wtorek, 31 grudnia 2013

Podsumowanie bieżącego roku, a raczej kilku miesięcy

Blog ten powstał gdzieś w lipcu i jak na razie ma super wyniki. Szczerze to nie myślałam, że tak szybko osiągnę tak dużo komentarzy czy wejść. Wcześniejszy blog bardzo długo rozkręcałam, a ten bardzo szybko pnie się w górę, za co wam z całego serca dziękuję.
Ale o to i dotychczasowy wynik:

Liczba wyświetleń według kraju

Wykres najpopularniejszych krajów wśród przeglądających bloga
WpisLiczba wyświetleń
Polska
6863
Rosja
162
Stany Zjednoczone
137
Niemcy
59
Holandia
15
Serbia
13
Wielka Brytania
8
Ukraina
4
Francja
3
Brazylia
1

  Nie wiem jak dla was, ale dla mnie to jest coś. Poza tym łącznie mamy ( przynajmniej na ten moment) 7508 wejść oraz 140 komentarzy, których co prawda nie jest aż tak dużo, ale i tak jestem zadowolona z efektów swojej pracy. Bo szczerze to wiele razy zastanawiałam się czy ta pisanina ma sens, bo sequel? To czasami staje się aż nudne, jednak dzięki waszemu wsparciu ,,podniosłam'' się parę razy i o to blog nadal istnieje nieprzerwanie od kilku miesięcy. Dziękuję wszystkim za wejścia, komentarze, za to, że jesteście ze mną i moimi bohaterami. Dlatego też pomyślałam, a raczej jeden z Anonimów podsunął mi pomysł, aby napisać rozdział ,, retrospekcyjny'' jeżeli tak to można ująć. Spróbuję go wpleść między wierszami i czy ten pomysł wam się podoba? Zastanawiam się także nad zakładką pt. ,, Pamiętnik Shadow'' gdzie umieszczałabym zdjęcia miejsc w których dzieje się akcja, samą postać Shadow od dziecka do nastolatki oraz wstawię ,, jej'' ulubione piosenki. Byłoby to coś odrębnego, ale jednocześnie nawiązywałoby z całą historią i byłoby to coś nowego moim zdaniem. Czy coś takiego by wam pasowało? Bardzo bym prosiła w komentarzach?
Jestem także ciekawa jeszcze jednej rzeczy. Jeżeli chcecie, to prosiłabym, abyście także napisali, która postać jest wam bardziej bliska. Nie wiem dlaczego, ale wpadł mi taki pomysł do głowy, bo szczerze to każda z tych wszystkich postaci zawiera coś ludzi z mojego otoczenia. W postać naszej głównej bohaterki wkładam także dużo siebie i jestem ciekawa, czy macie bohatera bliskiego sobie. Jeżeli macie, to piszcie w komentarzach, czekam z niecierpliwością.
Tak więc to na tyle. Dziękuję wam za uwagę i życzę wam wspaniałego sylwestra oraz szampańskiej zabawy!

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział XXII- Tak to jest jak się żyje w Świecie Cieni

Rozdział XXII- Tak to jest jak się żyje w Świecie Cieni
  Nasz krzyk roznosił się echem po całym lesie. Co prawda teren był dosyć sporawy, a my rozdzieliliśmy się na ekipy poszukiwawcze, jednak słyszeliśmy się nawzajem, co dawało mi pewną namiastkę bezpieczeństwa. W głębi duszy jednak wiedziałam, że znajdziemy Shy pozostawioną przez ,, tego kogoś'' lub w jej pobliżu. Innej opcji nie było, bo jak wytłumaczyć jej nagłe zniknięcie? Gdyby to był jakiś psychopata czy morderca, to nie trzymałby ją tak blisko nas. Nie, poprawka. Trzymałby ją blisko nas, ale martwą, bo po co mu bezbronna nastolatka? Dla tego kogoś to jest gra, a my jesteśmy tylko pionkami.
  Skoro tak to czas się zabawić na całego.
- Trey?- Jake szedł za mną, jednocześnie unikając czołowego zderzenia z gałęzią lub drzewem i organizując naszą specjalną ekipę poszukiwawczą. Mój brat przez chwilę coś marudził ( prawdopodobnie Jake go obudził). Jake poczekał, aż się wyżali i zabrał głos- Słuchaj, stary. Dzwoń po Avalon i Cama. Meghan, Travis i Lea także się przydadzą. Shy jest gdzieś w pobliżu garaży Callagana. Co? Tak, Shadow jest ze mną. Szukamy jej wraz z ekipą, jednak potrzebujemy wsparcia. Jeżeli to ktoś ze Świata Cieni to dwójka Nefilim sobie nie poradzi... I co z tego, że Shadow jest prawie anielicą?! Wampir mógłby ją zabić w ciągu...  Dobra, nie prowadźmy tej głupiej dyskusji. Macie tu za chwilę być. Jeżeli już to weź ciotkę Clary. Jest demonem więc z łatwością wykryje energię witalną Shy. Znajdźcie nas, my szukamy dalej. Tylko się pośpieszcie!- powiedział i rozłączył się.
  W ostatniej chwili uchyliłam się przed kolejną grubą gałęzią, która naciągnięta potrafiła zwalić z nóg. Odsunęłam włosy z twarzy i spojrzałam na swojego kuzyna.
- I co?
- Będą tu dopiero za dwadzieścia minut, góra dwadzieścia pięć.- ze złością zdmuchnął sobie włosy z oczu.- Eh, sami sobie nie poradzimy, a obecność moich kumpli tylko komplikuje sprawę.
- Jesteśmy Nefilim, nie Przyziemni.- przypomniałam, delikatnie jak piórko, poruszając się po wilgotnym podłożu, które się odrobinę zapadało pod naszym ciężarem.- Może i nie mamy broni, ale nie jesteśmy bezbronni. Wiesz, że znam parę sztuczek. 
- Sztuczek- wytknął, jakby to było słowo klucz.- Shadow, Shy nie została porwana przez byle kogo. Pomyśl: gdyby to był człowiek czy głupi Podziemny, który nie miał co robić w domu to tak długo by jej nie ukrywał. Tylko spryciarz mógłby tak długo więzić taką dziewczynę jak Shy.
- ,, Taką dziewczynę jak Shy''?- uniosłam brwi w geście zdziwienia.
  Jake wzruszył ramionami.
- Shy nie jest do końca bezbronna wobec ludzi. Wiem, że uczęszczała na kurs samoobrony. Poza tym na własne oczy widziałem jak w pierwszej klasie skopała Bryana Brece'a, tego ważniaka. Wszyscy się zastanawiali, dlaczego przestał nas terroryzować.- Na jego twarzy pojawił się krzywy uśmieszek.- To wszystko przez Shy, która odbyła z nim bardzo ,, przekonującą'' rozmowę. Wierz mi, może wygląda niewinnie, ale ma w sobie duszę wojowniczki. Dlatego też nie przestałem wierzyć, że żyje w przeciwieństwie do innych. 
- Nie powinnyśmy w to wątpić, bo to by było tak, jakbyśmy ją skazywali na śmierć.- szepnęłam, ledwo wymawiając te słowa.
 Dla Nefilim było wiadomo, że prędzej czy później ktoś z nas zginie. Na taki los nas przygotowywano od dziecka, ale Shy? Ona była tylko człowiekiem i co z tego, że silnym? Nawet największy siłacz nie poradzi sobie z wampirem czy wilkołakiem. W starciu z demoniczną mocą ludzie nigdy nie mieli szans i nigdy nie będą mieć.
  Przez chwilę szliśmy w milczeniu, uważnie nasłuchując czy aby krzyk się nie powtórzy, jednak w końcu przystanęliśmy, aby rozejrzeć się czy nie ma tu nigdzie jakiejś pieczary. Jeżeli ktoś ukrywa Shy to tylko w jakiejś jaskini czy pieczarze, bo teren lasu nie był przez nikogo zamieszkany. W zasadzie nie było tutaj żadnego budynku z powodu zaginięcia tutaj grupki turystów w 1981 roku. Las ten było owiany mroczną legendą, dlatego też ludzie nie chcieli tu mieszkać czy nawet inwestować w te tereny. Byli po prostu zbyt strachliwi, a gdyby ktoś z naszego świata tu zamieszkał, to tylko zwróciłby na siebie uwagę. W przekonaniu Przyziemnych tylko wariat chciałby mieszkać w tak gęstej roślinności, z daleka od siedzib ludzkich czy sklepów. W naszym... to była dłuższa historia.
  Po dziesięciu minutach poszukiwań, Jake wyraźnie tracił cierpliwość. Nie chciał się jednak poddawać, bo wiedział, że to byłoby równoznaczne z wydaniem wyroku na naszą przyjaciółkę. W końcu jednak oparł się o drzewo i westchnął sfrustrowany.
- Krążymy tu bez celu. W takim tempie w życiu jej nie znajdziemy.
- Jake...
- Wiem, Shade, wiem. Ale dziewczyno, nie rozumiesz, że on mógł ją przenieść w jakieś inne miejsce? Jakoś nietrudno zauważyć gromady ludzi, którzy przeczesują las i nieustannie wykrzykują jej imię! Bo w końcu... Aaaaa!- krzyknął, gdy poślizgnął się na mokrej ziemi.
  Wszystko zdarzyło się w szybkim tempie. Jake nie zdążył złapać równowagi, przez co zmierzał w stronę wielkiej kępy paproci. Nie rozległ się jednak huk, kiedy uderzył w nią, ale moim oczom ukazała się dziwna jama, do której z impetem wpadł mój kuzyn. Rzuciłam się, aby go chwycić jednak nie zdążyłam, przez co zjechał dół. Po kilku zaledwie sekundach chyba uderzył w ziemię, bo wydał z siebie bardzo głośne włoskie przekleństwo ( za które powinien podziękować profesorowi Mazziemu), a jego głośne kroki niemal rozbrzmiewały mi w uszach. Ale skoro tak...
- Jake!- krzyknęłam, uważając, aby tam nie wpaść.- Ty znalazłeś jaskinię!
- Serio, bo nie zauważyłem?!- warknął z dołu. 
  Wywróciłam oczami.
- Nie narzekaj tam. To wspaniale.
- Co jest wspaniałe?-rozległ się głos za mną.
  Obróciłam się i uśmiechnęłam na widok mojej ekipy. Wszyscy chyba biegli, bo dychali jakby przebiegli maraton i jak na rozkaz usiedli na mokrej ziemi, nerwowo łapiąc oddech.
  Okej, cofam słowo ,, wszyscy''. Travis siedział na gałęzi najbliższego drzewa, w najlepsze przyglądając się mojej paczce z uśmiechem i leniwie obracał w rękach seraficki miecz. Ze swoimi ciemnymi okularami i szelmowskim uśmiechem przywodził mi na myśl Patcha z ,, Szeptem'' Beccy Fitzpatrick. Ciemne włosy, ciemne oczy, wysportowany, przystojny- wszystko to pasowało.
  Wróć! Coś krzyknęło we mnie. Czy ja właśnie pomyślałam, że on jest przystojny?! Znaczy no był; widziałam na własne oczy jak ze słodkiego chłopca stał super męskim facetem, ale jeszcze w życiu o nim tak nie pomyślałam. Zawsze miałam go za drania, łamiącego jedynie naiwne, dziewczyńskie serca, jednak w ciągu tego tygodnia pokazał mi, że jest inaczej. W sumie nie poznawałam go: zwykle był arogancki, ostry w obyciu, nikt poza Leą nie mógł do niego dotrzeć, a teraz o to jest tu z moją paczką i zachowuje się, jakby był częścią naszej ,, wielkiej rodziny''. Znając go tyle lat wiedziałam, że się zmienia na lepsze.
  Przez to, że się zamyśliłam, nawet nie zauważyłam, że już dawno opuścił swoje miejsce i siedzi tuż obok mnie, przyglądając mi się w zamyśleniu tymi swoimi ciemnymi oczami. Poczułam się strasznie skrępowana, bo patrzyliśmy tak na siebie niczym zakochani ( a wcale tak nie było) w obecności całej mojej grupy. Odchrząknęłam więc znacząco i posłałam wszystkim nieśmiały uśmiech:
- Fajnie, że jesteście. Co tak szybko?
- Ruch to zdrowie, co nie?- powiedziała Avalon z uśmiechem na ustach.
- Czy możecie ruszyć te tyłki i tu złazić?!- krzyknął Jake z dołu.
 Wzniosłam oczy ku niebu i położyłam się tuż przed otworem, uważając, abym się nieoczekiwanie nie ześlizgnęła.
- Jake, łap mnie!- krzyknęłam i ześlizgnęłam się wprost do jamy.
  Jake na szczęście czekał na dole i w porę złapał mnie w swoje ramiona jak wtedy, gdy byłam mała i złamałam nogę na miejskim boisku do piłki nożnej. Posłałam mu promienny uśmiech i ześlizgnęłam się z jego ramion, stając już pewnie na własnych nogach. Złożyłam ręce i przytknęłam je do ust:
- Avalon, chodź! Najpierw dziewczyny!- krzyknęłam, aby tamci usłyszeli.
  Wiedziałam, że to trochę zajmie, więc postanowiłam się rozejrzeć. Było jednak trochę ciemno, aby można było zobaczyć jaskinię ( jeżeli można było to miejsce tak nazwać) w całej okazałości. Zrobiłam więc to, czego uczyła mnie moja nauczycielka Cecille. Przyłożyłam dłoń do serca, czując bicie mojego serca i moc, którą skrywałam w sobie od dziecka. Tak jak kiedyś pokazywała mi to moja nauczycielka, przymknęłam powieki i zaczęłam kreślić palcem na sobie drogę z serca do mojej lewej dłoni. Czułam jak moc przepływa przez moje żyły, aż w końcu moja ręka przyjemnie zaczęła mnie mrowić, dając mi znak, że mogę zrobić co mi się podoba. Wyciągnęłam więc ręce przed siebie i po chwili w moich dłoniach znalazła się czerwona kulka, oświetlająca moje otoczenie lepiej niż jakakolwiek świeczka. Z uśmiechem podniosłam ją do góry i rozejrzałam się po pieczarze.
   Okazała się być wielkości średniego pokoju, więc nikt nie musiał się obawiać, że uderzy głową o kamienny sufit. Widać jednak było, że ktoś już tu był, ponieważ na jednej ze ścian były wyryte jakieś słowa, gdzieniegdzie było pełno błota, które raczej nie znalazło się tutaj tak samo z siebie...
- Shade!- krzyknęła Avalon.
  Zapomniała jednak, że akustyka tutaj była świetna, przez co jej wrzask rozbrzmiewał w moich uszach przez jakieś sześć sekund. Chciałam się odwrócić i zbesztać moją przyjaciółkę, jednak po chwili zobaczyłam powód jej krzyku. Na ten widok sama miałam ochotę wrzeszczeć.
  Na jednej ze ścianek był odcisk czyjejś ręki, bez wątpienia ludzkiej. Przerażające jednak było to, że plama była rdzawoczerwona. 
  Krew.
- Wampir?- wyszeptał Trey.
- Chyba tak.- odpowiedział Travis. 
  Chłopak stanął tuż obok mnie z wyciągniętym nożem serafickim w dłoni i pochylił się niczym drapieżnik, zapewne czuwając na atak ze strony jakiegoś wampira. Lea stanęła z mojej drugiej strony i zaczęła się rozglądać.
- Trav, czekaj.- podniosła rękę.- Słyszycie to? Czy ktoś ma tutaj astmę albo zadyszkę?
  Rzeczywiście. Było słychać czyjeś rzężenie, jakby ktoś przebiegł maraton. I to nie był nikt z nas.
  W jednej sekundzie wszyscy otworzyliśmy ciasny okrąg i przylegając do siebie plecami z wyciągniętą bronią ( czy nawet rękami albo kulą światła) obserwowaliśmy czy aby nikt się do nas nie zbliża. Czyjeś kroki stawały się coraz głośniejsze, a urywany oddech był aż nadto wyraźny, co sprawiło, że spięliśmy się w oczekiwaniu na atak. Moje serce biło jak oszalałe od adrenaliny.
- Gotowi?- szepnęła Meg.
  I wtedy poczułam na swojej skórze muśnięcie takiego małego wiaterku, jakby ktoś biegł tuż obok nas. Obróciliśmy się niczym jeden organizm w stronę w którą ten ktoś pobiegł i wtedy Lea wydała z siebie głośny wrzask, aż ziemia zatrzęsła się pod naszymi nogami.
  Pomyliliśmy się w ocenie sytuacji. Nie była tu tylko jedna osoba. Zaledwie parę metrów od nas leżała Bonnie w swojej czerwonej sukience, obecnie postrzępionej jakby ostrymi pazurami. Wyraźnie była nieprzytomna, bo kolory odpłynęły z jej twarzy, czyniąc ją bladą niczym porcelanowa lalka. Jej wcześniej wspaniały makijaż został zniszczony przez słone łzy dziewczyny, włosy poskręcały się w niesforne loczki i nastroszyły jakby naelektryzowane, a na ramionach widniały ślady zadrapań. Jednak nie to było powodem krzyku Lei,( który naprawdę rzadko można było usłyszeć).
  Na jej szyi widniała ranka od ukąszenia, z której obficie spływała krew. I nie była sama.  Obok niej stała dziewczyna w postrzępionym ubraniu z bladą jak ściana twarzą, niebiesko-szarymi oczami świecącymi w ciemności niczym lampki i co najgorsze: z kłami, ostrymi jak igły.
  Wszyscy wstrzymaliśmy oddech ze zdziwienia. 
  Wampir. Shy jest wampirem.

O to i prezencik na Nowy Rok. Miałam wenę, a poza tym chciałam coś dodać, bo niestety czeka mnie dużo sprawdzianów jak tylko przyjdę do szkoły.  Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba i miło spędzicie Sylwestra. Szczęśliwego Nowego Roku, kochani! Do jutrzejszej notki, w której będzie podsumowanie tego roku. Tak więc dzięki za uwagę i do jutra!


  


    
  
   
  

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział XXI- Poszlaki

Rozdział XXI- Poszlaki
   Wszystko pozornie wróciło do normy. Po kłopotliwej sytuacji w domu Bonnie, kiedy to musiałam jej przedstawiać moich ,, superowych'' przyjaciół, dziewczyna puściła to w niepamięć i już więcej nie wspomniała o Travisie czy Lei. Zdziwiło nas natomiast zniknięcie S.J-a, który przez cały tydzień był nieobecny w szkole, a przecież zależało mu na stuprocentowej frekwencji! Na początku wysunęłyśmy hipotezę, że spędza ten czas z Amandą, jednak ona była w te dni obecna  w szkole, a na mieście widywałyśmy ją przez cały czas, więc ten scenariusz odpadał. Co do dalszych wniosków... to w zasadzie ich nie było. Zapędzono nas w kozi róg.
  Niestety coś musiało się zmienić od tej sytuacji. Po pierwsze: ktoś powiedział wszystkim o zaistniałej sytuacji i teraz cała szkoła stawiła się za mną murem. Gdzie nie pójdę tam ludzie się uśmiechają do mnie i mówią mi coś w stylu: ,, Szacunek, że to przetrwałaś'', a ja nie wiem co odpowiedzieć. Nie miałam się za żadną bohaterkę, byłam po prostu kolejną, zranioną przez chłopaka dziewczyną, więc co było w tym nowego? Druga dziwna rzecz, to było zachowanie mojego przyjaciela, który zrobił się dziwnie opiekuńczy. Codziennie wpada do mnie z moimi ulubionymi książkami i saszetkami gorącej czekolady, (którą ubóstwiam) i przesiaduje do późna, dopóki mój braciszek go nie wyrzuci. Trey nawet zapytał się mnie czy coś mnie z nim nie łączy, jednak powiedziałam, że uważam go tylko za przyjaciela, bo to była prawda, choć z Travisem coś się działo. Podczas, gdy nie był ze mną, nocami znikał gdzieś w mieście, o czym się dowiedziałam od zaniepokojonej pani Versill, która wypytywała mnie o swojego syna. Na początku dziwiłam się, czemu Lea nie zareagowała, bo w pewnych momentach potrafi być mistrzynią histerii, jednak szybko skojarzyłam fakty: rodzeństwo coś kombinowało i to mogło mieć coś wspólnego z Collinsem.
  A dlaczego? Travis przez cały tamten wieczór wypytywał o mojego byłego przyjaciela, nieustannie się nad czymś zastanawiając. W sumie mnie też niepokoiło jego dziwne zachowanie, jednak wolałam to chwilowo zostawić w spokoju, bo została jeszcze sprawa Włocha, (czyli Daniela) oraz Alexa, którzy także notorycznie opuszczali zajęcia, przez co nawet profesorka Vasquez zadzwoniła do państwa Resstów z ostrzeżeniem dla ich syna, jednak nawet jej interwencja nic nie dała. Alex i Samuel nie byli obecni przez cały zeszły tydzień.
  Był jednak plus tego wszystkiego. Mogłam chodzić po szkole, nie obawiając się docinek ze strony Alexa czy błagających spojrzeń od S.J-a. W sumie dzięki moim przyjaciołom, którzy także często mnie odwiedzali, wyluzowałam się i uspokoiłam po całej sytuacji, chodź nadal pozostała zagadka zaginięcia Shy. Jednego dnia zrobiło mi się strasznie głupio, bo miałam szukać mojej przyjaciółki, a zajęłam się moim złamanym sercem! Idiotka. Miałam teraz tylko jeden ważny cel: znaleźć Shy, a że Travis zaoferował swoją pomoc, to tylko kwestia czasu nim ją znajdziemy. Może i niektórzy stracili już nadzieję, ale ja nie. Shadow Bernwell nie poddaje się tak łatwo.
  Z tym mocnym postanowieniem, szłam przez korytarz w kierunku kolejnej sali, gdzie miałam mieć hiszpański z ,,senioritą Malarez'' jak kazała na siebie mówić naszego pierwszego dnia w tej szkole. Z beznamiętną twarzą omijałam kolejnych uczniów, których spojrzenia wydawały się przenikać moje kości, jakby chcieli poznać o czym myślę i co czuję. A czułam się jak zwierzę na wystawie cyrkowej, jednak nie chciałam tego dać po sobie poznać. Nie byłam słaba.
  Właśnie byłam blisko mojej klasy, gdy ktoś uderzył mnie z całej siły ramieniem, przez co straciłam uwagę i w ostatniej chwili wyciągnęłam przed siebie ręce, zmniejszając ilość urazów. Plecak zsunął się z mojego ramienia i leżał tuż obok mnie, podczas gdy ja syczałam z bólu. Od tamtej sytuacji moje ramię cały czas mnie bolało, a uderzenie nim o twardą podłogę bynajmniej nie poprawiło jego stanu. 
  Przygotowałam się na krzyk, który miał postawić na nogę całą szkołę, jednak nie wydałam z siebie dźwięków na widok Alexa, pochylającego się nade mną z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. Jednak nie sam jego widok tak na mnie podziałał. Jego prawy policzek przecinała dziwna bliska od kości policzkowej do kącika ust, jednak bynajmniej na tym nie stracił. Wydawał się być typem twardziela, którego należy się bać, ale ja takich kolesi znałam. Nie bałam się ich, jednak Alex był dla mnie zagadką. Jedną wielką niewiadomą w całym równaniu i to mnie napełniało niepokojem. 
  Z krzywym uśmieszkiem Alexander postawił mnie na równe nogi i podał mi mój plecak.
- Przepraszam, ale się trochę śpieszę. Vasquez dzwoniła na skargę do moich rodziców i muszę się u niej zameldować, aby nie sypnęła mnie dyrektorowi.- puścił do mnie perskie oko.
  Z największą godnością na jaką było mnie stać, założyła plecak na ramię i odgarnęłam zbłąkany kosmyk z oczu.
- Nie miałbyś tylu kłopotów, gdybyś pojawił się w zeszłym tygodniu.
- Przynajmniej nieźle się bawię- sprostował- Wierz mi, mam lepsze rzeczy do robienia niż siedzenie w tej szkole. Nie jestem typem chuligana, ale też nie naukowca. Jestem kimś pomiędzy tym, a tym.
- Czyli człowiekiem bez planów na życie i z przerośniętym ego?- pozwoliłam sobie na dawkę sarkazmu.
- Pewnie- wyszczerzył zęby.- Przynajmniej wtedy mogę z tobą porozmawiać.
- Wybacz, ale twój czas się skończył.- postukałam palcem w zegarek na moim ręku.- A teraz pozwól, że pójdę na swoje zajęcia.
- Poczekaj.- powiedział cicho, chwytając mnie za nadgarstek.
  W tej samej chwili spojrzeliśmy sobie w oczy jak w tych głupich filmach romantycznych. Jednak to nie było ani trochę romantyczne, jednak dziwnie osobiste. Alex wydawał się zapomnieć, że wokół nas stoją ciekawscy uczniowie, którzy pewnie przyglądają nam się z zaciekawieniem i czekają, aby rozgłosić nowe ploteczki w całej szkole. Jego wydawało się jednak to nie obchodzić i mnie... chyba też. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje.
  Po chwili jednak puścił mnie, jednak cały czas wpatrywał się w moje oczy, jakby chciał z nich coś wyczytać.
- Ja... słyszałem o sytuacji z Collinsem. Przykro mi, że mnie przy tobie nie było. Może byłbym ci w stanie pomóc.
  Zamrugałam, zdziwiona jego troską.
- Nie musiałeś. Na szczęście przy nas była Bonnie oraz znaleźli mnie moi przyjaciele. To była naprawdę głupia sytuacja i nie chciałabym w to nikogo wciągać...
- Collins jednak wierzy, że mu wybaczysz.
- Co?!- To chyba jakiś żart.
- Rozpowiada na prawo i lewo, że to była tylko głupia kłótnia i pewnie wrócisz do niego z otwartymi ramionami.- uważnie mi się przyjrzał, jakby chciał poznać czy kłamię.- Czy to prawda? Przyjmiesz go z powrotem?
- Nie- powiedziałam stanowczo, akcentując każdą literę. Po tym wszystkim mamy znowu się przyjaźnić? Chyba jest gorszym zarozumialcem niż myślałam- Nie wybaczę mu tego, co zrobił. Rzucał mną jak szmacianą lalką, a ja chcę uratować resztki godności, które mi pozostały. Jeżeli więc go spotkasz, to przekaż mu ode mnie, że spokojnie może wyrzucić nasze wspólne zdjęcia.
- Nie wiedziałem, że jesteś tak bezlitosna.
- Mam litość, ale dla uczciwych ludzi.- powiedziałam zgodnie z prawdą.
  Nie chciałam już dłużej ciągnąć tej rozmowy. Musiałam z kimś porozmawiać. Odrzuciłam warkocz do tyłu i puściłam się biegiem w stronę klasy.


- I co zamierzasz zrobić dalej?- spytał Jake, grzebiąc coś w silniku samochodu.
- Nie wiem.- przyznałam, sącząc colę z puszki.
  Przyjście do Jake'a to był bardzo dobry pomysł. Callagan bardzo dobrze mnie zna, więc bez problemów pozwolił mi zostać z moim kuzynem w jego godzinach pracy. Bardzo się z tego cieszyłam, bo w jakiś sposób brudny garaż Jake'a dawał mi ukojenie. Jacob nic tu nie zmieniał, jak to facet. Wszędzie walały się różne szmatki i narzędzia, które oczywiście zapomniał odłożyć na swoje miejsca; na stalowoszarych ścianach budynku wisiały zdjęcia najróżniejszych samochodów i zdjęcia ze wspólnych zjazdów fanów motocykli, które mój kuzyn po prostu kochał, a w powietrzu unosił się zapach benzyny, który był na swój sposób dla mnie przyjemny. Może to dlatego, bo często tutaj przesiaduję? Sama nie wiem. Poza tym miejsce to było poza miastem, niedaleko lasu, przez co na chwilkę można było się uwolnić od miejskiej atmosfery i szarej rzeczywistości. Tak czy tak: to miejsce było dla mnie pewnego rodzaju ostoją, a osoba Jake'a tylko potęgowała ten efekt.
  Musiałam w końcu wszystko wyrzucić z siebie, a Jake nie bawił się w gadkę-szmatkę. Starał się zawsze mówić prawdę i choć czasami jego szczerość była irytująca, to mogłam na nim na sto procent polegać. Poza tym był jeszcze jeden plus przesiadywania w tym miejscu: Bonnie także często tu przychodziła, a kiedy tu przesiadywała, to Jake robił do niej maślane oczy, co było lepsze od kablówki. Niech się wypiera, że ona nie jest dla niego, ale nawet ślepy by zauważył, że Bonnie Myles mu się podoba, ot co. 
  Przez chwilę mój kuzynek majstrował przy silniku, po czym odetchnął z ulgą i wytarł ręce ściereczką.
- To co dalej?
- Co, co?- zamyśliłam się chwilowo, przez co obdarował mnie tym swoim krzywym uśmieszkiem.
- Pytam się, co zamierzasz dalej robić w tej sprawie. Trey chyba będzie musiał cię pilnować, no bo wiesz: najpierw S.J, potem Alex, a teraz Travis...
  Wzięłam właśnie potężny łyk coli i niemal jej nie wyplułam na kamienną podłogę.
- Co ty gadasz?- wytarłam usta z lekko klejącego napoju.
  Jake przewrócił oczami.
- Myślisz, że tego nie widzę. Od czasu, kiedy Collins zrobił z ciebie drewnianą kukiełkę, Travis zachowuje się jak rycerz. Cały czas cię dogląda, a przy tym robi naprawdę durne miny typu: ,, podobasz mi się''.
  Nie. To niemożliwe. Pokręciłam głową.
- Travis to mój kumpel, tylko kumpel. Czy przyjaźń damsko-męska jest zakazana? Nie. A poza tym może lepiej spójrz na Bonnie, bo ją stracisz.
  Na te słowa wyraźnie się zaczerwienił aż po uszy, przez co jego twarz przypominała barwą sok z buraków. Nie mogłam się nie roześmiać z jego reakcji.
- Ho-ho! Coś tu się kroi, prawda?
- No co ty. Czy przyjaźń damsko-męska jest zakazana?- powtórzył moje słowa, jednak nie nabrałam się na tą sztuczkę.
- Pomyśl, kuzynku. Bonnie to jedna z najfajniejszych dziewczyn pod słońcem i radzę ci, zrób coś nim ktoś cię ubiegnie.
- O czym wy rozmawiacie?- niespodziewanie zza wielkich drzwi wychyliła się Bonnie.
  Ale jaka! Wyglądała ślicznie, aż rozszerzyłam oczy z wrażenia. Brązowe włosy kręciły się wokół jej twarzy, podkreślając jej owal twarzy. Rzęsy delikatnie podkreśliła tuszem, przez co jej oczy patrzyły zalotnie znad czarnego wachlarza rzęs. Na sobie miała zwiewną ciemnoczerwoną sukienkę na ramiączka o barwie płatków róży, podkreślającą jej zgrabną figurę, a na nogach wysokie szpilki, które sprawiały, że jej nogi wydawały się chudsze niż w rzeczywistości. Gdyby jeszcze wpiąć jej we włosy jakiś fajny kwiat, to idealnie by się nadawała na okładkę jakiegoś super znanego magazynu o modzie. 
  Jake oniemiał z wrażenia, przez co o mało nie upuścił sobie kombinerek na nogę. Wyglądał jakby został trafiony przez piorun. Oczy miał rozszerzone ze zdziwienia, a usta rozchylone, jakby chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów. Krótko mówiąc: wyglądał jak zakochany kretyn.
- Ehm, Jake?- spytała Bonnie, zdziwiona jego reakcją.
  Chłopak po chwili się jednak otrząsnął i z pewnym wysiłkiem spróbował zachować resztki dumy. Uśmiechnął się nieśmiało w stronę brązowowłosej i przekrzywił głowę, jakby chciał jej się przyjrzeć pod każdym kątem.
- Fajnie wyglądasz, Bo. Z jakiej to okazji?
- Idę na randkę, a moja mama uparła się, żeby mnie wystroić.- wskazała na swoją sukienkę.- Chyba przesadziła, co nie?
- Chyba chce doprowadzić tego chłopaka do apopleksji- skomentowałam z serdecznym uśmiechem i poklepałam Bonnie po ramieniu.- Wyglądasz wspaniale. Jeżeli się nie pojawi, to znaczy, że straci super śliczną dziewczynę. 
- To ja już nie będę wam przeszkadzać.- posłała nam promienny uśmiech i szybko wyszła z garażu, stukając obcasami o podłogę.
  Jake przez chwilę patrzył w drzwi, aż w końcu podszedł do ściany.... i uderzył o nią głową? Uh, chłopak się chyba załamał. Jeszcze tego mi brakuje. Dosyć, że Trey szaleje na punkcie Meghan, to jeszcze Jake sie łamie z powodu Bonnie. Chyba się przyda tutaj kobieca ręka.
- Jake, nie załamuj się.- powiedziałam, klepiąc go po ramieniu.- Bonnie jest w tobie zakochana i na pewno po tej randce do ciebie wróci. 
- Taaa, na pewno. Jestem debilem.- stwierdził.
- Posłuchaj, debilu....- zaczęłam mówić, kiedy nagle usłyszeliśmy czyiś głośny wrzask, dochodzący z zewnątrz.
  Dziewczęcy wrzask. Shy?
 Musiało nam to wpaść do głowy, bo w mgnieniu oka Jake chwycił mnie za ramię i wyciągnął na podwórko, nie przejmując się swoim załamanym sercem. Przez chwilę staliśmy na wietrze, próbując zlokalizować miejsce, skąd pochodzi ten wrzask, jednak więcej się on już nie powtórzył. Wszyscy jednak musieli go usłyszeć, bo reszta pracowników take odeszła od swoich stanowisk i próbowała się dowiedzieć, co się dzieje. To nie były zwidy.
- Co to było?- Callagan podszedł do nas od tyłu i rozejrzał się po okolicy.- Wy też to słyszeliście?
- Tak- powiedział Jake.- To chyba Shy Benson. Call...
- Wszyscy idziemy!- krzyknął Call ze spokojnym wyrazem twarzy.- Za dwie minuty macie tutaj być przygotowani! Znajdziemy tą małą!
  



 Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. Przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale nie miałam pomysłu, a nie chciałam dodawać czegoś byle jakiego. Oby wam się podobało.
Poza tym chciałabym wam też złożyć najserdeczniejsze życzenia z okazji świąt. Życzę wam radości, masy prezentów i jedzenia, dużo pieniędzy i odpoczynku, abyście po tym wspaniałym czasie wrócili do swoich zajęć w pełni wypoczęci i pełni energii. Życzę wam także ,, pijanego'' sylwestra oraz szampańskiej zabawy. Takie tam życzenia od waszej Blue Melody :D
Tak więc wesołych świąt i do zobaczenia w następnej notce, już w nowym roku!!

wtorek, 17 grudnia 2013

Malutkie powiadomienie!

Pewnie ( a przynajmniej mam taką nadzieję) czekacie na kolejną notkę. Chciałam was przeprosić, za nie pojawianie się kolejnych rozdziałów, ale niestety w ostatnim czasie zaniedbałam blogi, za co przepraszam. Mam nadzieję, że to rozumiecie, bo wiadomo święta= praca do szkoły, po prostu u mnie przechodzą samych siebie i jest ciężko. W każdym razie postaram się z nową notką wyrobić do wigilii lub wcześniej. Przepraszam, że tak długo czekacie!

czwartek, 21 listopada 2013

Rozdział XX- Zdradzona

 Rozdział XX- Zdradzona
  Jeszcze nigdy w życiu nie czułam takiej zwierzęcej furii, która napędzała każdą komórkę mojego ciała do działania. Wszystko zdawało się wirować przed moimi oczami, a brzuch bolał mnie tak jakby dostała porządnego kopniaka z półobrotu. A może tak było? W końcu los może dawać te ,, kopniaki'', prawda? 
  Pewnie większość z was powie, że przesadzam, bo w końcu jesteśmy tylko przyjaciółmi...chyba. Tak właściwie to nie wiem. Po tym wszystkim sama nie wiem kim on jest, czy ten S.J z którym się kumplowałam jest prawdziwy. Ale jak mógł być z Amandą?! Nie rozumiałam tego, a do oczu co chwilę napływały mi świeże łzy, przez co wszyscy w autobusie się na mnie gapili ze współczuciem, czego na prawdę nie lubiłam. Nie znosiłam kiedy ludzie patrzyli na mnie jak na bezbronną istotę, zranioną przez świat. Czy byłam zraniona? Owszem. Czy byłam bezsilna? O nie. Każdy Nefilim ma swój honor, nawet taki dziwny jak ja i nie zamierzam go tracić. Na razie jedyne co mi pozostało z tej głupiej znajomości to resztki godności, której nie dam sobie odebrać. Jeżeli ta lala Amanda i S.J chcą wojny, będą ją mieli. Nie trzeba mnie było długo błagać. W tej chwili wszystko działało na mnie jak czerwona płachta na byka.
  W końcu wysiadłam z autobusu tuż pod domem państwa Selfrind. Byli oni jedną z bardziej bogatszych rodzin, przez co na każdym skrawku posiadłości było widać przepych i opieszałość domowników. Dom przypominał bardziej lokalną wersję jakiegoś pałacu, kolumny podtrzymujące drewniany dach nadawały temu miejscu staroświecki charakter, a wielka fontanna w ogrodzie, którą było widać z kilometra mówiła jakby: ,, My jesteśmy super, a wy nie''. Normalnie pałac lalek Barbie- nic dodać, nic ująć.
  I wtedy ich zobaczyłam. Słyszałam plotki, że Amanda nigdy nie zaciąga zasłon przez co dosłownie wszystko widać z ulicy, ale nie myślałam, że jest tak głupia. Wiedziała, że Mylesowie mieszkają na przeciwko, a S.J to mój kumpel, a teraz było widać jak się namiętnie całują na kanapie, jakby byli jakimiś sekretnymi kochankami, co mnie jeszcze bardziej rozzłościło. W dodatku blond włosa była w prowokującej czarnej sukience przez co podkreślała jej talię, a S.J mógł bez przeszkód się z nią migdalić jak w tych filmach dramatycznych, kiedy dziewczyna widzi swojego ukochanego, który trzyma w objęciach inną. To było tak straszne.... że brak słów. Nawet nie zauważyłam, że runęłam na chodnik z wycieńczenia, spowodowanego tymi wszystkimi wydarzeniami. Wszystko w moim życiu zaczyna wywracać się do góry nogami, a teraz jeszcze to! Z moich oczu zaczęły obficie spływać łzy. Może dlatego, bo nigdy nie czułam się tak źle. Jakby ktoś wepchnął mi rozżarzone żelazo do gardła, a w plecy ugodził nożem. To było straszne, gorsze od ataku hordy demonów Oni. Zaczęłam bezgłośnie płakać.
  Właśnie wtedy S.J mnie zobaczył. Gwałtownie zrzucił z siebie Amandę, która chyba krzyknęła zaskoczona jego nagłą zmianą i zaczął się we mnie wpatrywać błagalnym wzrokiem, jakby mówił ,, To nie to, co myślisz''. Ale tak było. Widziałam jego twarz przez kurtynę włosów, te rysy twarzy, które znałam tak dobrze jak swoje własne. A może pod tą maską kryje się syn obłudy i zarozumialstwa? A ja głupia tego nie zauważyłam.
- Shadow!- usłyszałam za sobą krzyk, a po chwili poczułam silne ramiona Bonnie, która podniosła mnie z chodnika i zaczęła prowadzić w stronę swojego domku. 
  Spojrzałam na nią, chodź przez lekko sklejone rzęsy ledwo co widziałam. I się zdziwiłam, bo nigdy nie widziałam jej tak poważnej. Zniknęła ta nieśmiała, strachliwa Bonnie, która pewnie dla wielu była łatwą ofiarą, a pojawiła się silna kobieta gotowa na wszystko, żeby tylko wyciągnąć mnie z doła. Tyle, że teraz to chyba nie było możliwe. Czułam się tak jakby kawałki złamanego serca raniły moje ciało i sprawiały mi ból, który był w zasadzie nie do zniesienia. 
  Przynajmniej teraz dowiedziałam się, czemu mówi się o ,, złamanych sercach, pomyślałam. 
  Bonnie właśnie otwierała drzwi swojego domu, kiedy po drugiej stronie usłyszałam krzyk mojego byłego przyjaciela, który odbijał się echem w moich uszach:
- Shadow, proszę! Wysłuchaj mnie!
  Nawet nie zorientowałam się, kiedy do nas podbiegł i chwycił mnie w ramiona, jakbym była małym dzieckiem. Starałam się mu wyrwać, ale nie miałam dość sił, aby się uwolnić z jego objęć, a był silny jak mało kto. Podniósł mój podbródek tak, że nasze oczy się spotkały przez co nie mogłam oderwać od niego wzroku. 
- Shade, proszę cię- wyszeptał. Jego oddech owionął moją twarz, jednak nie traciłam głowy. 
- O co?- spytałam zachrypniętym głosem. 
  Nie wiadomo jak znalazłam w sobie siłę i wyrwałam się z jego objęć. Chciałam skończyć tą maskaradę. Stanęłam pewnie na nogach i spojrzałam mu głęboko w oczy, aby dostrzegł powagę sytuacji i aby było mu wstyd, że mnie zdradził, a tego na prawdę nie lubię. Bonnie chciała się wmieszać, jednak pokazałam jej ręką, że dam sobie radę i zwróciłam się w stronę S.J-a, który przybrał tą swoją minę zbitego psa, co mnie jeszcze bardziej rozzłościło. Niemal czułam jak gniew dodaje mi sił, które zamierzałam teraz wykorzystać. 
  I dobrze. Dostanie to, na co zasłużył.
- Kim ty jesteś, Samuelu?- spytałam poważnie.- Kim jesteś? Bo ja nie wiem. Wiem za to, że mnie cały czas okłamujesz i jeszcze miziasz się z tą...- wyplułam z siebie przekleństwo, które było chyba na tyle dobitne, aby zrozumiał, co miałam na myśli.
- Shadow...
- Nie, słuchaj mnie- przerwałam mu z hardą miną.- Kończę z tym. Kończę z kłamstwami i z tobą. Wiesz co? Kochałam cię. Nie tylko jak brata, ale jak ukochanego- wyznałam. Momentalnie zbladł, jednak nie dałam czasu mu się otrząsnąć.- Tak, Samuelu Jasonie Collinsie, kochałam cię, chciałam ci oddać swoje serce. Teraz jednak wiem, że to byłby najgorszy błąd w moim życiu, że cała nasza przyjaźń to było jedno, perfidne kłamstwo w którym tkwiłam przez wiele lat. Ja nie należę do twojego świata, ty do mojego, dlatego nie warto już utrzymywać tej znajomości budowanej na oszustwach. Zapamiętaj tylko jedną rzecz: mam coś takiego jak honor i nie zamierzam go stracić. Idź lepiej do Amandy, gdzie będziesz żył w luksusie. Ja wolę siedzieć w swojej skromnej posiadłości, budowanej z miłości i szczerości, a nie z obłudy.
  S.J przez chwilę wpatrywał się we mnie jakby pierwszy raz mnie widział na oczy. Ja miałam jednak dość patrzenia na niego, jednak kiedy się odwróciłam, chwycił mnie za rękę z siłą o jaką nigdy bym go nie podejrzewałam i zmusił, abym na niego patrzyła. Bonnie próbowała go odciągnąć, ale był za silny, a ja nie mogłam użyć swojej zdolności. Nie przy nich, bo obydwoje są bystrzy. Musiałam polegać na wrodzonej sile i sprycie, choć wiedziałam w głębi serca, że coś się dzieje z nim nie tak. Jakby wampir dał mu swoją krew lub jakby nie był z tego świata, tylko z mojego. Ale to nie było możliwe, a jego znajomość z Gravesem jeszcze niczego konkretnego nie mówiła.
  Wtedy czyjeś silne ręce odciągnęły mnie od S.J-a i popchnęły na grunt, przez co chłopak uderzył plecami w betonowy chodnik. Jęknął z bólu, a ja przez chwilę przyglądałam mu się oniemiała. Tego było po prostu za dużo. 
  Odwróciłam się i niemal uśmiechnęłam na widok znajomych brązowych oczu w których było widać te charakterystyczne błyski, które zawsze się pojawiały w jego oczach, kiedy był zły. Nie wiedziałam dlaczego, ale kiedy tylko zobaczyłam zaciętą minę Travisa, poczułam się bezpieczna i szczęśliwa, że przy mnie jest. Może dlatego, bo byliśmy ulepieni z tej samej gliny. Mama miała rację: był zabójczy, ale pokazał, że nie był aż takim draniem za jakiego go miałam. Poczułam lekkie wyrzuty sumienia, kiedy tak się do niego ufnie przytulałam, ale musiałam to odsunąć na później. Bo scena rozgrywają się przed moimi oczami była masakryczna.
  Niespodziewanie za S.J-em pojawiła się Lea, młodsza siostra Travisa, którą tak samo jak jej brata znam od dziecka. Miała długie brązowe włosy barwy karmelu, które często zostawiała rozpuszczone, delikatne rysy twarzy oraz brązowe oczy takie jak u brata. Lea kojarzyła się większości z elegantką, gdyż nawet teraz była ubrana w czarne spodnie, adidasy z wyższej półki, białą bluzkę i narzucony na nią beżowy płaszcz, który podkreślał lekko opalony odcień jej skóry. Nie przypominała wojowniczki, ale światowej klasy modelkę jednak niewiele osób wiedziało, że ta dziewczyna potrafi być równie skuteczna co jej brat i chyba jej to pasowało. Lubiła być taka jak inni Nocni Łowcy, a jeszcze bardziej uwielbiała zaskakiwać na rozmaite sposoby.
  Jednak nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że pojawi się w takiej sytuacji. Wiedziałam, że Lea mimo swojego piękna i elegancji nie lubiła być do kogoś ,, przywiązana'' jak to określiła, ale nie znosiła, kiedy ktoś zdradzał jej znajomych. ,,Rodzina to rodzina'' jak to mówi. 
  To była jednak przesada. Dziewczyna odciągnęła mojego byłego kumpla od Travisa siłą i popchnęła go na trawnik jak wcześniej zrobił to jej brat. Znikąd jednak pojawiła się Amanda, która chciała uderzyć Leę torebką, jednak ta zręcznie ją wyminęła i popchnęła tak, że wylądowała tuż obok swojego kochasia. Brązowowłosa zaśmiała się złośliwie i otrzepała ręce z uciechą równą euforii dziecka, które otrzymało upragnioną zabawkę:
- To się nazywa segregowanie śmieci- syknęła najbardziej jadowitym tonem na jaki było ją stać. Szybko jednak się opamiętała i spojrzała na swojego brata.- Travis, zabierz ją do domu.
- Kim jesteście?- spytała Bonnie. Była straszliwe zdezorientowana, spoglądała to na mnie to na moich towarzyszy.
  To się zrobiło nieciekawie...
- Jesteśmy przyjaciółmi Shadow- powiedział Travis za mnie, uprzejmie skłaniając głowę, bo nadal byłam w jego objęciach- Travis i moja siostra Lea. 
- Możemy przedstawić się kiedy indziej?- spytała Lea, nie odrywając oczu od swoich ofiar- Nie chcę być niegrzeczna, ale...
- Wchodźcie- Bonnie otworzyła na rozszerz drzwi i gestem zaprosiła nas do środka.
  Lea weszła pierwsza, potem Bonnie i ja z Travisem, kiedy doszedł do mnie cichy szept S.J-a.
- Shadow... nie jest za późno...
  Nie miał racji. Było za późno na wyjaśnienia. Z tą myślą weszłam do domu Mylesów, zostawiając za sobą przyjaźń z Collinsem.
- Kto chce kawy?!- krzyknęła Bonnie z kuchni. Widocznie jej rodzice gdzieś wyszli, inaczej pani Myles zeszłaby na dół i nas przywitała jak zwykle.
- Wszystko w porządku?- spytał Travis, obracając mnie tak, abym mu spojrzała w oczy. 
  Pierwszy raz zobaczyłam w nich troskę skierowaną w moją stronę. Właśnie w tej chwili mogłam zobaczyć jedną z twarzy Travisa. Przyszło mi do głowy, że nigdy nie widziałam, aby troszczył się o kogoś poza rodziną, a teraz on, nieustraszony Versill, syn jednego z najlepszych dowódców eidolonów wraz ze swoją narwaną siostrą pomaga mi się uporać z przyjacielem, który mnie zdradził. Nigdy bym nie pomyślała, że w czymś tak błahym dla naszej rasy mi pomogą. 
  A jednak, ,, Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie''.
  Spojrzałam na niego ciepło, pierwszy raz w taki sposób od czasu, kiedy się poznaliśmy i przytuliłam się do niego jak do misia pluszowego. Potrzebowałam czyjegoś ciepła, a on nie oponował, tylko przyciągnął mnie do siebie mocniej. To było słodkie z jego strony. Nawet jak na fakt, że był draniem.
- Nic mi nie jest- szepnęłam.- Dzięki wam.

No hej i jak wam się podoba? Szkoda, że jest was tak mało. Czekam na wasze komentarze moi drodzy!

piątek, 15 listopada 2013

Rozdział XIX- Szczerość boli, ale kłamstwo potrafi zniszczyć

Rozdział XIX- Szczerość boli, ale kłamstwo potrafi zniszczyć
- Więc tak to postanowiłaś rozegrać- mruknęła mama, przeglądając się kremowej sukience, którą oglądała pod każdym kątem jakby była projektantem mody.
  Postanowiłam jej wszystko powiedzieć, bo w końcu na kim mogłam polegać bardziej niż na własnej matce? Poza tym, nie lubiłam mieć przed nią tajemnic i dobrze wiem, że w dziedzinie manipulacji potrafi być mistrzynią, choć jednocześnie nie przepada za używaniem tych zdolności. Zresztą ja też, ale wpływanie na kogoś w pewnych wypadkach było niezbędne, a wiadomo, że jeżeli ktoś ma jakąś istotną tajemnicę to sam z siebie jej nie wyjawi. I tak, wiem, jestem kolejną zimną lalunią. 
  Cieszyłam się z wyjścia na zakupy, ponieważ dawno tego nie robiłam. Po imprezie Ave nie miałam czasu, aby skoczyć do jakiegoś sklepu z ciuchami, a poza tym uwielbiałam tą atmosferę, która dawała mi pewną namiastkę normalności. Cały sklep był przystrojony wymyślnymi kolorowymi lampkami, wszędzie z obrazów uśmiechały się do mnie wysokie i smukłe super modelki, pomieszczenie rozbrzmiewało rozmowami kupujących, a wokół można było poczuć świece o zapachu jabłka i cynamonu, pomieszane z wonią perfum i świeżej odzieży, która schludnie złożona czekała na to, aż ktoś po nią sięgnie. To wszystko sprawiało, że mój świat na pewien czas stawał się normalny, a ja byłam kolejną marudną nastolatką, która chce szybko wydać swoje kieszonkowe.
  No, ale w rzeczywistości niestety nią nie byłam. Włóczyłam się za mamą po sklepie niczym duch, podczas gdy oglądała kolejne sukienki na mój bal, który ma się odbyć za dwa tygodnie, a że miałyśmy ten sam gust to nie musiałam jej mówić jaki styl preferuję. Sama to wiedziała, więc nie musiałam jej marudzić niczym rozkapryszone dziecko.  
- Wiesz, że to złe- powiedziała, oglądając kolejną wymyślną kreację.
- Co, co?- spytałam. Trochę się zamyśliłam.
  Mama posłała mi pobłażliwy uśmiech, jednocześnie szperając coś w regałach.
- To, że to co robisz z chłopcami jest złe. Nie rozumiem co masz do Travisa. To przecież miły chłopiec.
  Chyba w innym świecie, gdzie żyją jednorożce, a ja jestem słodziutką wróżką rodem z bajek dla dzieci. 
- Travis nie jest miły- powiedziałam spokojnie.
- Jest zabójczy, musisz przyznać.- puściła do mnie oczko, przez co parsknęłam śmiechem. Czasami kompletnie przypominała rozchichotaną nastolatkę- Przypomina mi mojego kolegę z liceum, Dereka. On także taki był: arogancki, przystojny i zbyt pewny siebie. Wszystkie dziewczyny na niego leciały, oczywiście poza mną, ponieważ moje serce było już zajęte przez twojego ojca- zaśmiała się łagodnie- Tylko wtedy byłam zbyt głupia, żeby o tym wiedzieć.
- Co się z nim stało?- zaciekawiłam się.
  Przez chwilkę nie odpowiadała i nagle wyjęła z półki śliczną sukienkę na ramiączka, która sięgała za kolano i była zrobiona z miękkiego jedwabiu, który pieścił skórę niczym najdelikatniejsze pióro. Połowa tej kreacji była w odcieniach niebieskiego, a druga w odcieniach beżu co idealnie pasowało do mojej kremowej cery. Była luźna i zwiewna, dzięki czemu mogłam sobie wyobrazić, że wyglądam w niej jak bogini grecka. Wprost nie mogłam od niej oderwać oczu. Była po prostu dla mnie idealna.
  Mama podała mi mój rozmiar i popchnęła mnie w stronę wolnej przebieralni, dając mi znak, że na razie koniec dyskusji. Co prawda miałam opory, ale nie mogłam się doczekać momentu, kiedy zobaczę jak w tej kiecce wyglądam, więc szybko zasłoniłam wejście grubą zasłoną i wciągnęłam na siebie swoją wymarzoną kreację, po czym wyszłam na wybieg, czując się jak super modelka. Zauważyłam jak niektóre dziewczyny z rocznika niżej przyglądają mi się w osłupieniu, pożądliwie patrząc na mój ciuch. Z ciekawości podeszłam do wielkiego lustra i obejrzałam się z każdej strony.
  Nie mogłam powstrzymać głupkowatego uśmiechu. Rzeczywiście przypominałam wcielenie greckiej bogini, która postanowiła odwiedzić ludzi we współczesnych czasach. Sukienka podkreślała moją szczupłą sylwetkę i długie nogi, skóra wydawała się być mlecznobiała, a włosy nabierały jeszcze ciemniejszej barwy niż zwykle, przez co wyglądałam niezwykle egzotycznie i elegancko. Gdybym jeszcze zrobiła coś z włosami i założyłabym jakieś szpilki to byłoby wspaniale...
- Wyglądasz ślicznie- mama podeszła do mnie od tyłu i uśmiechnęła się- Trey pewnie będzie musiał przyjść z bronią, aby cię ochronić przed tłumami nastoletnich chłopców. Twój partner także będzie zachwycony!
  Z mojej twarzy w jednym momencie zniknął uśmiech. Kompletnie zapomniałam o tym, że muszę przyjść z jakimś chłopakiem. Szczerze to nie wybierałam się na ten bal, ale Eve niemal siłą mnie zmusiła, abym poszła na tą imprezę. Twierdziła, że musimy zażyć trochę normalności, a poza tym to była okazja, aby odkryć kim jest Alex. Kamień od Cama nadal leżał w moim pokoju pod masą ubrań i czekał, aż go użyję, a skoro Resst chce zabawy to będzie ją miał. 
  Problem był jeden: nie miałam żadnego partnera! Z Alexem nie miałam ochoty iść, bo całego wieczoru w jego towarzystwie bym nie wytrzymała, Travis nie chodzi do naszej szkoły, a poza tym napawa mnie pewnego rodzaju przerażeniem, a S.J pewnie będzie chciał iść z tą swoją lalką, a ja nie będę druga opcją. O nie.
  Nawet nie zauważyłam, że po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Na twarzy mojej mamy pojawiło się przerażenie, bo w końcu zaczęłam płakać z niewiadomego powodu. Przyciągnęła mnie do siebie jak wtedy, gdy byłam mała i płakałam, że coś mi się nie udało i zaczęła głaskać po włosach.
- Kochanie, co się dzieje?- spytała spokojnie.
  Zawstydzona tym, że wszyscy pewnie teraz mi się przypatrują, otarłam łzy z oczu zmusiłam się do uśmiechu.
- Nic mamo. Zupełnie.


- Jak wam poszły zakupy?- Tata podniósł wzrok zza New York Timesa i uśmiechnął się ciepło.- Moje dziewczynki się obłowiły?
- Można tak powiedzieć- powiedziałam, bo mama wyglądała tak jakby bujała w obłokach. Wzrok miała nieobecny, a jej ruchy przypominały robota, który wykonuje przeznaczone dla niego czynności. Widać nadal próbowała odgadnąć co się stało, że zaczęłam płakać. Ciekawe tylko czy jej się to uda. Oby nie, bo inaczej spalę się ze wstydu. Ven na pewno by nie płakała z powodu chłopca, więc czemu ja mam to robić?
  W korytarzu rozległy się czyjeś kroki i po chwili zza framugi drzwi wychyliła się blond czupryna mojego brata, a potem reszta jego ciała. Poczułam ból w klatce piersiowej, kiedy zobaczyłam w jakim jest stanie. Nasza rasa szybko się regeneruje jednak nie sposób było nie zauważyć worków pod piwnymi oczami, w których zwykle można było zobaczyć wesołe błyski; jego włosy były w ostrym nieładzie przez co wyglądało to tak jakby miał na głowie ptasie gniazdo, a na twarzy malowało się zmęczenie tak wielkie, że niemal serce mnie bolało. Trey był zwykle pełen energii i zapału niczym dobrze naoliwiona maszyna, ale w tym momencie przypominał mi chodzącego trupa. Gdyby nie ten krzywy uśmieszek, nie uwierzyłabym że to mój brat, który codziennie robi mi kawały i zmusza mnie do zmywania naczyń, które potem razem czyścimy.
  Nasi rodzice także byli zszokowanai jego wyglądem. Mama z rozwartymi szeroko oczami podeszła do Treya i przytuliła go do siebie jak małe dziecko, jednocześnie go podtrzymując. Widać było, że ledwo chodzi o własnych siłach. 
- Mój syneczek- powiedziała pieszczotliwie, głaszcząc go po włosach. Choć mój brat był wyższy od niej o kilka centymetrów, to miała na tyle długie ręce, aby go opleść rękoma jakby był małym chłopcem, a nie niesfornym nastolatkiem. Mama zaczęła drżeć w jego ramionach, jakby bezgłośnie szlochała.- Mój Trey...
- Nic mi nie jest, mamo- powiedział słabym głosem, który raczej nie brzmiał na należący do zdrowej osoby.- Shadow, powiedz coś.
- Wybacz, ale nie dziw się zachowaniem mamy.- powiedziałam ze zmartwioną miną.- Trey, nie obraź się, ale wyglądasz jak duch! Nie powinieneś leżeć w łóżku?
- Nie jestem słabeuszem- mruknął. Widocznie zabrakło mu argumentów.
  Prychnęłam. Faceci. Choćby nie wiem jak byli poturbowani czy zranieni, to zawsze robią z siebie nie wiadomo jakich twardzieli. 
- Trey- powiedział stanowczo tata przez co mój brat spuści głowę na ramię mamy, która przestała go tulić tylko przypatrywać się swoim dwóm mężczyzną ( o ile tak można nazwać mojego braciszka).  Widocznie tata uznał, że trzeba tutaj męskiej ręki- To że byłeś ofiarą wypadku i wyglądasz tak... no jak wyglądasz, nie oznacza, że jesteś mięczakiem. W tej chwili zaczynasz się wygłupiać i Shadow ma rację: powinieneś iść do łóżka i wypoczywać, aż będziesz miał tyle sił, aby stanąć na dwóch nogach o własnych siłach.
- Nie zszedłbym bez powodu. Telefon Shadow przez cały czas dzwoni w jej pokoju, aż w końcu postanowiłem jej o tym powiedzieć. Nie chciałem was denerwować.
  Co? Spojrzałam na niego zdziwiona po czym przypomniało mi się, że wyjęłam komórkę, bo już się rozładowywała i raczej nie wytrzymałaby do końca naszych zakupów. Zrobiło mi się głupio, że przez to Trey nie mógł spać. Nagle poczułam się mała pod odstrzałem trzech spojrzeń, a na moich policzkach pokazały się rumieńce.
- Przepraszam was.- powiedziałam zawstydzona.  
  Trey machnął ręką.
- Nie przepraszaj tylko idź odebrać.
  Posłusznie zabrałam swoje torby i wbiegłam po schodach na piętro. Rzeczywiście po chwili usłyszałam dzwonek mojego telefonu, więc w podskokach weszłam do pokoju i odłożyłam swoje zakupy. Nogi trochę mnie bolały od ciągłego chodzenia po sklepach, więc położyłam się na łóżku i sięgnęłam po telefon, który nie dawał mi spokoju. Przez chwilę myślałam, że do Jake chce mnie wkurzyć, jednak na ekranie wyświetlił mi się numer Bonnie, co było dziwne, bo do mnie rzadko dzwoniła, chyba że chodziło o mojego kuzyna. Zmarszczyłam brwi i odebrałam telefon:
- Bonnie? 
- Shade, dobrze że odebrałaś. Gdzieś ty była?- spytała na pozór wesołym tonem, jednak wychwyciłam w nim nutę zdenerwowania. 
  Zrobiłam zdziwioną minę, jednak spróbowałam się trochę rozluźnić.
- Na zakupach z mamą. Bonnie czy coś się stało? Nie chodzi o to, że nie lubię jak dzwonisz, ale przyznaj, że rzadko to robisz, a jeżeli już to kiedy coś się dzieje. 
  Przez chwilę milczała, jednak po chwili westchnęła głęboko, a w tle rozbrzmiał szum przewracanych kartek.
- Shadow... czy wiesz gdzie jest S.J?
  Zamrugałam. Okej, tego się nie spodziewałam. Miałam bardzo złe przeczucia.
- Podobno siedzi dziś w domu, bo musi zająć się bratem, a co?
- Ehm, on siedzi w CZYIMŚ domu. Dokładniej u Amandy i chyba się migdalą. Ona mieszka obok mnie i ma niezasłonięte okna, więc...
  Nim zdążyła dokończyć jednym susem zeszłam z łóżka i zbiegłam ze schodów, nie zabierając ze sobą telefonu. Wściekłość dodała mi skrzydeł, przez co w ciągu sekundy znalazłam się przy głównym wejściu do domu.
- Shadow, gdzie idziesz?!- krzyknęła mama z kuchni, jednak zamknęłam drzwi, aby nie widziała w jakim stanie jestem. A prawda była taka, że byłam bliska zwierzęcej furii i jeżeli to co Bonnie mówiła jest prawdą, to lepiej niech te gołąbeczki wieją, bo nawet najgroźniejsze zwierze nie jest bardziej bezlitosne niż narwana i zazdrosna dziewczyna, zdradzona przez swojego przyjaciela.


  Wiem i teraz pewnie wszyscy powiedzą: krótki rozdział, a ona nad nim tak długo siedziała. Przepraszam was, ale mam naukę, jeszcze jeden blog, a niestety klawiatura zjada mi litery, więc jak co to spróbuję jeszcze wychwycić błędy. Wiem, że nie za dużo tego jest, ale wena znowu mnie opuściła, a nie wiem jak wy, ale ja wolę poczekać na notkę, która jest dobra, choć krótka. To przynajmniej takie jest moje zdanie, nie wiem jak wy. Dziękuję za tyle wejść i mam nadzieję, że nadal czytacie mój blog. Póki co to do następnej notki i życzę miłego czytania!
  
  
  
  


  




  

  

piątek, 1 listopada 2013

Rozdział XVIII- Manipulacja

Rozdział XVIII- Manipulacja
  W całej szkole wrzało od plotek na temat zaginięcia Shy. Nie było minuty, żeby nikt o tym nie mówił. Wszyscy wysuwali swoje wnioski, co zaczynało być wnerwiające. Zaginięcie to poważna sprawa, a nie kolejny temat do gorących ploteczek! Poza tym podświadomie czułam, że w tą sprawę był zamieszany ktoś z naszego świata, co nie oznaczało niczego dobrego. Jednak po co komuś z Miasta Cieni Shy? Dla rozrywki? Nic innego nie przychodziło mi do głowy. Shy była zwyczajnym człowiekiem, niczym nie wyróżniającym się w świecie Przyziemnych, więc po co była takiemu rycerzowi faerie albo wilkołakowi? Wszystko było bez sensu, choć w moim świecie tak naprawdę nie istnieje takie pojęcie jak ,,logika''. W końcu swoim istnieniem zaprzeczamy wszelkim prawom natury, prawda? 
  Właśnie przeciskałam się przez tłum przechodniów, który był tak gęsty, że ledwo można było przejść. Właśnie dochodziły godziny szczytu, przez co wszyscy wychodzili ze swoich domów, aby złapać trochę miejskiego smogu oraz pozałatwiać swoje sprawunki. W innej sytuacji maszerowałabym przed siebie, rozmyślając o tym jakie ciuchy sobie kupić, jednak teraz głowę zaprzątały mi chaotyczne myśli, które nie mogłam złożyć przez głośne rozmowy Przyziemnych, kakofonię klaksonów oraz ostry smród benzyny, który nagle zaczął mi dokuczać, choć wcześniej uważałam go za znośny. Wszystko to powodowało, że nie mogłam złożyć jednej logicznej myśli w całość, co mnie lekko irytowało. Nie miałam jednak czasu, aby się wkurzać na cały świat. Musiałam szukać mojej przyjaciółki, a doskonale wiedziałam, gdzie mogłam zdobyć pożyteczne informacje. Na Manhattanie było tylko jedno takie miejsce.
  A oto i one, pomyślałam, kiedy stanęłam przed pozornie starym budynkiem, który służył kiedyś za magazyn pewnej fabryki. Szara farba odklejała się wielkimi płatami od ścian, pokazując styropian, który miał pewnie za zadanie ocieplać cały budynek, a obecnie był on trochę wyskrobany i porośnięty brudem. Dach wydawał się być zapadnięty w budynek przez co przypominał oklapnięte ciasto. Właśnie taki widok widzieli Przyziemni, jednak wystarczyło zamknąć oczy i skupić się, aby po chwili ujrzeć miło wyglądającą kawiarenkę, która pękała w szwach od gości różnego pokroju: od dampirów po wróżki i gobliny, które siedziały przy stolikach przy oknie i właśnie gapiły się na mnie jak na dziwaczny rodzaj owada. No cóż, nigdy nie ukrywały, że uważają mój rodzaj za pasożyty.
  Stojące przy drzwiach ifryty, przyglądały mi się zza swoich kapeluszy zaciekawionym spojrzeniem, ale jednocześnie były bardzo czujne. Taki było ulubionym miejscem spotkań istot z Miasta Cieni, dlatego nie lubili, kiedy przychodziliśmy tutaj. Wiadomo było, że głupi Poziemny plus narwany Nefilim, równa się bójka. Między innymi dlatego byli tutaj zatrudniani- aby zapobiegać konfliktom. 
  Na szczęście ja nie wdałam się JESZCZE w żadną bójkę, dlatego nie byłam na ich czarnej liście. W zasadzie, to chyba mnie trochę lubili, ale ciężko to było stwierdzić. Z ifrytami nigdy nic nie wiadomo.
  Uśmiechnęłam się na widok twarzy jednego z nich- Marquela. Miał charakterystyczną czerwoną skórę, pomarańczowe włosy, które skrywał pod kapturem, choć niektóre kosmyki wymykały się spod przykrycia, czarne oczy z zieloną obwódką oraz łagodny wyraz twarzy. Gdyby nie to, że w zielonym płaszczu przypominał gangstera ze starych filmów sensacyjnych, to mógłby wtopić się w tłum ( oczywiście wcześniej używając fluidu albo opalacza, aby nie było widać tej czerwonej barwy).
  Na mój widok także się uśmiechnął i wyszczerzył swoje ostre jak igiełki zęby. Jego towarzysz przyglądał nam się z zaciekawieniem.
- Panna Shadow Bernwell- powiedział Marquel wesołym tonem- Co panienkę tu sprowadza? Zatęskniłaś za kuchnią szefa Krugera?
- Trochę- przyznałam- Ale jestem tu w innej sprawie. 
- Chodzi o tą zaginioną Przyziemną?- spytał jego kompan, przyglądając mi się badawczo. Coś w jego jadeitowych oczach mówiło ,, Lepiej wiej!'', ale zachowałam zimną krew. Takich nieprzyjemnych kolesi to znałam na pęczki.
- Tak, a co?- odpowiedziałam mu hardo, po czym zwróciłam się z serdecznym uśmiechem w stronę Marquela.- To jak, mogę wejść?
- Pewnie, ale nie narozrabiaj, Nefilim. Dzisiaj mamy niezły ruch- puścił do mnie oczko i odsunął się od drzwi, aby mnie przepuścić.
  Odpowiedziałam mu szerokim uśmiechem i weszłam do naszej restauracji, jednocześnie wpadając na jakiegoś wampira o białych włosach, który właśnie wychodził. Pokazał mi swoje ostre kły w drapieżnym uśmiechu i odszedł z rękami w kieszeniach swojej skórzanej kurtki. Obrzuciłam go obojętnym spojrzeniem i zaczęłam przemierzać stoliki w poszukiwaniu wolnego miejsca.
  Marquel miał rację: rzeczywiście był niezły tłok. Większość stolików była już zajęta przez pięcioosobowe grupki, które własnie przyglądały mi się zza swojego menu jak na atrakcję w zoo, co ignorowałam. Kelnerki ledwo uwijały się z zamówieniami, a kawiarenka cały czas napełniała się istotami różnego pokroju od tych żałosnych po najbardziej straszne i oślizgłe ,przez co w powietrzu można było wyczuć zapach jedzenia i perfum, pomieszanych z lekkim zapachem rozkładu, co było mało przyjemne, ale dało się do tego przyzwyczaić. Poza tym po kilku sekundach smród znikał dzięki klimatyzatorom, które ktoś sprytnie podłączył przez co ludzie nie mogli wiedzieć o ich istnieniu, więc można by było pomyśleć, że to zwyczajna kafejka ze zwykłym jedzeniem i ,,normalnymi'' gośćmi ( oczywiście mówię o tym ze sporą dawką sarkazmu). 
  Przemykałam między wszystkimi, aż w końcu znalazłam wolny stolik, ulokowany tuż przy oknie, dzięki czemu mogłam mieć widok na wszystko co się działo poza lokalem. Z uśmiechem zajęłam miejsce i położyłam swoją torbę na wolnym krześle. Nawet nie zdążyłam mrugnąć, kiedy przy mnie zjawiła się jedna z kelnerek, na którą wołali Mattie. Jak zwykle związała swoje złote loki w niedbały kok z którego wymykały się pojedyncze kosmyki, a na ulubiony błękitny top i jeansy założyła swój granatowy fartuszek, który podkreślał drobną budowę jej ciała i kremowy odcień skóry. Przyglądała mi się z szerokim uśmiechem zza karty dań. Jej jednolite czerwone oczy wydawały się błyszczeć.
- Na co masz dzisiaj ochotę, Shadow?- spytała tym swoim wysokim, śpiewnym głosem, charakterystycznym dla kobiet-elfów.
- Naleśniki z czekoladą i koktajl truskawkowy- wyliczyłam na palcach i położyłam na stoliku dwadzieścia dolarów.- Reszty nie trzeba. 
  Mattie zaśmiała się pod nosem, wzięła pieniądze i kręcąc biodrami poszła w stronę kasy, dzięki czemu zostałam sama i mogłam pomyśleć, jak to rozegrać. Mogłam wprost zapytać się czy ktoś coś wie, jednak to było trochę ryzykowne. A co, jeżeli ktoś zna porywacza albo jest zamieszany w jej zniknięcie? Poza tym, pochopne wyciąganie wniosków w moim wydaniu zwykle kończyło się bijatyką, a nie chciałam wrócić z pewną ,, pamiątką'' na twarzy do domu. Musiałam wymyślić jak wszystkich podejść. Tylko pytanie: jak? Myśl Shadow, myśl...
  Nagle usłyszałam skrzypienie odsuwanego krzesła tuż obok siebie. Podniosłam głowę, aby powiedzieć, że nie chcę towarzystwa, jednak nic nie powiedziałam, widząc znajome brązowe oczy przybysza. Na plecach czułam ciekawskie spojrzenia innych klientów, jednak nie zaszczyciłam ich spojrzeniem. Byłam zbyt przerażona.
  Każdy kto nie zna Travisa często myśli, że jest groźny niczym mała złota rybka. Jest on jednym z przykładów na to, że pozory mylą. Tak jak jego ojciec ma kruczoczarne włosy, przypominające barwą węgiel, łagodne rysy twarzy i ciepłe brązowe oczy, które najczęściej wyglądały na przyjazne, lecz podczas bitwy mogłyby kogoś zabić. Jedyne co w jego wyglądzie było znakiem ostrzegawczym to jego wojownicza postura i zimny, obojętny wyraz twarzy, który często miał w towarzystwie nieznajomych. Był taki jak inni wojownicy z naszego świata: zabójczo przystojny, ale też zabójczo skuteczny, za bardzo. Między innymi dlatego nigdy nie mógł się opędzić od dziewczyn i zwracał na siebie uwagę.  
  Bałam się mu spojrzeć w oczy. Travis był jednym z niewielu chłopców, którzy mnie w jakiś sposób przerażali. Nie chodziło o to, że prowadzę z nim jakąś wojnę- byliśmy w dobrych stosunkach, jednak czasami czułam od niego energię, która mogła zwalić mnie z nóg. Świadczyła ona czy jest w dobrym nastroju czy nie, a na szczęście dziś nie było źle. Jednak i tak zapadłam się głębiej w krzesło i uciekłam od niego spojrzeniem. To chyba go nie zraziło, bo poczułam jak przysuwa się do mnie bliżej, aż oddzielała mnie od niego tylko kurtyna z włosów. To było krępujące i to jeszcze w zatłoczonym lokalu. Chyba umrę ze wstydu.
- Nawet się nie przywitasz?- spytał, chwytając kosmyk moich włosów i nakręcając go sobie na palec.- Wiesz, myślałem, że jesteś milsza.
- Dziś nie mam na stroju- przyznałam, w końcu spoglądając z na niego. Wyglądał świetnie w czarnej koszuli i jeansach, a jego włosy były w nieładzie przez co wyglądał niewinnie jak dziecko. To jednak mnie nie zmyliło, zbyt długo go znałam.
- Chodzi o tą Przyziemną, prawda? Shadow, czasu nie cofniesz, nie możesz się tym zamartwiać. 
- Mogę robić co chcę, Versill.
- Ależ ty delikatna- skwitował z szelmowskim uśmiechem na twarzy.-Wiesz, jeżeli chcesz to z chęcią ci pomogę w jej odnalezieniu. Nie jestem zimnym draniem.
  Właśnie to widzę. Między innymi dlatego trzymałam się od niego z daleka. Potrafił być mocno wkurzający. 
   Stanowczo wyrwałam mu z ręki kosmyk moich włosów i spiorunowałam go  spojrzeniem, aby trzymał się ode mnie z daleka. Nie miałam ochoty na droczenie się z nim. Nie dzisiaj.
  On jednak nic sobie z tego nie zrobił. Wręcz jeszcze bardziej się rozgościł i spojrzał na mnie spod rzęs.
- Przestań, Bernwell. Znamy się tyle lat, a ty ciągle uważasz mnie za tego małego urwisa, którym byłem, choć ty także nie byłaś ode mnie lepsza. Spójrz na mnie i powiedz mi, czy jestem tym samym maluchem, który bił się z tobą po lekcjach?- rozłożył ręce w poddańczym geście.
  Nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu, kiedy przypomniałam sobie nasze bijatyki.  Kiedy mieliśmy siedem lat, w prawie każdy czwartek biliśmy się poza szkołą, co traktowaliśmy jako zabawę. Tylko nasi rodzice nie uważali tego za zabawne, ale teraz im się nie dziwiłam. Nagle przed oczami stanęła mi scena, kiedy jego ojciec Xander ( tak, ten Xander) przyłapał nas na jednej z takich bójek i wyprawił mu kazanie godne dyrektorki Mollis, która potrafiła gadać przez kilka godzin na ten sam temat. Co prawda ja też dostałam za to ochrzan, ale mina Travisa, kiedy ojciec odciągał go ode mnie, była po prostu bezcenna.
  Na widok mojego uśmiechu, Travis rozluźnił się i kiwnął głową w stronę drzwi wyjściowych.
- Może się przejdziemy? No wiesz, poszukamy zguby, bo policja raczej nic tu nie pomoże.
- Ale bez planu my także też nic nie zdziałamy- zauważyłam.- Poza tym przyszłam tu wyciągać informacje i przy okazji coś zjeść. 
  Właśnie w tym momencie, Mattie pojawiła się przy stoliku z rozbawieniem malującym się w jej oczach. Widocznie doszła do wniosku, że Trav ze mną flirtuje, bo  tylko to wyjaśniało jej zachowanie. Położyła przede mną kubek z koktajlem truskawkowym i pyszne złociste naleśniki, które przyjemnie pachniały cynamonem i spojrzała na mojego towarzysza.
- Witaj Travis. Chcesz coś zamówić?
- Dziękuję Mattie, ale jestem po obiedzie.- pocałował ją w rękę jak dżentelmen i zwrócił uwagę z powrotem na mnie.
  Mattie wyraźnie się zarumieniła i szybciutko odeszła od nas, aż się za nią kurzyło. Musiała być mocno skrępowana, choć to w sumie ja powinnam być zawstydzona. Dam głowę, że jutro  po naszym świecie rozejdzie się plotka, o naszym rzekomym ,, romansie''. Uhh, kolejna rzecz przez którą trzymałam się od niego z daleka.
  On jakby to byłą najnaturalniejsza rzecz na świecie, pogłaskał mnie po policzku, przez co odskoczyłam jak oparzona. Takich sztuczek z jego strony naprawdę nie lubiłam, a on... no cóż, uwielbiał mnie irytować. Nic dodać, nic ująć.
- No chodź, Shade- mówił tym swoim uwodzicielskim głosem, nie przejmując się obecnością klientów, którzy na bank się na nas gapili.- Zjedz i chodź ze mną. Wiesz, że możesz na mnie liczyć. No chodź, mała. 
 Miałam właśnie ochotę wycelować w niego tym talerzem, jednak do głowy wpadł mi jeden pomysł. Ojciec Travisa przecież był przywódcą eidolonów, a w jego szeregach był jeden z najlepszych tropicieli w naszym świecie o którym krążyły legendy. Czemu by nie obrócić tych sztuczek przeciwko Travisowi? Lubiłam go, ale nienawidziłam sposobu w jaki ze mną pogrywał, jakby był przekonany, że może mieć każdą dziewczynę jaką zechce, nawet mnie, a nie byłam łatwym towarem. Poza tym moje złamane serce nie należało do nikogo i nie zamierzałam go nikomu ponownie dawać. Najpierw chcę wyjaśnić to wszystko, ale Shy jest na pierwszym miejscu. Bawienie się w półśrodki nic nie da. Trzeba działać.
- Travis?- przeciągnęłam jego imię, jakbym chciała mu powiedzieć coś poufałego.
  Złapał się. Natychmiast pochylił się nade mną.
- Tak?
- Mogę cię o coś poprosić?


  To chyba jeden z najdłuższych rozdziałów na tym blogu. Wena zaczęła mi dopisywać, więc pomyślałam, że uwinę się z kolejnym rozdziałem. Jak tam po Halloween? Ja w szkole miałam super zabawę, a raczej ,, upiorną'' zabawę, a wy? Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. A tak na marginesie: znacie jakieś dobre strony z gifami lub jakimiś ruchomymi obrazkami? o chciałabym je dodawać to postów, aby miały coś fajnego, jednak nie mogę znaleźć takich fajnych. Jeżeli ktoś zna, to bardzo proszę o adres. Poza tym, miłego dnia i czytania!


  
   
  
  

   


Obserwatorzy