Rozdział XXIX-Miasto zagubionych dusz
Z World Trade Center było widać całe miasto rozświetlone milionem różnokolorowych lamp, pochodzących z reflektorów różnej maści samochodów, poruszających się leniwie po krętych drogach. Choć było już dawno po pierwszej w nocy, chodniki ani na moment nie pustoszały, przepełnione wiecznie zapracowanymi dorosłymi wracającymi do domu, drobnymi rabusiami czekającymi na łatwy łup i nastolatkami kiwającymi się we wszystkie strony od wypitej ilości alkoholu, wracającymi z nielegalnych imprez. Nawet na jednej z najwyższych wież tego budynku, można było poczuć charakterystyczny zapach smogu i spalin pochodzących z samochodów. W innym przypadku pewnie by mi to całe otoczenie trochę przeszkadzało w myśleniu, bo wolałam siedzieć na dachu mojego domu w mniej ruchliwej dzielnicy, ale potrzebowałam teraz odrobiny samotności, a w domu raczej bym jej nie zaznała. Poza tym nie chciałam, aby ktoś widział łzy, spływające po moich policzkach. Nie lubiłam, kiedy ktoś mnie widział w chwilach słabości.
Okej, muszę się uspokoić. Powinnam uporządkować wszystkie fakty. Pierwszy: Shy bezpiecznie przejdzie swoją przemianę. Drugi: Alex jest wampirem. Dziwnym, ale nim jest i to od bardzo dawna. Nie chciałam słuchać jego historii, kiedy go zobaczyłam. Coś we mnie pękło. Sprawiło, że chciałam jak najszybciej wybiec z kryjówki Richelle czego z trudem nie zrobiłam. Jednak i tak nie mogłam uwierzyć, że Alex jest wampirem. Wiedziałam, że nie jest człowiekiem, ale fakt że każdy z moich nowych znajomych należy do mojego świata, zaczyna mnie przytłaczać.
Pewnie każdy z was się zastanawia, czemu mi to zaczyna przeszkadzać i po co w ogóle udaję, że jestem normalna. Wszystko to ma swoje źródło w dniu moich dziesiątych urodzin, podczas mojego pierwszego samodzielnego polowania na jedną z czarownic...
6 lat wcześniej
- Shadow, szybciej!- krzyknęła mama, brnąc przez gęstą roślinność i rozdeptując wszystko na swojej drodze.- Przez zmierzchem musimy być w domu!
- Rozumiem!- odpowiedziałam, jednocześnie uważając, aby nie potknąć się o którąś z roślin lub nie oberwać gałęzią w twarz.
Lubiłam spacerować po lesie: czułam się wtedy jak mała leśna boginka, przechadzająca się z gracją po swoim terenie. Mama jednak specjalnie wybrała las Dimgeit z którego nie można było wyjść bez żadnych ran, aby mnie trochę pomęczyć. Co chwilę musiałam uważać, aby nie potknąć się o grube, wystające z ziemi korzenie drzew czy nie oberwać gałęziami w twarz. Mimo moich najszczerszych chęci, dłonie były poranione od różnego rodzaju kolców, a nogi co chwile zahaczały o jakąś roślinkę, przez co przejście przez ten las było jak przejście przez piekło. Z trudem powstrzymywałam się od marudzenia czy samodzielnego powrotu do domu, jednak dziś nie mogłam sobie pozwolić na odprężenie czy brak czujności. Dziś był mój dzień.
Według tradycji Dzieci Nefilim, każdy mały Nocny Łowca powyżej dziewiątego roku życia musi w dniu swoich urodzin po raz pierwszy iść na samodzielne polowanie. Miało to nas nauczyć zachowania się w sytuacji zagrożenia naszego życia, wyrabiać technikę walki oraz nauczyć czujności, która była ważniejsza niż siła fizyczna. Jeżeli Nocny Łowca nie był ostrożny, mimo wielkiej siły mógł stać się łatwym łupem dla złych demonów (bo tylko na nie mogłam polować).
Oczywiście nie chciano nas posyłać na pewną śmierć, bo jak małe dziecko ma sobie poradzić z doświadczonym demonem? Mama miała być cały czas przy mnie i w razie konieczności interweniować, kiedy to sytuacja wymknie się spod kontroli. Poza tym musiałam sobie radzić sama i nie dać się złapać w pułapkę swojego wroga. Zabicie przeciwnika miało dowiedz mojej odwagi oraz umiejętności posługiwania się bronią. Choć mogłam używać także wrodzonych zdolności aniołów, nie mogłam liczyć tylko na nie. Jeżeli będę zbyt słaba, tylko walka w ręcz uratuje mnie od zguby.
W dodatku było jeszcze coś: chciałam udowodnić, że jestem jedną z rodu Shepardów. Mama pochodziła z linii wielkich wojowniczek, charakteryzujących się zwinnością, ciętym językiem i nieziemską urodą, a ja nie chciałam być gorsza od nich. Musiałam udowodnić, że jestem prawowitą spadkobierczynią dziedzictwa Shepardów i że zasługuję na miano anielicy-wojowniczki. Od tego zależał mój honor, który był najważniejszą rzeczą w moim życiu. My Nefilim mieliśmy tylko to, a jego utrata kończyła się hańbą i wydaleniem z Clave.
Idąc przez gęsty last, czułam jednocześnie ekscytację i przerażenie. Wiedziałam, że to jest moje pięć minut, ale słyszałam, że wybrano mi groźnego przeciwnika, a raczej przeciwniczkę. Mama mówiła, że polujemy na czarownicę imieniem Samara, która jakiś czas temu podpadła Clave, zabijając kilkoro Przyziemnych. Według udzielonych mi informacji Samara jest czarownicą dopiero od kilku lat i ma bardzo małe doświadczenie w posługiwaniu się magią i funkcjonowaniu w naszym świecie. Podobno w porównaniu do niektórych czarownic jest bardzo słaba, jednak czy na tyle, abym mogła ją zabić? W końcu byłam tylko dzieckiem. Może i nie byłam tchórzliwa, ale też nie szalona.
Nie. Muszę dać sobie radę. Jestem w końcu Nefilim, a naszym zadaniem jest obrona Przyziemnych. Nie pozwolę, aby z powodu kaprysów jakiejś marnej Córki Lilith kolejne osoby ginęły. To był mój cel: sprawić by już nikomu nie zrobiła krzywdy...
Nagle do moich uszu doszedł odgłos czyiś kroków. Najpierw przyszło mi do głowy, że to mama, jednak ona także przystanęła i zaczęła się czujnie rozglądać niczym kot, a zachowywała się tak tylko w sytuacjach, kiedy przeczuwała kłopoty. Co oznaczało, że Samara jest w pobliżu.
- Jesteś pewna, że dasz sobie radę?- jej głos rozbrzmiał w mojej głowie niczym dzwoneczki. Bała się, że nas wcześniej zobaczy, więc posługiwała się przekazywaniem myśli. Co raz bardziej zaczynałam się bać.
Nie. Nie mogę stchórzyć, odmawiam.
- Nie, ja idę sama.- zadecydowałam.
Mama ze zmartwieniem pokiwała głową i bezszelestnie wdrapała się na najbliższe drzewo, skąd miała świetny widok na okolicę i na mnie. Widać że się martwiła, a nie powinna! Nie mogę sobie pozwolić na chwilę wahania, trzeba działać.
Niestety moje skrzydła w tym czasie nie były w pełni rozwinięte, jednak mogłam z nich w sprytny sposób skorzystać. Rozwinęłam je na tyle, abym mogła się trochę unieść i zaczęłam skakać z miejsca na miejsce, jednocześnie korzystając z naporu powietrza. Dzięki takiej pomocy, mogłam skakać wyżej, szybciej się przemieszczać i co najważniejsze- nie hałasować, co było najważniejsze. Przynajmniej tak mi mówiono.
Zdając się na mój zmysł słuchu, starałam się wyłapać kolejne kroki mojej ofiary, jednak po chwili one ucichły. Serce biło mi jak oszalałe, a adrenalina buzowała w moich żyłach. Nerwowo rozglądałam się wokół, próbując wykryć zagrożenie. Czyżby mnie jednak usłyszała? A może ją zgubiłam? Albo chce mnie zajść od tyłu? Te pytania kołatały się po mojej głowie, a ja nijak nie mogłam na nie znaleźć odpowiedzi.
Muszę wejść na drzewo. Niby po co nosiłam mój kochany łuk, skoro go nawet nie używałam? Z ostrożnością zaczęłam się wspinać po jednej z wiekowych lip, gdy nagle coś przeleciało obok mojego policzka i wbiło się w korę drzewa. Wytrzeszczyłam oczy, widząc wielką dziurę w kształcie kuli, gdzie miałam właśnie oprzeć swoją rękę.
To nie ja znalazłam Samarę, ale ona mnie.
W oka mgnieniu uskoczyłam przed kolejnym atakiem i wdrapałam się na najwyższą gałąź. Zdając się na moje ciało, napięłam błyskawicznie cięciwę i wystrzeliłam strzałę w miejsce, w które ( jak przewidywałam) chciała się udać moja ofiara i skoczyłam na kolejną z gałęzi. Na początku myślałam, że chybiłam, jednak głośny okrzyk bólu utwierdził mnie w przekonaniu, że trafiłam.
Samara wiła się z bólu na zimnej, czarnej ziemi, niezdarnie próbując wyjąć strzałę z ramienia. Z jej twarzy znikały kolory, ciemne loki wijące się wokół głowy kontrastowały z jej cerą, a zielone oczy nienaturalnie błyszczały na tyle trupiobladej cery. Na oko wyglądała na trzydzieści lat, choć ciężko było to stwierdzić po jej młodym wyrazie twarzy, oszpeconym gdzieniegdzie bliznami i zmarszczkami. Widać wracała z jakiegoś rytuały, ponieważ miała na sobie tradycyjną czarną suknię do ziemi z długimi rękawami i księżycem wyszytym na środku, którą czarownice zakładały kiedy miały zamiar przeprowadzić jakiś rytuał. Wiedząc co nieco o tej Córce Lilith, nawet nie chciałam myśleć z jakiego obrzędu ona wraca.
Po raz pierwszy cieszyłam się, że Trey grzebał w moich rzeczach i włożył dodatkowo specjalne strzały, nasączone trucizną oraz specjalnym wyciągiem z korzeni Astrii- kwiatu, rosnącego jedynie w naszym świecie- który neutralizował działanie zaklęć czarownic jak i ograniczał ich moc. Było to jakby antidotum na demoniczną moc, a organizm Samary wyraźnie odrzucał tą substancję.
Samara nie spuszczała ze mnie oczu, jednocześnie drugą ręką próbując pozbyć się strzały. Ta jednak głęboko wbiła się w jej ramię z którego obficie płynęła krew przez co została unieruchomiona. Mogłam więc nieco się rozluźnić, jednak najgorsze było przede mną. Mogłam ją zabić lub oddać do Rady, gdzie zostanie wtrącona na długie lata. Jeżeli ją zabiję, zostanę uznana za wojowniczkę, jeżeli ją oddam jedni mogą nazwać mnie tchórzem, a inni pogratulować rozwagi. Nie chcę tego robić dla sławy, ale czy nie lepiej było to zakończyć? I tak kiedyś będę musiała zabijać demony tak czy tak, jednak ona kiedyś była człowiekiem...
- Czemu się wahasz, Nefilim? Nie pragniesz sławy?- spytała zaskakująco mocnym głosem jak na jej obecny stan, patrząc na mnie z krzywym uśmiechem na twarzy.
Zignorowałam jej zaczepkę i najszybciej jak mogłam dobiegłam do niej i chwyciłam ją za ramię. Na wszelki wypadek, aby nagle nie użyła swojej mocy, użyłam mojej anielskiej sztuczki, czyli ,, kopnięcia prądem'' jak to nazywała to moja mama. Tak naprawdę było to użycie przekazanej mi energii witalnej, jednak wyglądało to niemal jak porażenie prądem. Moc zaczęła płynąć w moich żyłach, aż w końcu dotarła do mojej ręki i przeszła na ciało czarownicy. Sama najpierw drgnęła zaskoczona, że nie wbiłam w jej ciało sztyletu czy innej broni, a kiedy wzmocniłam swoją siłę z jej ust wyrwał się cichy jęk bólu. Z trudem powstrzymałam litość, jednak nie chciałam jej też zabić. Nie pragnęłam sławy, chciałam przejść ten test. Nie mogłam jednak pozwolić, aby mogła do woli się poruszać. Z doświadczenia wiedziałam, że dawka mojej energii potrafi sparaliżować dowolną ofiarę, nawet starszą czy silniejszą ode mnie. To mi wystarczyło, resztą miała się zająć mama.
Samara odrzuciła włosy do tyłu, sycząc z bólu i spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Chcesz mnie torturować?
Pokręciłam głową i pokazałam na łuk znajdujący się w mojej drugiej ręce łuk i przewieszony przez ramię kołczan pełen trujących strzał.
- Nie, ale jeżeli będziesz stawiała opór, będę musiała cię zabić. Takie jest moje zadanie.
- Jesteś jeszcze dzieckiem.- zauważyła, uważnie przyglądając się mojej twarzy, jakby chciała zobaczyć, co myślę o tej całej sytuacji.- Bardzo niedoświadczonym dzieckiem, które oczekuje akceptacji od swojego otoczenia. Myślisz, że twoja natura Nocnego Łowcy, pomoże ci przystosować się do świata ludzi? Wiem, że będziesz żyła w okolicy Przyziemnych, to jest bardzo przewidywalne. Nie sądzisz, że będziesz musiała udawać kogoś kim nie jesteś?
- Ale to co mówisz nie wiąże z faktem, że za chwilę zostaniesz zabrana do siedziby Clave.- zauważyłam, zdezorientowana nagłą zmianą tematu. Do czego ona zmierzała?
Samara zaśmiała się cicho i palcem kiwnęła na siebie, choć chyba sprawiło jej to ogromny ból. Wiedziałam jakie są skutki porażenia oraz jaką ma ono siłę. Nie musiałam patrzeć na jej twarz, aby wiedzieć, że każdy ruch sprawia jej ból.
- Oj, maleńka. Jesteś jeszcze młoda i nie wiesz, jakie jest życie. Rzeczywiście, gdybym ja znacznie więcej od ciebie wiedziała na ten temat to prawdopodobnie ta sytuacja nie miałaby miejsca, ale nie o to teraz chodzi. Chcę cię tylko ostrzec zanim się mnie pozbędziesz przed faktem, że nigdy nie będziesz taka jak inni. Twoim jednym problemem nie będą zwyczajni chłopcy czy ubrania, ale to, że nie uwolnisz się od Świata Cieni. Być może każdy z twojej grupy będzie należał do tego świata, nie będziesz mogła ufać ludziom ani na dłuższy czas związać się z ludzkim chłopcem. Będziesz musiała dostosować się do świata do którego należysz, a nie do tego w którym mieszkasz.
- Co chcesz przez to powiedzieć?- spytałam, nadal zaskoczona zmianą tematu.
Niedaleko nas usłyszałam kolejne kroki, a w zasadzie całą ich serię. Mama musiała wezwać ludzi z Clave, aby przyszli po Samarę. Ale co ona chciała mi przekazać?!
Zaczęłam się niecierpliwić. Irytacja wzięła w górę, przez co chwyciłam ją za rękę i mimo tego, że mój dotyk wręcz ją parzył, nie puszczałam jej tylko patrzyłam w jej oczy, jakbym chciała wychwycić czy kłamie czy nie.
- Do czego zmierzasz?- powtórzyłam, starannie akcentując każde słowo.
Samara tylko roześmiała mi się w twarz, jakbym powiedziała jakiś żart.
- Jesteś głupia, Nefilim. Zapamiętaj to, co teraz ci powiem. Znam wiele dzieciaków takich jak ty: szukających normalności, podczas gdy są częścią Świata Cieni. Pamiętaj, że to być może niedługo stanie się twoim przekleństwem. Dla swojego dobra lepiej nie wiąż się z ludźmi chyba że chcesz, aby poznali prawdę. Świat Cieni będzie się o ciebie upominał. Każdy twój znajomy w momencie, kiedy się do ciebie zbliży zostanie zabity lub dołączy do nas. To jest nieuchronne moja droga. I nic na to nie będziesz mogła poradzić.
Okrutny uśmiech Samary pamiętam do dzisiaj, chociaż po tej sytuacji już nigdy więcej jej nie widziałam. Za każdym razem, kiedy patrzyłam na SJ-a, Shy czy ostatnio na Alexa, przed oczami widziałam twarz czarownicy, a w mojej głowie rozbrzmiewał jej ostatnie słowa. Mogłam uciekać przed prawdą, bronić się rękami i nogami, ale nie mogłam dłużej się oszukiwać. Po co? To nie ma sensu. SJ przyjaźni się z upadłym aniołem, a Shy i Alex są wampirami! Życie nie musiało mi dawać aż tylu powodów, abym uwierzyła w przestrogę Samary. Już wystarczająco byłam załamana i nic nie mogłam zrobić. Nie byłam teraz odważną wojowniczką, która potrafi sobie poradzić z każdą przeciwnością losu. Byłam tylko kolejną nastolatką, której świat stanął na głowie.
Kiedyś myślałam, że sobie z tym poradzę. Że będę udawać kolejną normalną dziewczynkę, która nie widzi nic nadzwyczajnego. Chciałam mieć normalnych znajomych, zwykłe problemy i nie myśleć o swojej odmienności, jednak Samara nie myliła się co do mnie. Przewidziała, że nie poradzę sobie z taką sytuacją, a ja byłam na tyle egoistyczna, że jej nie posłuchałam. Nie było dla mnie żadnego usprawiedliwienia.
Patrząc na świecący nade mną księżyc, przypomniały mi się słowa siostry pani Blanche, Miri- sąsiadki Jake'a. Kiedyś, widząc wracających z nocnych klubów imprezowiczów, którzy postanowili zrobić swoje własne przyjęcie na ulicach miasta, stwierdziła że Nowy York to ,, Miasto zagubionych dusz''. Szczerze: patrząc na moje położenie zupełnie się z nią zgadzałam.
A ja byłam tylko kolejną duszyczką w tym wielkim świecie.
Hej, kochani! Wiem, długo czekaliście, ale czekałam na wenę i wreszcie przyszła! Niestety w tym miesiącu mam ważne egzaminy i tak przyspieszyli z nauką, że po prostu nie wyrabiam. Prawie codziennie siedzę do wieczora nad lekcjami, a potem już nie mam pomysłu i sił na napisanie rozdziału. Mam nadzieję, że się wam podoba, gdyż mam świadomość tego, że w swoich pracach ostatnio się obniżyłam. Zapewne przez to, że dopiero od niedawna powróciłam do pisania, ponieważ ostatnio mam bardzo mało czasu dla siebie.
Dziękuję wam za cierpliwość. Rozdział ten jest najdłuższy ze wszystkich, mam nadzieję że się wam podoba i życzę miłego czytania!
Pewnie każdy z was się zastanawia, czemu mi to zaczyna przeszkadzać i po co w ogóle udaję, że jestem normalna. Wszystko to ma swoje źródło w dniu moich dziesiątych urodzin, podczas mojego pierwszego samodzielnego polowania na jedną z czarownic...
6 lat wcześniej
- Shadow, szybciej!- krzyknęła mama, brnąc przez gęstą roślinność i rozdeptując wszystko na swojej drodze.- Przez zmierzchem musimy być w domu!
- Rozumiem!- odpowiedziałam, jednocześnie uważając, aby nie potknąć się o którąś z roślin lub nie oberwać gałęzią w twarz.
Lubiłam spacerować po lesie: czułam się wtedy jak mała leśna boginka, przechadzająca się z gracją po swoim terenie. Mama jednak specjalnie wybrała las Dimgeit z którego nie można było wyjść bez żadnych ran, aby mnie trochę pomęczyć. Co chwilę musiałam uważać, aby nie potknąć się o grube, wystające z ziemi korzenie drzew czy nie oberwać gałęziami w twarz. Mimo moich najszczerszych chęci, dłonie były poranione od różnego rodzaju kolców, a nogi co chwile zahaczały o jakąś roślinkę, przez co przejście przez ten las było jak przejście przez piekło. Z trudem powstrzymywałam się od marudzenia czy samodzielnego powrotu do domu, jednak dziś nie mogłam sobie pozwolić na odprężenie czy brak czujności. Dziś był mój dzień.
Według tradycji Dzieci Nefilim, każdy mały Nocny Łowca powyżej dziewiątego roku życia musi w dniu swoich urodzin po raz pierwszy iść na samodzielne polowanie. Miało to nas nauczyć zachowania się w sytuacji zagrożenia naszego życia, wyrabiać technikę walki oraz nauczyć czujności, która była ważniejsza niż siła fizyczna. Jeżeli Nocny Łowca nie był ostrożny, mimo wielkiej siły mógł stać się łatwym łupem dla złych demonów (bo tylko na nie mogłam polować).
Oczywiście nie chciano nas posyłać na pewną śmierć, bo jak małe dziecko ma sobie poradzić z doświadczonym demonem? Mama miała być cały czas przy mnie i w razie konieczności interweniować, kiedy to sytuacja wymknie się spod kontroli. Poza tym musiałam sobie radzić sama i nie dać się złapać w pułapkę swojego wroga. Zabicie przeciwnika miało dowiedz mojej odwagi oraz umiejętności posługiwania się bronią. Choć mogłam używać także wrodzonych zdolności aniołów, nie mogłam liczyć tylko na nie. Jeżeli będę zbyt słaba, tylko walka w ręcz uratuje mnie od zguby.
W dodatku było jeszcze coś: chciałam udowodnić, że jestem jedną z rodu Shepardów. Mama pochodziła z linii wielkich wojowniczek, charakteryzujących się zwinnością, ciętym językiem i nieziemską urodą, a ja nie chciałam być gorsza od nich. Musiałam udowodnić, że jestem prawowitą spadkobierczynią dziedzictwa Shepardów i że zasługuję na miano anielicy-wojowniczki. Od tego zależał mój honor, który był najważniejszą rzeczą w moim życiu. My Nefilim mieliśmy tylko to, a jego utrata kończyła się hańbą i wydaleniem z Clave.
Idąc przez gęsty last, czułam jednocześnie ekscytację i przerażenie. Wiedziałam, że to jest moje pięć minut, ale słyszałam, że wybrano mi groźnego przeciwnika, a raczej przeciwniczkę. Mama mówiła, że polujemy na czarownicę imieniem Samara, która jakiś czas temu podpadła Clave, zabijając kilkoro Przyziemnych. Według udzielonych mi informacji Samara jest czarownicą dopiero od kilku lat i ma bardzo małe doświadczenie w posługiwaniu się magią i funkcjonowaniu w naszym świecie. Podobno w porównaniu do niektórych czarownic jest bardzo słaba, jednak czy na tyle, abym mogła ją zabić? W końcu byłam tylko dzieckiem. Może i nie byłam tchórzliwa, ale też nie szalona.
Nie. Muszę dać sobie radę. Jestem w końcu Nefilim, a naszym zadaniem jest obrona Przyziemnych. Nie pozwolę, aby z powodu kaprysów jakiejś marnej Córki Lilith kolejne osoby ginęły. To był mój cel: sprawić by już nikomu nie zrobiła krzywdy...
Nagle do moich uszu doszedł odgłos czyiś kroków. Najpierw przyszło mi do głowy, że to mama, jednak ona także przystanęła i zaczęła się czujnie rozglądać niczym kot, a zachowywała się tak tylko w sytuacjach, kiedy przeczuwała kłopoty. Co oznaczało, że Samara jest w pobliżu.
- Jesteś pewna, że dasz sobie radę?- jej głos rozbrzmiał w mojej głowie niczym dzwoneczki. Bała się, że nas wcześniej zobaczy, więc posługiwała się przekazywaniem myśli. Co raz bardziej zaczynałam się bać.
Nie. Nie mogę stchórzyć, odmawiam.
- Nie, ja idę sama.- zadecydowałam.
Mama ze zmartwieniem pokiwała głową i bezszelestnie wdrapała się na najbliższe drzewo, skąd miała świetny widok na okolicę i na mnie. Widać że się martwiła, a nie powinna! Nie mogę sobie pozwolić na chwilę wahania, trzeba działać.
Niestety moje skrzydła w tym czasie nie były w pełni rozwinięte, jednak mogłam z nich w sprytny sposób skorzystać. Rozwinęłam je na tyle, abym mogła się trochę unieść i zaczęłam skakać z miejsca na miejsce, jednocześnie korzystając z naporu powietrza. Dzięki takiej pomocy, mogłam skakać wyżej, szybciej się przemieszczać i co najważniejsze- nie hałasować, co było najważniejsze. Przynajmniej tak mi mówiono.
Zdając się na mój zmysł słuchu, starałam się wyłapać kolejne kroki mojej ofiary, jednak po chwili one ucichły. Serce biło mi jak oszalałe, a adrenalina buzowała w moich żyłach. Nerwowo rozglądałam się wokół, próbując wykryć zagrożenie. Czyżby mnie jednak usłyszała? A może ją zgubiłam? Albo chce mnie zajść od tyłu? Te pytania kołatały się po mojej głowie, a ja nijak nie mogłam na nie znaleźć odpowiedzi.
Muszę wejść na drzewo. Niby po co nosiłam mój kochany łuk, skoro go nawet nie używałam? Z ostrożnością zaczęłam się wspinać po jednej z wiekowych lip, gdy nagle coś przeleciało obok mojego policzka i wbiło się w korę drzewa. Wytrzeszczyłam oczy, widząc wielką dziurę w kształcie kuli, gdzie miałam właśnie oprzeć swoją rękę.
To nie ja znalazłam Samarę, ale ona mnie.
W oka mgnieniu uskoczyłam przed kolejnym atakiem i wdrapałam się na najwyższą gałąź. Zdając się na moje ciało, napięłam błyskawicznie cięciwę i wystrzeliłam strzałę w miejsce, w które ( jak przewidywałam) chciała się udać moja ofiara i skoczyłam na kolejną z gałęzi. Na początku myślałam, że chybiłam, jednak głośny okrzyk bólu utwierdził mnie w przekonaniu, że trafiłam.
Samara wiła się z bólu na zimnej, czarnej ziemi, niezdarnie próbując wyjąć strzałę z ramienia. Z jej twarzy znikały kolory, ciemne loki wijące się wokół głowy kontrastowały z jej cerą, a zielone oczy nienaturalnie błyszczały na tyle trupiobladej cery. Na oko wyglądała na trzydzieści lat, choć ciężko było to stwierdzić po jej młodym wyrazie twarzy, oszpeconym gdzieniegdzie bliznami i zmarszczkami. Widać wracała z jakiegoś rytuały, ponieważ miała na sobie tradycyjną czarną suknię do ziemi z długimi rękawami i księżycem wyszytym na środku, którą czarownice zakładały kiedy miały zamiar przeprowadzić jakiś rytuał. Wiedząc co nieco o tej Córce Lilith, nawet nie chciałam myśleć z jakiego obrzędu ona wraca.
Po raz pierwszy cieszyłam się, że Trey grzebał w moich rzeczach i włożył dodatkowo specjalne strzały, nasączone trucizną oraz specjalnym wyciągiem z korzeni Astrii- kwiatu, rosnącego jedynie w naszym świecie- który neutralizował działanie zaklęć czarownic jak i ograniczał ich moc. Było to jakby antidotum na demoniczną moc, a organizm Samary wyraźnie odrzucał tą substancję.
Samara nie spuszczała ze mnie oczu, jednocześnie drugą ręką próbując pozbyć się strzały. Ta jednak głęboko wbiła się w jej ramię z którego obficie płynęła krew przez co została unieruchomiona. Mogłam więc nieco się rozluźnić, jednak najgorsze było przede mną. Mogłam ją zabić lub oddać do Rady, gdzie zostanie wtrącona na długie lata. Jeżeli ją zabiję, zostanę uznana za wojowniczkę, jeżeli ją oddam jedni mogą nazwać mnie tchórzem, a inni pogratulować rozwagi. Nie chcę tego robić dla sławy, ale czy nie lepiej było to zakończyć? I tak kiedyś będę musiała zabijać demony tak czy tak, jednak ona kiedyś była człowiekiem...
- Czemu się wahasz, Nefilim? Nie pragniesz sławy?- spytała zaskakująco mocnym głosem jak na jej obecny stan, patrząc na mnie z krzywym uśmiechem na twarzy.
Zignorowałam jej zaczepkę i najszybciej jak mogłam dobiegłam do niej i chwyciłam ją za ramię. Na wszelki wypadek, aby nagle nie użyła swojej mocy, użyłam mojej anielskiej sztuczki, czyli ,, kopnięcia prądem'' jak to nazywała to moja mama. Tak naprawdę było to użycie przekazanej mi energii witalnej, jednak wyglądało to niemal jak porażenie prądem. Moc zaczęła płynąć w moich żyłach, aż w końcu dotarła do mojej ręki i przeszła na ciało czarownicy. Sama najpierw drgnęła zaskoczona, że nie wbiłam w jej ciało sztyletu czy innej broni, a kiedy wzmocniłam swoją siłę z jej ust wyrwał się cichy jęk bólu. Z trudem powstrzymałam litość, jednak nie chciałam jej też zabić. Nie pragnęłam sławy, chciałam przejść ten test. Nie mogłam jednak pozwolić, aby mogła do woli się poruszać. Z doświadczenia wiedziałam, że dawka mojej energii potrafi sparaliżować dowolną ofiarę, nawet starszą czy silniejszą ode mnie. To mi wystarczyło, resztą miała się zająć mama.
Samara odrzuciła włosy do tyłu, sycząc z bólu i spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Chcesz mnie torturować?
Pokręciłam głową i pokazałam na łuk znajdujący się w mojej drugiej ręce łuk i przewieszony przez ramię kołczan pełen trujących strzał.
- Nie, ale jeżeli będziesz stawiała opór, będę musiała cię zabić. Takie jest moje zadanie.
- Jesteś jeszcze dzieckiem.- zauważyła, uważnie przyglądając się mojej twarzy, jakby chciała zobaczyć, co myślę o tej całej sytuacji.- Bardzo niedoświadczonym dzieckiem, które oczekuje akceptacji od swojego otoczenia. Myślisz, że twoja natura Nocnego Łowcy, pomoże ci przystosować się do świata ludzi? Wiem, że będziesz żyła w okolicy Przyziemnych, to jest bardzo przewidywalne. Nie sądzisz, że będziesz musiała udawać kogoś kim nie jesteś?
- Ale to co mówisz nie wiąże z faktem, że za chwilę zostaniesz zabrana do siedziby Clave.- zauważyłam, zdezorientowana nagłą zmianą tematu. Do czego ona zmierzała?
Samara zaśmiała się cicho i palcem kiwnęła na siebie, choć chyba sprawiło jej to ogromny ból. Wiedziałam jakie są skutki porażenia oraz jaką ma ono siłę. Nie musiałam patrzeć na jej twarz, aby wiedzieć, że każdy ruch sprawia jej ból.
- Oj, maleńka. Jesteś jeszcze młoda i nie wiesz, jakie jest życie. Rzeczywiście, gdybym ja znacznie więcej od ciebie wiedziała na ten temat to prawdopodobnie ta sytuacja nie miałaby miejsca, ale nie o to teraz chodzi. Chcę cię tylko ostrzec zanim się mnie pozbędziesz przed faktem, że nigdy nie będziesz taka jak inni. Twoim jednym problemem nie będą zwyczajni chłopcy czy ubrania, ale to, że nie uwolnisz się od Świata Cieni. Być może każdy z twojej grupy będzie należał do tego świata, nie będziesz mogła ufać ludziom ani na dłuższy czas związać się z ludzkim chłopcem. Będziesz musiała dostosować się do świata do którego należysz, a nie do tego w którym mieszkasz.
- Co chcesz przez to powiedzieć?- spytałam, nadal zaskoczona zmianą tematu.
Niedaleko nas usłyszałam kolejne kroki, a w zasadzie całą ich serię. Mama musiała wezwać ludzi z Clave, aby przyszli po Samarę. Ale co ona chciała mi przekazać?!
Zaczęłam się niecierpliwić. Irytacja wzięła w górę, przez co chwyciłam ją za rękę i mimo tego, że mój dotyk wręcz ją parzył, nie puszczałam jej tylko patrzyłam w jej oczy, jakbym chciała wychwycić czy kłamie czy nie.
- Do czego zmierzasz?- powtórzyłam, starannie akcentując każde słowo.
Samara tylko roześmiała mi się w twarz, jakbym powiedziała jakiś żart.
- Jesteś głupia, Nefilim. Zapamiętaj to, co teraz ci powiem. Znam wiele dzieciaków takich jak ty: szukających normalności, podczas gdy są częścią Świata Cieni. Pamiętaj, że to być może niedługo stanie się twoim przekleństwem. Dla swojego dobra lepiej nie wiąż się z ludźmi chyba że chcesz, aby poznali prawdę. Świat Cieni będzie się o ciebie upominał. Każdy twój znajomy w momencie, kiedy się do ciebie zbliży zostanie zabity lub dołączy do nas. To jest nieuchronne moja droga. I nic na to nie będziesz mogła poradzić.
Okrutny uśmiech Samary pamiętam do dzisiaj, chociaż po tej sytuacji już nigdy więcej jej nie widziałam. Za każdym razem, kiedy patrzyłam na SJ-a, Shy czy ostatnio na Alexa, przed oczami widziałam twarz czarownicy, a w mojej głowie rozbrzmiewał jej ostatnie słowa. Mogłam uciekać przed prawdą, bronić się rękami i nogami, ale nie mogłam dłużej się oszukiwać. Po co? To nie ma sensu. SJ przyjaźni się z upadłym aniołem, a Shy i Alex są wampirami! Życie nie musiało mi dawać aż tylu powodów, abym uwierzyła w przestrogę Samary. Już wystarczająco byłam załamana i nic nie mogłam zrobić. Nie byłam teraz odważną wojowniczką, która potrafi sobie poradzić z każdą przeciwnością losu. Byłam tylko kolejną nastolatką, której świat stanął na głowie.
Kiedyś myślałam, że sobie z tym poradzę. Że będę udawać kolejną normalną dziewczynkę, która nie widzi nic nadzwyczajnego. Chciałam mieć normalnych znajomych, zwykłe problemy i nie myśleć o swojej odmienności, jednak Samara nie myliła się co do mnie. Przewidziała, że nie poradzę sobie z taką sytuacją, a ja byłam na tyle egoistyczna, że jej nie posłuchałam. Nie było dla mnie żadnego usprawiedliwienia.
Patrząc na świecący nade mną księżyc, przypomniały mi się słowa siostry pani Blanche, Miri- sąsiadki Jake'a. Kiedyś, widząc wracających z nocnych klubów imprezowiczów, którzy postanowili zrobić swoje własne przyjęcie na ulicach miasta, stwierdziła że Nowy York to ,, Miasto zagubionych dusz''. Szczerze: patrząc na moje położenie zupełnie się z nią zgadzałam.
A ja byłam tylko kolejną duszyczką w tym wielkim świecie.
Hej, kochani! Wiem, długo czekaliście, ale czekałam na wenę i wreszcie przyszła! Niestety w tym miesiącu mam ważne egzaminy i tak przyspieszyli z nauką, że po prostu nie wyrabiam. Prawie codziennie siedzę do wieczora nad lekcjami, a potem już nie mam pomysłu i sił na napisanie rozdziału. Mam nadzieję, że się wam podoba, gdyż mam świadomość tego, że w swoich pracach ostatnio się obniżyłam. Zapewne przez to, że dopiero od niedawna powróciłam do pisania, ponieważ ostatnio mam bardzo mało czasu dla siebie.
Dziękuję wam za cierpliwość. Rozdział ten jest najdłuższy ze wszystkich, mam nadzieję że się wam podoba i życzę miłego czytania!
Cieszę się, że wena do ciebie zapukała, rozdział niesamowity! Naprawdę długi jednak szybko go przeczytałam taki jest ciekawy. Czekam z niecierpliwością na dalszy rozwój wydarzeń. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDlatego zapraszam na chwilę do siebie ponieważ nominowałam Cię do Liebster Award! Informacje znajdziesz w zakładce o tej samej nazwie na moim blogu!
http://strazniczka22.blogspot.com
Wreszcie! Wena wróciła nie? Cieszę się i jak zawsze rozdział ciekawy! :*
OdpowiedzUsuńSuper że napisałaś nowy rozdziała nie mogę się doczekać kolejnego ;)
OdpowiedzUsuń