niedziela, 27 kwietnia 2014

Rozdział XXX- Słońce, które rozprasza chmury

Rozdział XXX- Słońce, które rozprasza chmury
  Piosenka ,, Going The Hell'' The Pretty Reckless rozbrzmiewała w moich uszach, skutecznie rozpraszając natrętne, złe myśli krążące po mojej głowie, kiedy to uporczywy dzwonek mojego telefonu zmusił mnie do reakcji. Dochodziła już siódma wieczorem i praktycznie nikt nie powinien do mnie dzwonić. Zirytowana, podniosłam się z łóżka ignorując fakt, że mam lekkie zawroty głowy i sięgnęłam po telefon, powstrzymując się od rzucenia nim w ścianę. Ten dzień już wystarczająco był koszmarny, nie potrzeba mi nowych wrażeń. 
- Halo?- warknęłam, odkładając słuchawki na stolik przy łóżku i próbując doprowadzić moje zmierzwione loki do ładu. Nie byłam w nastroju na udawanie, że wszystko jest w porządku.
- Shadow, coś się dzieje?- po drugiej stronie nie usłyszałam Ave czy Jake'a (jak się spodziewałam), tylko doskonale mi znany południowy akcent. 
  Mimo mojego złego humoru na mojej twarzy pojawił się uśmiech. 
- Dallas, cześć stary druhu. Jak tam żyjesz? - ułożyłam się wygodniej na łóżku i zaczęłam bawić się włosami. Jednocześnie szczerzyłam się do ściany jak głupia, ale nie mogłam nic na to poradzić. Wspomnienie jego osoby zawsze niosło ze sobą śmieszne i miłe wspomnienia. Był jak słońce, które rozprasza burzowe chmury.
   Dallas był moim bratem ciotecznym, pochodzącym z miasta Bismarck w Dakocie Północnej. Kiedy ciocia Trina- siostra taty wyszła za mąż za wujka Michaela, na świecie pojawił się mój zwariowany braciszek. Dallas jako dziecko nie był zbyt atrakcyjny- miał słabość do westernów, co wiązało się z noszeniem kiczowatego kowbojskiego kapelusza i odznaki szeryfa, z którą nigdy się nie rozstawał. Kiedy był mały, jego twarz pokryta była różnego rodzaju krostami, które najczęściej z braku zajęcia sobie wyciskał, co skutkowało pojawieniem się brzydkich plam na skórze. W dodatku był tak drobny, że ludzie najczęściej myśleli, że ma anoreksję, a jego krótkie blond włosy najczęściej były posmarowane tubką żelu do włosów, ponieważ choć nie miał ich zbyt długich, to często musiał siedzieć w łazience ponad godzinę, aby nie wyglądały jakby zostały poddane elektrowstrząsom. Krótko mówiąc: jego wygląd pozostawiał wiele do życzenia, ale na szczęście matka natura obdarowała go wspaniałym charakterem. Na sam jego widok ludzie się uśmiechali, potrafił każdego rozbawić (nawet babcię Janie u której szczery uśmiech był rzadkim zjawiskiem) i nie znał słowa: nakaz. Zawsze robi to co chce (oczywiście wszystko, z wyjątkiem zadzierania z policją i Clave) i to bez względu na konsekwencje przez co często pakuje się w niezłe tarapaty, ale to wszyscy w nim kochali. Był mieszaniną grzecznego chłopca z osiedla i uciekiniera z psychiatryka, jak to zawsze podśmiewała się babcia Jade.
  Choć nie widziałam go od kilku lat to sam jego głos wystarczył, aby poprawił mi się humor. 
  Najpierw rozległ się dźwięk uginającego się pod ciężarem łóżka, a potem donośne miauczenie Silvy- jego persa, który był największym mi znanym kotem-leniuchem, którego plan na każdy dzień wygląda następująco: wstać, zjeść coś, rozedrzeć poduszki, zjeść kolację, spać. Na mojej liście nielubianych kotów był drugi, zaraz za Ducim Avalon.
- Shadow?- jego głos wyrwał mnie z rozmyślań. 
  Potrząsnęłam głową, aby odegnać natrętne myśli.
- Jestem, przepraszam. Dawno nie dzwoniłeś, opowiadaj jak w Dakocie.
- Jak zwykle nudy, pewnie nie to co u was.- przez chwilę milczał.- Wczoraj rozmawiałem z Jake'em i powiedział, że obecnie masz dosyć sporo na głowie...- Urwał, słysząc pewnie moje westchnienie. 
  Eh, no jasne, mogłam się tego spodziewać. Jake i Dallas kumplowali się, więc oczywiście zgodnie z zasadą ,,męskiej solidarności'' najpierw zadzwonił do niego! Jake chyba pomyślał, że będzie lepiej jak mu wszystko wygada, a nie przyszło mu do głowy, że nie chcę aby ktoś się nade mną litował. Przy najbliższej okazji muszę z nim o tym porozmawiać. 
- Mów dalej.
- W zasadzie nie ma tu zbyt dużo o czym gadać. Przykro mi z powodu tej dziewczyny, ale skąd mogliście wiedzieć, że zdarzy się coś takiego? Dobrze, że Rachel wzięła ją pod swoje skrzydła, ale nie to mnie tak ciekawi. Możesz mi powiedzieć jak to się stało, że chodzisz z tym Versillem?!- oczami wyobraźni mogłam zobaczyć jak się nastroszył.
  Niemal wybuchłam śmiechem. Zapomniałam, że Dallas i Travis bardzo się nie lubią od... praktycznie od zawsze. Już od pierwszego spotkania nie pałali do siebie sympatią, zwłaszcza po tym jak Travis odbił Dallasowi jego pierwszą dziewczynę w przedszkolu (ah ta dziecięca miłość). Wtedy ich konflikt przybrał mocno na sile i nawet po kilku latach nie mogli sobie przebaczyć oraz zakopać ten topór wojenny. Pewnie teraz w mniemaniu Dallasa go zdradziłam, bo przecież chodzę z jego ,,wrogiem''. Będę musiała go jakoś udobruchać.
- Dall, daj spokój.- powiedziałam słodkim tonem.- Co ja miałam zrobić, że coś między nami zaiskrzyło? Travis się zmienił, nie jest taki jak kiedyś.
-A ja jestem modelem- mruknął pod nosem, jednak dobrze to usłyszałam.
  Chyba zaraz polecę pierwszym samolotem do Bismarck i mu połamię kości.
- Dallas, no proszę cię! Skoro mu nie ufasz, to zaufaj mi. On bardzo się o mnie troszczy, jest moim oparciem i mnie rozumie, a to jest najważniejsze, prawda? Ja czuję coś do niego i wiem, że chcę wiedzieć czy to jest miłość.
- A jeżeli nie?- wtrącił rozdrażnionym tonem.- Shadow, wy kobiety macie jedną wkurzającą cechę: dla was marne zauroczenie to miłość. Nadużywacie tego słowa i to za bardzo. Zrozum mnie Shade, ja nie chcę, aby ktoś taki jak on cię zranił.
  Miałam ochotę na niego nawrzeszczeć, ale w sumie nie dziwiłam się jego zachowaniu. Poza tym sama się wiele razy zastanawiałam czy warto w to brnąć, ale z każdym dniem nabierałam coraz większego przekonania, że ta decyzja była dobra. Dallas będzie musiał się z tym pogodzić, ale na razie wolałam sobie darować kłótnię.
- Dallas, ja też tego nie chcę, ale możemy już o tym nie rozmawiać?- spytałam.
- No dobra.- westchnął.- W sumie i tak będziemy mieli sporo czasu na rozmowy. Mama powiedziała, że za kilka dni do was przyjedziemy. Tylko nie mów swoim rodzicom, dobrze? To ma być niespodzianka.
- Wspaniale!- niemal wykrzyknęłam z entuzjazmem.- Tak dawno was nie widziałam. Kiedy dokładnie przyjedziecie?
- Nie wiemy, ale zadzwonię.- urwał na chwilę.- Muszę już iść, bo zaraz mam spotkanie z kumplami. Do zobaczenia.
- Pa- powiedziałam i się rozłączył.
  Bardzo się ucieszyłam, że Dallas do nas przyjedzie. Miło będzie z kimś pożartować i zobaczę czy nadal jest tym śmiesznym małym blondynkiem co kiedyś. Pewnego dnia przez przypadek usłyszałam rozmowę mamy i cioci Triny, kiedy to oznajmiła, że mój krewny wziął się poważnie za swój wygląd i staruszki po siedemdziesiątce nie biorą go już za wyrośniętego ośmioletniego chłopca. To był dobry znak, a poza tym tęskniłam za jego wygłupami i ciastem cytrynowym ciotki. Miło będzie na jakiś czas się odprężyć i zapomnieć o wszystkim.
  Okej, ale pytanie co teraz. Nie chciałam znowu spędzić tego wieczoru w pokoju, rozmyślając nad moim żałosnym życiem i słuchając mocnej muzyki. Chciałam jakoś miło spędzić ten czas, przydałaby mi się jakaś odmiana. Tylko że wiedziałam jedno: nie znosiłam chodzić do hałaśliwych klubów. Zapach potu i zepsutego alkoholu, muzyka klubowa raniąca moje uszy, natrętni chłopcy i wpadające na ciebie, przesadnie umalowane dziewczyny- to nie była moja bajka. Tyle, że poza tym nie miałam pomysłu jak spędzić ten wieczór.
  Widać jednak ktoś miał, ponieważ nagle ktoś zapukał w moje okno przez co z zaskoczenia podskoczyłam na łóżku i w oka mgnieniu chwyciłam z szafki nóż od mamy (do obrony oczywiście). Zganiłam się w myślach, kiedy kątem oka zobaczyłam w lustrze swoje odbicie. Dosyć, że na głowie miałam afro to jeszcze w pogniecionych ubraniach i z nożem w ręku wyglądałam dziko, jakbym wychowała się ze stadem wilków. I jeszcze ta poza drapieżnika na której widok każdy człowiek o zdrowych zmysłach by zwiał. 
  Na szczęście to nie był człowiek, tylko Avalon. Widząc moją postawę, sama otworzyła sobie okno i płynnie weszła do mojego pokoju. Widać szła na imprezę, bo swoje włosy zakręciła w wymyślne loki, opadające na plecy, usta były podciągnięte błyszczykiem o malinowym zapachu, a złote oczy otaczały ciemne jak krucze pióra rzęsy. Najwspanialsza jednak była jej sukienka: miętowa, bez ramiączek, wąska w talii, podkreślająca atuty mojej przyjaciółki, rozchylała się u dołu tworząc coś w rodzaju spódnicy. Zakończenia sukienki były wyszywane złotą nicią, z której były zrobione misterne wzory, przez co kiecka ta prezentowała się na właścicielce wręcz wspaniale. Avalon wiedziała jak zrobić z siebie gwiazdę- w końcu była artystką.
  Na mój widok, zaśmiała się ciepło i poklepała mnie po ramieniu.
- To nie włamywacz, tylko ja. Pomyślałam, że może przyda ci się trochę szaleństwa.
- Idziemy do klubu?- uniosłam brwi i przybrałam na powrót normalną postawę.
  Avalon była wyraźnie zaskoczona.
- Shadow, nie pamiętasz? Bal, dzisiaj jest bal w szkole. Ten na którym miałaś zdemaskować Alexa, ale nie musisz, bo wszyscy już wiemy kim jest... Shade, czy ty na serio zapomniałaś?!- Teraz była wręcz wstrząśnięta.
  Dla pewności rzuciłam okiem na kalendarz, aby zobaczyć jaka dzisiaj jest data i szczęka mi opadła. Rzeczywiście: dzisiaj miał się odbyć nasz bal, a ja o tym na śmierć zapomniałam! W dodatku nie miałam partnera... chyba, ponieważ z miny Avy mogłam wyczytać, że wszystko zaplanowała.
  I chyba tak było, ponieważ nieoczekiwanie do pokoju weszła mama, niosąc przed sobą moją suknię greckiej bogini niczym najważniejszy skarb i przytuliła mnie do siebie, jakbym była dzieckiem. Na jej pięknej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Pewnie bała się mojej reakcji.
- Przepraszam, że uknułyśmy taką intrygę.- pogłaskała mnie po włosach.- Shadow, od czasu tej sytuacji z tym Alexanderem zaczynasz się w sobie zamykać. Pomyślałyśmy, że przyda ci się trochę odpoczynku, złotko. Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
- Jeżeli tak to był głównie mój pomysł.-wtrąciła Avalon.- Chciałam ci pomóc, a twoja mama bardzo się martwiła... ty płaczesz?
  Nawet nie zauważyłam, kiedy słone łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Nie było to jednak łzy szczęścia, tylko radości. Może to brzmi absurdalnie, ale byłam wzruszona tą troską. Te dwie kobiety (o ile tak można nazwać Avę) chciały się o mnie zatroszczyć mimo mojego pewnie chamskiego i irytującego zachowania. Dzisiaj w szkole już nie raz się wydarłam na byle kogo i zachowywałam się jak ostatnia debilka. Powinnam się opanować i doprowadzić moje życie do porządku, więc czemu by nie zacząć od balu?
  Chwyciłam je obydwie za ramiona i przytuliłam do siebie. Przez chwilę były lekko poddenerwowane (pewnie myślały, że jestem smutna lub wściekła), ale po kilku minutach się rozluźniły i skryły twarze w moich lokach. We trójkę zachichotałyśmy i uśmiechnęłyśmy do siebie jak wariatki.

- To wszystko w porządku?- spytała troskliwie mama.
  Energicznie pokiwałam głową, jednocześnie ścierając dłonią łzy z policzków.
- W najlepszym, dziękuję za troskę. W sumie ta sukienka nie powinna się zmarnować, ale przecież nie mam partnera!
- Masz, masz.- Avalon nastroszyła mi włosy jakbym była jej niesforną małą siostrą. W zasadzie nią byłam.- Chłopcy będą za pół godziny, a teraz musimy cię tylko zrobić na bóstwo. Dobrze, że przyniosłam kosmetyki mamy, bo widzę że nie masz nawet fajnego błyszczyka! Przynajmniej masz kupioną piękną suknię, więc jeden problem mamy z głowy. Ciociu, przyniesiesz mi szczotkę i lokówkę.. albo nie, jej włosy nie potrzebują tego, już ma wystarczająco  kręcone włosy. Myślę, że trzeba tu zastosować delikatny makijaż...
  I tak dalej paplała bez przecinków przez co najmniej pięć minut, aż wreszcie posadziła mnie na krześle i zabrała się do dzieła.
  

  Nadzieja matką głupich- to powiedzenie u mnie sprawdza się w 90%. Za mną są egzaminy i myślałam oczywiście, że będzie spokój, jednak chodź już z 3 przedmiotów przerobiliśmy materiał, to dalej są prace klasowe i masa roboty. Dlatego też notki pojawiają się późno, ale w sumie to też moja wina. Mam pomysły, które niestety szybko mi uciekają z głowy, a często nie mam nic aby je zapisać. Przepraszam was i wiem, że to już któryś raz, ale nie chcę nic pisać na siłę i to jeszcze pod presją- z reguły nie wychodzi z tego nic dobrego.
  Tak więc życzę miłego czytania i do następnej notki. 
  Przy okazji: wezmę się również za zakładkę ,,Pamiętnik Shadow'', jednak nie wiem w ile się wyrobię. Mam nadzieję, że szybko zdążę to ogarnąć.
  Zapraszam was także serdecznie na bloga mojej przyjaciółki, która moim zdaniem świetne pisze, ale niestety od niedawna istnieje w blogosferze. Link: thevampire-stories.blogspot.com
  
  

niedziela, 20 kwietnia 2014

Uwaga!

Niestety przynoszę wam złe wieści. Z racji tego, że po świętach mam bardzo ważny egzamin, kolejny rozdział pojawi się najwcześniej po 4 maja. Głupio mi, że znowu będziecie długo czekali na rozdział, ale teraz już czekają mnie ostatnie egzaminy i będę musiała podciągnąć oceny. Blog ten jest dla mnie bardzo ważny, ale muszę też myśleć o innych sprawach.
Tak więc przepraszam i przy okazji życzę wam wesołek Wielkanocy!!!

piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział XXIX- Miasto zagubionych dusz

Rozdział XXIX-Miasto zagubionych dusz
  Z World Trade Center było widać całe miasto rozświetlone milionem różnokolorowych lamp, pochodzących z reflektorów różnej maści samochodów, poruszających się leniwie po krętych drogach. Choć było już dawno po pierwszej w nocy, chodniki ani na moment nie pustoszały, przepełnione wiecznie zapracowanymi dorosłymi wracającymi do domu, drobnymi rabusiami czekającymi na łatwy łup i nastolatkami kiwającymi się we wszystkie strony od wypitej ilości alkoholu, wracającymi z nielegalnych imprez. Nawet na jednej z najwyższych wież tego budynku, można było poczuć charakterystyczny zapach smogu i spalin pochodzących z samochodów. W innym przypadku pewnie by mi to całe otoczenie trochę przeszkadzało w myśleniu, bo wolałam siedzieć na dachu mojego domu w mniej ruchliwej dzielnicy, ale potrzebowałam teraz odrobiny samotności, a w domu raczej bym jej nie zaznała. Poza tym nie chciałam, aby ktoś widział łzy, spływające po moich policzkach. Nie lubiłam, kiedy ktoś mnie widział w chwilach słabości.
  Okej, muszę się uspokoić. Powinnam uporządkować wszystkie fakty. Pierwszy: Shy bezpiecznie przejdzie swoją przemianę. Drugi: Alex jest wampirem. Dziwnym, ale nim jest i to od bardzo dawna. Nie chciałam słuchać jego historii, kiedy go zobaczyłam. Coś we mnie pękło. Sprawiło, że chciałam jak najszybciej wybiec z kryjówki Richelle czego z trudem nie zrobiłam. Jednak i tak nie mogłam uwierzyć, że Alex jest wampirem. Wiedziałam, że nie jest człowiekiem, ale fakt że każdy z moich nowych znajomych należy do mojego świata, zaczyna mnie przytłaczać. 
  Pewnie każdy z was się zastanawia, czemu mi to zaczyna przeszkadzać i po co w ogóle udaję, że jestem normalna. Wszystko to ma swoje źródło w dniu moich dziesiątych urodzin, podczas mojego pierwszego samodzielnego polowania na jedną z czarownic...

6 lat wcześniej

- Shadow, szybciej!- krzyknęła mama, brnąc przez gęstą roślinność i rozdeptując wszystko na swojej drodze.- Przez zmierzchem musimy być w domu!
- Rozumiem!- odpowiedziałam, jednocześnie uważając, aby nie potknąć się o którąś z roślin lub nie oberwać gałęzią w twarz.
  Lubiłam spacerować po lesie: czułam się wtedy jak mała leśna boginka, przechadzająca się z gracją po swoim terenie. Mama jednak specjalnie wybrała las Dimgeit z którego nie można było wyjść bez żadnych ran, aby mnie trochę pomęczyć. Co chwilę musiałam uważać, aby nie potknąć się o grube, wystające z ziemi korzenie drzew czy nie oberwać gałęziami w twarz. Mimo moich najszczerszych chęci, dłonie były poranione od różnego rodzaju kolców, a nogi co chwile zahaczały o jakąś roślinkę, przez co przejście przez ten las było jak przejście przez piekło. Z trudem powstrzymywałam się od marudzenia czy samodzielnego powrotu do domu, jednak dziś nie mogłam sobie pozwolić na odprężenie czy brak czujności. Dziś był mój dzień.
  Według tradycji Dzieci Nefilim, każdy mały Nocny Łowca powyżej dziewiątego roku życia musi w dniu swoich urodzin po raz pierwszy iść na samodzielne polowanie. Miało to nas nauczyć zachowania się w sytuacji zagrożenia naszego życia, wyrabiać technikę walki oraz nauczyć czujności, która była ważniejsza niż siła fizyczna. Jeżeli Nocny Łowca nie był ostrożny, mimo wielkiej siły mógł stać się łatwym łupem dla złych demonów (bo tylko na nie mogłam polować). 
 Oczywiście nie chciano nas posyłać na pewną śmierć, bo jak małe dziecko ma sobie poradzić z doświadczonym demonem? Mama miała być cały czas przy mnie i w razie konieczności interweniować, kiedy to sytuacja wymknie się spod kontroli. Poza tym musiałam sobie radzić sama i nie dać się złapać w pułapkę swojego wroga. Zabicie przeciwnika miało dowiedz mojej odwagi oraz umiejętności posługiwania się bronią. Choć mogłam używać także wrodzonych zdolności aniołów, nie mogłam liczyć tylko na nie. Jeżeli będę zbyt słaba, tylko walka w ręcz uratuje mnie od zguby. 
  W dodatku było jeszcze coś: chciałam udowodnić, że jestem jedną z rodu Shepardów. Mama pochodziła z linii wielkich wojowniczek, charakteryzujących się zwinnością, ciętym językiem i nieziemską urodą, a ja nie chciałam być gorsza od nich. Musiałam udowodnić, że jestem prawowitą spadkobierczynią dziedzictwa Shepardów i że zasługuję na miano anielicy-wojowniczki. Od tego zależał mój honor, który był najważniejszą rzeczą w moim życiu. My Nefilim mieliśmy tylko to, a jego utrata kończyła się hańbą i wydaleniem z Clave.
   Idąc przez gęsty last, czułam jednocześnie ekscytację i przerażenie. Wiedziałam, że to jest moje pięć minut, ale słyszałam, że wybrano mi groźnego przeciwnika, a raczej przeciwniczkę. Mama mówiła, że polujemy na czarownicę imieniem Samara, która jakiś czas temu podpadła Clave, zabijając kilkoro Przyziemnych. Według udzielonych mi informacji Samara jest czarownicą dopiero od kilku lat i ma bardzo małe doświadczenie w posługiwaniu się magią i funkcjonowaniu w naszym świecie. Podobno w porównaniu do niektórych czarownic jest bardzo słaba, jednak czy na tyle, abym mogła ją zabić? W końcu byłam tylko dzieckiem. Może i nie byłam tchórzliwa, ale też nie szalona.
  Nie. Muszę dać sobie radę. Jestem w końcu Nefilim, a naszym zadaniem jest obrona Przyziemnych. Nie pozwolę, aby z powodu kaprysów jakiejś marnej Córki Lilith kolejne osoby ginęły. To był mój cel: sprawić by już nikomu nie zrobiła krzywdy...
   Nagle do moich uszu doszedł odgłos czyiś kroków. Najpierw przyszło mi do głowy, że to mama, jednak ona także przystanęła i zaczęła się czujnie rozglądać niczym kot, a zachowywała się tak tylko w sytuacjach, kiedy przeczuwała kłopoty. Co oznaczało, że Samara jest w pobliżu.
- Jesteś pewna, że dasz sobie radę?- jej głos rozbrzmiał w mojej głowie niczym dzwoneczki. Bała się, że nas wcześniej zobaczy, więc posługiwała się przekazywaniem myśli. Co raz bardziej zaczynałam się bać.
  Nie. Nie mogę stchórzyć, odmawiam.
- Nie, ja idę sama.- zadecydowałam.
  Mama ze zmartwieniem pokiwała głową i bezszelestnie wdrapała się na najbliższe drzewo, skąd miała świetny widok na okolicę i na mnie. Widać że się martwiła, a nie powinna! Nie mogę sobie pozwolić na chwilę wahania, trzeba działać.
   Niestety moje skrzydła w tym czasie nie były w pełni rozwinięte, jednak mogłam z nich w sprytny sposób skorzystać. Rozwinęłam je na tyle, abym mogła się trochę unieść i zaczęłam skakać z miejsca na miejsce, jednocześnie korzystając z naporu powietrza.  Dzięki takiej pomocy, mogłam skakać wyżej, szybciej się przemieszczać i co najważniejsze- nie hałasować, co było najważniejsze. Przynajmniej tak mi mówiono.
  Zdając się na mój zmysł słuchu, starałam się wyłapać kolejne kroki mojej ofiary, jednak po chwili one ucichły. Serce biło mi jak oszalałe, a adrenalina buzowała w moich żyłach. Nerwowo rozglądałam się wokół, próbując wykryć zagrożenie. Czyżby mnie jednak usłyszała? A może ją zgubiłam? Albo chce mnie zajść od tyłu? Te pytania kołatały się po mojej głowie, a ja nijak nie mogłam na nie znaleźć odpowiedzi.
  Muszę wejść na drzewo. Niby po co nosiłam mój kochany łuk, skoro go nawet nie używałam? Z ostrożnością zaczęłam się wspinać po jednej z wiekowych lip, gdy nagle coś przeleciało obok mojego policzka i wbiło się w korę drzewa. Wytrzeszczyłam oczy, widząc wielką dziurę w kształcie kuli, gdzie miałam właśnie oprzeć swoją rękę.
   To nie ja znalazłam Samarę, ale ona mnie. 
  W oka mgnieniu uskoczyłam przed kolejnym atakiem i wdrapałam się na najwyższą gałąź. Zdając się na moje ciało, napięłam błyskawicznie cięciwę i wystrzeliłam strzałę w miejsce, w które ( jak przewidywałam) chciała się udać moja ofiara i skoczyłam na kolejną z gałęzi. Na początku myślałam, że chybiłam, jednak głośny okrzyk bólu utwierdził mnie w przekonaniu, że trafiłam. 
  Samara wiła się z bólu na zimnej, czarnej ziemi, niezdarnie próbując wyjąć strzałę z ramienia. Z jej twarzy znikały kolory, ciemne loki wijące się wokół głowy kontrastowały z jej cerą, a zielone oczy nienaturalnie błyszczały na tyle trupiobladej cery. Na oko wyglądała na trzydzieści lat, choć ciężko było to stwierdzić po jej młodym wyrazie twarzy, oszpeconym gdzieniegdzie bliznami i zmarszczkami. Widać wracała z jakiegoś rytuały, ponieważ miała na sobie tradycyjną czarną suknię do ziemi z długimi rękawami i księżycem wyszytym na środku, którą czarownice zakładały kiedy miały zamiar przeprowadzić jakiś rytuał. Wiedząc co nieco o tej Córce Lilith, nawet nie chciałam myśleć z jakiego obrzędu ona wraca.
  Po raz pierwszy cieszyłam się, że Trey grzebał w moich rzeczach i włożył dodatkowo specjalne strzały, nasączone trucizną oraz specjalnym wyciągiem z korzeni Astrii- kwiatu, rosnącego jedynie w naszym świecie- który neutralizował działanie zaklęć czarownic jak i ograniczał ich moc. Było to jakby antidotum na demoniczną moc, a organizm Samary wyraźnie odrzucał tą substancję. 
  Samara nie spuszczała ze mnie oczu, jednocześnie drugą ręką próbując pozbyć się strzały. Ta jednak głęboko wbiła się w jej ramię z którego obficie płynęła krew przez co została unieruchomiona. Mogłam więc nieco się rozluźnić, jednak najgorsze było przede mną. Mogłam ją zabić lub oddać do Rady, gdzie zostanie wtrącona na długie lata. Jeżeli ją zabiję, zostanę uznana za wojowniczkę, jeżeli ją oddam jedni mogą nazwać mnie tchórzem, a inni pogratulować rozwagi. Nie chcę tego robić dla sławy, ale czy nie lepiej było to zakończyć? I tak kiedyś będę musiała zabijać demony tak czy tak, jednak ona kiedyś była człowiekiem...
- Czemu się wahasz, Nefilim? Nie pragniesz sławy?- spytała zaskakująco mocnym głosem jak na jej obecny stan, patrząc na mnie z krzywym uśmiechem na twarzy.
  Zignorowałam jej zaczepkę i najszybciej jak mogłam dobiegłam do niej i chwyciłam ją za ramię. Na wszelki wypadek, aby nagle nie użyła swojej mocy, użyłam mojej anielskiej sztuczki, czyli ,, kopnięcia prądem'' jak to nazywała to moja mama. Tak naprawdę było to użycie przekazanej mi energii witalnej, jednak wyglądało to niemal jak porażenie prądem. Moc zaczęła płynąć w moich żyłach, aż w końcu dotarła do mojej ręki i przeszła na ciało czarownicy. Sama najpierw drgnęła zaskoczona, że nie wbiłam w jej ciało sztyletu czy innej broni, a kiedy wzmocniłam swoją siłę z jej ust wyrwał się cichy jęk bólu. Z trudem powstrzymałam litość, jednak nie chciałam jej też zabić. Nie pragnęłam sławy, chciałam przejść ten test. Nie mogłam jednak pozwolić, aby mogła do woli się poruszać. Z doświadczenia wiedziałam, że dawka mojej energii potrafi sparaliżować dowolną ofiarę, nawet starszą czy silniejszą ode mnie. To mi wystarczyło, resztą miała się zająć mama.
  Samara odrzuciła włosy do tyłu, sycząc z bólu i spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Chcesz mnie torturować?
  Pokręciłam głową i pokazałam na łuk znajdujący się w mojej drugiej ręce łuk i przewieszony przez ramię kołczan pełen trujących strzał.
- Nie, ale jeżeli będziesz stawiała opór, będę musiała cię zabić. Takie jest moje zadanie.
- Jesteś jeszcze dzieckiem.- zauważyła, uważnie przyglądając się mojej twarzy, jakby chciała zobaczyć, co myślę o tej całej sytuacji.- Bardzo niedoświadczonym dzieckiem, które oczekuje akceptacji od swojego otoczenia. Myślisz, że twoja natura Nocnego Łowcy, pomoże ci przystosować się do świata ludzi? Wiem, że będziesz żyła w okolicy Przyziemnych, to jest bardzo przewidywalne.  Nie sądzisz, że będziesz musiała udawać kogoś kim nie jesteś?
- Ale to co mówisz nie wiąże z faktem, że za chwilę zostaniesz zabrana do siedziby Clave.- zauważyłam, zdezorientowana nagłą zmianą tematu. Do czego ona zmierzała?
  Samara zaśmiała się cicho i palcem kiwnęła na siebie, choć chyba sprawiło jej to ogromny ból. Wiedziałam jakie są skutki porażenia oraz jaką ma ono siłę. Nie musiałam patrzeć na jej twarz, aby wiedzieć, że każdy ruch sprawia jej ból.
- Oj, maleńka. Jesteś jeszcze młoda i nie wiesz, jakie jest życie. Rzeczywiście, gdybym ja znacznie więcej od ciebie wiedziała na ten temat to prawdopodobnie ta sytuacja nie miałaby miejsca, ale nie o to teraz chodzi. Chcę cię tylko ostrzec zanim się mnie pozbędziesz przed faktem, że nigdy nie będziesz taka jak inni. Twoim jednym problemem nie będą zwyczajni chłopcy czy ubrania, ale to, że nie uwolnisz się od Świata Cieni. Być może każdy z twojej grupy będzie należał do tego świata, nie będziesz mogła ufać ludziom ani na dłuższy czas związać się z ludzkim chłopcem. Będziesz musiała dostosować się do świata do którego należysz, a nie do tego w którym mieszkasz.
- Co chcesz przez to powiedzieć?- spytałam, nadal zaskoczona zmianą tematu. 
  Niedaleko nas usłyszałam kolejne kroki, a w zasadzie całą ich serię. Mama musiała wezwać ludzi z Clave, aby przyszli po Samarę. Ale co ona chciała mi przekazać?!
  Zaczęłam się niecierpliwić. Irytacja wzięła w górę, przez co chwyciłam ją za rękę i mimo tego, że mój dotyk wręcz ją parzył, nie puszczałam jej tylko patrzyłam w jej oczy, jakbym chciała wychwycić czy kłamie czy nie. 
- Do czego zmierzasz?- powtórzyłam, starannie akcentując każde słowo.
  Samara tylko roześmiała mi się w twarz, jakbym powiedziała jakiś żart.
- Jesteś głupia, Nefilim. Zapamiętaj to, co teraz ci powiem. Znam wiele dzieciaków takich jak ty: szukających normalności, podczas gdy są częścią Świata Cieni. Pamiętaj, że to być może niedługo stanie się twoim przekleństwem. Dla swojego dobra lepiej nie wiąż się z ludźmi chyba że chcesz, aby poznali prawdę. Świat Cieni będzie się o ciebie upominał. Każdy twój znajomy w momencie, kiedy się do ciebie zbliży zostanie zabity lub dołączy do nas. To jest nieuchronne moja droga. I nic na to nie będziesz mogła poradzić.

  Okrutny uśmiech Samary pamiętam do dzisiaj, chociaż po tej sytuacji już nigdy więcej jej nie widziałam. Za każdym razem, kiedy patrzyłam na SJ-a, Shy czy ostatnio na Alexa, przed oczami widziałam twarz czarownicy, a w mojej głowie rozbrzmiewał jej ostatnie słowa. Mogłam uciekać przed prawdą, bronić się rękami i nogami, ale nie mogłam dłużej się oszukiwać. Po co? To nie ma sensu. SJ przyjaźni się z upadłym aniołem, a Shy i Alex są wampirami! Życie nie musiało mi dawać aż tylu powodów, abym uwierzyła w przestrogę Samary. Już wystarczająco byłam załamana i nic nie mogłam zrobić. Nie byłam teraz odważną wojowniczką, która potrafi sobie poradzić z każdą przeciwnością losu. Byłam tylko kolejną nastolatką, której świat stanął na głowie.
  Kiedyś myślałam, że sobie z tym poradzę. Że będę udawać kolejną normalną dziewczynkę, która nie widzi nic nadzwyczajnego. Chciałam mieć normalnych znajomych, zwykłe problemy i nie myśleć o swojej odmienności, jednak Samara nie myliła się co do mnie. Przewidziała, że nie poradzę sobie z taką sytuacją, a ja byłam na tyle egoistyczna, że jej nie posłuchałam. Nie było dla mnie żadnego usprawiedliwienia. 
  Patrząc na świecący nade mną księżyc, przypomniały mi się słowa siostry pani Blanche, Miri- sąsiadki Jake'a. Kiedyś, widząc wracających z nocnych klubów imprezowiczów, którzy postanowili zrobić swoje własne przyjęcie na ulicach miasta, stwierdziła że Nowy York to ,, Miasto zagubionych dusz''. Szczerze: patrząc na moje położenie zupełnie się z nią zgadzałam. 
  A ja byłam tylko kolejną duszyczką w tym wielkim świecie.


  Hej, kochani! Wiem, długo czekaliście, ale czekałam na wenę i wreszcie przyszła! Niestety w tym miesiącu mam ważne egzaminy i tak przyspieszyli z nauką, że po prostu nie wyrabiam. Prawie codziennie siedzę do wieczora nad lekcjami, a potem już nie mam pomysłu i sił na napisanie rozdziału. Mam nadzieję, że się wam podoba, gdyż mam świadomość tego, że w swoich pracach ostatnio się obniżyłam. Zapewne przez to, że dopiero od niedawna powróciłam do pisania, ponieważ ostatnio mam bardzo mało czasu dla siebie. 
  Dziękuję wam za cierpliwość. Rozdział ten jest najdłuższy ze wszystkich, mam nadzieję że się wam podoba i życzę miłego czytania!

  
  
  

  
 
  

Obserwatorzy