknięciem tamtych nastolatków i przemianą Shy w wampira. Za to wszystko mogła odpowiadać jedna osoba lub dwie, które ze sobą współpracują. 
  Ale jeżeli to wampir, a raczej nim jest to w takim razie po co mu kolejne pisklęta? Nad takimi najciężej zapanować, trzeba z nimi długo pracować nad samokontrolą i żądzą krwi oraz pilnować na każdym kroku, gdyż nowo narodzony może szybko zdemaskować całą rasę. Nic się nie trzymało kupy. Gdyby ten ktoś chciał stworzyć armię, nie zostawiłby Shy samej tylko zabrałby ją na jakieś odludzie i tam by się nią zajmował. Wszystko to nie miało sensu... ale czy ta para z rocznika wyżej została ugryziona? Może chciał się tylko napić ich krwi? Tu było zbyt dużo niewiadomych, musiałam coś zrobić.
  W jednej chwili wstałam z łóżka i zaczęłam się szykować do wyjścia. Mama patrzyła na mnie, wyraźnie zdziwiona moim ożywieniem i z przymrużonymi oczami przyglądała się moim poczynaniom. Chwyciłam moją ulubioną niebieską torbę z Nike i schowałam tam telefon, parę drobniaków i skórzaną kurtkę na wypadek ulewy, gdyż za oknem zaczynało się chmurzyć. 
- Shadow, powiesz mi gdzie się wybierasz?- spytała mama, wstając z mojego łóżka i wygładzając materiał swojej ciemnoczerwonej bluzki.
  Pośpiesznie przeczesałam szczotką swoje loki, które przez wilgoć panującą na dworze wyraźnie się napuszyły i uśmiechnęłam się do niej słabo.
- Muszę się dowiedzieć o co chodzi z tym napadem. Jadę odwiedzić moich znajomych.



  Na serio nie lubię szpitali. Zawsze kiedy do nich wchodziłam, czułam się jak zwierze zamknięte w białej, higienicznej klatce. Głośne hałasy dochodzące z gabinetów lekarskich, krzyki zbolałych pacjentów i niemowlaków, zaróżowionych od krwi- to nie działało na mnie kojąco. Czułam jak do moich oczu napływają łzy na widok niektórych chorych pacjentów, którzy patrzyli na mnie błagalnie jakby mówili: ,,Ratuj!''. W dodatku duchota panująca na korytarzu, ucisk kiedy musiałam się przedzierać przez tłum ludzi jak i zapach chemikaliów oraz lekarstw, wzmocniony przez panujące tu gorąco sprawiał, że dostawałam migreny. Z trudem oparłam się pokusie, aby usiąść na krześle i oprzeć moje wilgotne od potu czoło o zimną ścianę, jednak nie mogłam tego zrobić. Jak nic pielęgniarki by się mną zajęły i chciałby mnie zbadać, bo w końcu to był ich obowiązek, ale nie chciałam robić zamieszania. Miałam zamiar jak najszybciej zobaczyć poszkodowanych z mojej szkoły i stąd wyjść. Brakowałoby jeszcze, żebym spotkała tą perfidną Giselle, to byłby normalnie mój gwóźdź do trumny.
   Na chwilę odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się lekko. W recepcji na szczęście nie było Giselle, tylko pani Ashton- mama mojego kolegi z klasy, która pracowała jako pielęgniarka naczelna. Jak zwykle swoje czarne włosy, poprzeplatane z pasmami siwizny związała w elegancki kok, który mocno się trzymał na czubku jej głowy, a na swoją ulubioną pomarańczową sukienkę miała narzucony fartuch, podkreślający jej szczupłą figurę. W zamyśleniu pochylała się nad paroma kartkami papieru i przygryzała dolną wargę, jak zwykle kiedy coś próbowała sobie usilnie przypomnieć, co było nawet śmiesznym widokiem. Pani Ashton była moim zdaniem ciekawą osobą, czasami ucinałam z nią sobie pogawędkę i nadal byłam wdzięczna za załatwienie mi praktyk w sklepie muzycznym, które odbywałam w wakacje. Od tamtej pory miałam dla niej spory szacunek.
  Pani Ashton na dźwięk moich kroków drgnęła i uniosła głowę. Na jej twarzy pojawił się ten dobroduszny uśmiech, który tak wszystkich ujmował.
- Córka Vennis, co za niespodzianka. Jak się masz kochanie? Twój brat już wydobrzał?
- Tak, je teraz ile wlezie.- wywróciłam oczami, przypominając sobie trupio-bladego chłopca, którym był mój brat zaraz po wypadku. Teraz Trey był o wiele zdrowszy o czym świadczyło jego wieczne buszowanie w lodówce, przez co mama częściej niż zwykle musiała chodzić do sklepu. Nie była z tego zadowolona, ale robiła to, bo co jej zostało? Przecież na przykład kurczaka nie zrobi bez ziemniaków czy surówki.
  Pielęgniarka pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Tak bywa, pozdrów go. Ale kogoś szukasz? Czy przyszłaś tylko mnie odwiedzić?
- Przyszłam odwiedzić znajomych.- powiedziałam, pokazując swoją torbę na ramieniu.- Ostatnio mieli wypadek na balu i pomyślałam, że może coś im przyniosę. Chodzi o Michellę Havier i Ericka Axela.
- Michell jest w pokoju sto dwadzieścia dwa, a Erick tuż obok. Pośpiesz się tylko, bo za dwanaście minut będą oględziny.- kiwnęła głową w stronę zegarka.
- Dziękuję, miłego dnia!- powiedziałam i zaczęłam iść w stronę sali.
  Sto dwadzieścia, sto dwadzieścia jeden... jest! Pokój co prawda był zamknięty, ale mogłam dosłyszeć szum rozmowy w środku. Upewniwszy się, że to tylko Michell rozmawia ze swoją koleżanką (wyraźnie słychać tam było dwa dziewczęce głosy), a nie ma przypadkiem gości, zapukałam do drzwi i wślizgnęłam się do środka. Niemal pisnęłam z zaskoczenia. Musiałam oprzeć się o ścianę, aby nie upaść.
  Michell nie wyglądała na pierwszy rzut oka najgorzej. Jej przetłuszczone blond włosy do ramion, kontrastujące z niezdrowo bladą cerą na której było widać kropelki potu, były rozrzucone po poduszce. Zielone oczy były jak zwykle jasne i żywe, choć można było dostrzec w nich ból i smutek, a na ramionach miała tylko parę nacięć i to wszystko. Jednak nie to wszystko mnie przeraziło, tylko wielka kreska na jej twarzy, biegnąca od kącika ust do skroni. Wyglądało to tak, jakby napadł na nią rozwścieczony kot... albo jakby ktoś przejechał kłem po jej twarzy. Z obrzydzenia niemal zwymiotowałam do umywalki.
  Ten wampir ją naznaczył! Wiele razy słyszałam o tym, jak krwiopijca żywi się krwią swojej ofiary, a kiedy ta mu się spodoba znaczy ją jakąś raną, która po pewnym czasie znika. Rany te jednak są tak odpychające, że często ludzie trzymają się od takich osób przez jakiś czas z daleka. Co prawda potem wszystko wraca do normy, ale spotkanie z wampirem raczej nie wpływa dobrze na psychikę. Niektórzy nawet dostają obłędu.
  Ale Michelle nie wyglądała na osobę bliską szaleństwa tylko na smutną, co mnie zaskoczyło, ale jednocześnie mogłam to przewidzieć. Nie znałyśmy się zbyt dobrze, jednak dużo słyszałam o jej sile psychicznej. Kiedy była mała, jej rodzice się rozwiedli, a siostra wyszła za mąż za jakiegoś surfera z Kalifornii i zostawiła ją samą. Z kolei matka-biznesmenka nie interesowała się i nadal nie zajmuje się swoją córką jak należy. Michelle sama musi sobie radzić przez co jest chyba najpoważniejszą osobą z rocznika wyżej, choć jest cheerleaderką, a one z reguły nie są zbyt dojrzałe.
  W takim razie czyżby Michelle była aż tak silna? Patrząc na jej pobladłą twarz, nie mogłam powiedzieć jednoznacznie czy jest w szoku czy nie. Wiedziałam, że nie zawsze to co dzieje się w środku jest widoczne na zewnątrz.
  Michelle uniosła brwi na mój widok, wyraźnie zaskoczona moją obecnością. No cóż, nie byłyśmy wrogami, ale też nie przyjaciółkami. W zasadzie każda z nas chodziła własnymi ścieżkami i nie wchodziłyśmy sobie w drogę, chyba że w ostateczności. 
  Byłam na siebie trochę zła, że tego do końca nie przemyślałam. Co mam jej teraz powiedzieć? Wątpię, że uwierzy w moje dobre intencje, a prawdy jej powiedzieć nie mogę. Michelle była bystrą dziewczyną, na pewno wyczuje kiedy będę próbowała kręcić...chyba, że powiem pół prawdy. W sumie to była obecnie najlepsza ,,broń''.
  Ostrożnie przysunęłam do łóżka krzesło, stojące pod umywalką i uśmiechnęłam się ciepło (a przynajmniej taką miałam nadzieję) do dziewczyny.
- Jak się masz?- spytałam, patrząc na plastikowe rurki, wbite w jej delikatną dłoń i znak wampira na jej twarzy. Z trudem opanowałam grymas. 
  Michi wzruszyła ramionami i odsunęła włosy na bok, aby mi się przyjrzeć.
- Nie jest źle. Boję się tylko o Ericka... ale właściwie, po co tu przyszłaś? Ktoś cię przysłał?
- Shadow Wilson nie jest dziewczyną na posyłki. Poza tym chyba jesteś głodna.- powiedziałam, wyciągając z torby jednorazową torebkę wypełnioną owocami, kanapkami z serem zawiniętymi w folię aluminiową oraz butelkę wody. Mama uparła się, aby przygotować dla niej dużo jedzenia, gdyż uważała, że szpitalne jedzenie raczej nic jej nie pomoże i nie nasyci.
  Michelle oblizała usta na widok soczystego jabłka i sięgnęła po nie swoimi bladymi rękami, które wyglądały na zrobione z jakiegoś kruchego materiału. Mama widocznie znała to miejsce lepiej niż myślałam, co chyba nie powinno mnie dziwić. Przecież była tutaj dwa razy z powodu mojego i Treya. 
  Z uśmiechem podałam jej owoc i oparłam się łokciem o metalową ramę jej łóżka.
- Przyszłam tutaj też w innej sprawie. Nie chcę cię dobijać, ale muszę wiedzieć kim jest ta osoba, która was zaatakowała. Robię to z osobistych pobudek.
  Michelle w zamyśleniu wzięła kęs jabłka.
- Chodzi o Benson, prawda? O jej porywacza?
- Bystra jesteś.- skwitowałam z uznaniem.- Więc wiesz o co mi chodzi. Myślę, że ta osoba, która uprowadziła, a potem przetrzymywała Shy ma coś wspólnego z waszym atakiem jak i tym dziwnym zniknięciem grupy nastolatków. Nie mogę liczyć na policję, bo nie potraktują mnie poważnie, dlatego pomyślałam o tobie.- powiedziałam, ignorując ciekawskie spojrzenia sąsiadki cheerleaderki, która co chwilę zerkała na nas, jakbyśmy były eksponatem w muzeum. Miałam ochotę szarpnąć zasłonę, aby się nie gapiła, ale miałam na głowie inne sprawy.
  Dziewczyna spojrzała na swoje blade dłonie, jakby to na nich była napisana odpowiedź na jej nieme pytanie i westchnęła, opierając się o puchatą poduszkę. Przymknęła oczy i westchnęła, jakby samo przebywanie w tym pomieszczeniu sprawiało jej ból.
- Jak mogę ci pomóc?
- Pokaż mi szyję, a potem opowiedz co się tam wydarzyło. I proszę ze szczegółami.


Okej, to chyba jeden z najdłuższych rozdziałów na blogu. Mam nadzieję, że w ten sposób wam wynagrodzę moją nieobecność. Nie chcę znowu pisać, że to przez to czy tamto, po prostu przepraszam. Mam nadzieję, że większość z was została i cierpliwie czekała, gdyż mam świadomość, że przez moje zwlekanie zapewne już straciłam trochę czytelników. No cóż, nie mogę cofnąć czasu, a nie mam zamiaru pisać naciąganych postów, gdyż a) to nigdy nie wychodzi i b) nie chcę dawać wam czegoś byle jakiego. 
Tak więc tym, którzy zostali bardzo dziękuję za cierpliwość. Jeżeli tu jesteście, to prosiłabym: dajcie o sobie znać. Jestem bardzo ciekawa ile osób zostało. Życzę miłych wakacji i do następnego rozdziału.

  
  

  

  
  
  

Obserwatorzy