piątek, 25 października 2013

Rozdział XVII- Kłamstwa

Rozdział XVII- Kłamstwa
  Czułam się pusta w środku, jakby ktoś wyssał ze mnie życie. Moje ciało ogarnął dziwny spokój, choć tak naprawdę w środku gotowałam się ze złości i bólu. Przecież ten rudzielec mówił o Shy! Po co S.J miałby się zadawać z kimś takim? Zwykle trzymał się ze mną albo Deanem Backersem, ale z kimś takim jak ten koleś? Raczej nie. Gdyby nie to, że Eve mocno trzymała mnie za rękę, rzuciłabym się na niego z pazurami ( kto by pomyślał, że manicure jest przydatny?).
  S.J odrzucił głowę do tyłu i wbił wzrok w gwiaździste niebo, jakby działo się tam coś strasznie ciekawego. W blasku księżyca jego włosy nabrały szarej barwy, a cera była jeszcze jaśniejsza niż zwykle, przez co przypominał mi rycerza faerie, tylko bez dziwnych oczu czy uszu. W jego postawie można było wyczuć rozluźnienie, ale gdybym go długo nie znała, nie zauważyłabym, że tak naprawdę jest zdenerwowany i to mocno.
- Wytłumaczmy sobie coś: kazałeś mi uciec z domu, okłamać moją najlepszą przyjaciółkę w sprawie Jen i zostawić poszukiwania Shy, aby się z tobą spotkać? Chyba musisz na serio mnie lubić, Grave.
  Grave zaśmiał się głośno, aż oparł się o ścianę, aby się nie przewrócić na brudny beton. Na jego twarzy było wymalowane szyderstwo wymieszane z rozbawieniem, które raczej nie wróżyło niczego dobrego. Nie wiem dlaczego, ale nagle poczułam od niego jakąś dziwną moc, która wręcz odpychała od jego osoby. Jakbym stała przy kimś z piekła rodem i to dosłownie. Tylko tamtejsi aniołowie tak na mnie działali...
- Aniołowie z piekła rodem- powtórzyła Eve w mojej głowie, jakby chciała powiedzieć mi coś, co oczywiste.
  I właśnie w tym momencie odwrócił się tyłem do S.J-a ukazując dwie dziury zrobione prawdopodobnie nożem w jego szarej bluzie, które znajdują się w tym samym miejscu gdzie anioły mają skrzydła, które uwalniają się i jednocześnie drą ubranie właściciela, jeżeli ten nie zrobi tych otworów. Poza tym wydawał mi się niemal plastikowy, zbyt dziwny na ten świat. Chodził z gracją lamparta, jego oczy mogłyby wywiercić w kimś dziurę, a sposób w jaki mówi nasuwa mi mowę serafinów, którzy mają dziwny akcent, którego nie ma nikt kto nie jest z nimi spokrewniony. Owszem ja byłam i miałam taki śpiewny głos, jednak bardziej przypominałam zwyczajnego człowieka niż on. Nawet dziesięcioletnie Dziecko Nefilim byłoby w stanie go rozpoznać. A ja głupia oczywiście o tym nie pomyślałam.
  Kolejny upadły anioł na mojej czarnej liście.
 Upadły przez chwilę szukał czegoś w kieszeni od spodni, aż w końcu wyjął pięć studolarówek i bezceremonialnie podał je mojemu kumplowi. Ten posłał mu zdziwione spojrzenie.
- Za robotę, abyś nie żałował swojej przyjaciółeczki.- powiedział Graves, szczerząc zęby- Przy okazji, musisz przyznać, że jest ładna, choć nie ma tego czegoś, co mają jej krewne. Tam skąd pochodzę jest masa historii o uwodzicielskich dziewczętach z rodziny Shepardów, które mają w sobie tyle wdzięku i egzotyki ile wszystkie kobiety z Nowego Yorku razem wzięte. Ale ona? No chyba....
  W jednej chwili S.J popchnął go mocno na ścianę i przyszpilił go rękami, przez co anioł nie mógł się ruszyć, nie zdradzając się. Musiał wiedzieć, że mój kumpel to jeden z najsilniejszych ludzi w naszej szkole, a taka pozycja zwykle coś mówi, prawda? Poza tym wyglądał groźnie. Jego twarz nabrała lekko czerwonego koloru przez co wyglądał jakby miał gorączkę, na policzki wstąpiły mu rumieńce, a jego ręce zbielały od ściskania kurtki Gravesa. Gdyby nie był moim przyjacielem ( choć zaczynam się zastanawiać nad tym tytułem) to pomyślałabym, że jest jakiś przestępcą. Co jak co, ale S.J nie grzeszył cierpliwością i aniołek powinien to wiedzieć, chyba, że chce spędzić resztę nocy w pobliskim kontenerze. No, ale droga wolna.
- Wara od Shadow!- wysyczał mu do ucha, aż Graves zadrżał. Wyglądał niemal na przerażonego, musiał się na serio go wystraszyć.- Shadow jest moją przyjaciółką i jeżeli nadal mam ją okłamywać to wolę, aby wszyscy poznali prawdę. 
  Graves zaśmiał mu się cichutko w twarz.
- Przyjaciółką? Człowieku, ty sam siebie słyszysz? Okłamujesz ją na każdym kroku.
- Bo mnie do tego zmusiłeś!
- Nie musiałem. Powiedz mi jedno: czy ona wie kim ty jesteś? Owszem, ty też nie wiesz o niej parę rzeczy, ale twoja tajemnica bije jej sekrety na głowę. W moim świecie mówią, że przyjaźń oznacza lojalność, zaufanie i pomoc. Ma tylko jedną z tych rzeczy i co? Myślisz, że w chwili ostatecznej opowie się za tobą, choć tak naprawdę łazisz za przyjaciółką Jen, której Shadow nienawidzi, okłamujesz ją gdzie chodzisz i nie mówisz jej całej prawdy? Wierz mi, bijesz ją na głowę i wiem, że ją zniszczysz. Prawda często rani, ale kłamstwo potrafi wszystko zniszczyć.- Jednym zwinnym ruchem odepchnął S.J aż ten się zachwiał, a jego oczy straciły blask. Stały się zimne i nieprzeniknione. Dopiero teraz jego piekielna strona się pokazała. S.J nieomal się przewrócił ze zdziwienia i strachu. Graves pokręcił głową ze śmiechem i zaczął iść przed siebie w stronę kolejnej uliczki.- Jeszcze coś- powiedział przez ramię.- Mam wiadomość od mojego pana. Masz trzy tygodnie na podjęcie decyzji, więc zdecyduj czy jesteś z nami czy przeciwko. I wiedz jedno: znajdziemy cię, a kiedy to zrobimy, nie będzie miło jak teraz. Na razie trzymaj się, szczeniaku. I lepiej miej się na baczności.
  Przez chwilę kroki Gravesa rozbrzmiewały w uliczce, aż w końcu rudowłosy zniknął za budynkami z naszego pola widzenia. Przez chwilę S.J nie wiedział gdzie się podziać, więc wzruszył ramionami i poszedł w przeciwną stronę, aż także zniknął z naszego pola widzenia.
  Jednak nie zniknął z mojej pamięci. Mój umysł gorączkowo szukał odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Jak on mógł się zabujać w którejś z przyjaciółek Jen? Każda była taka jak ona: bogata, piękna i bezlitosna niczym najeżona kolcami róża. Więc która mogła mu się podobać? I czemu sobie robiłam jakiekolwiek nadzieje, że kiedyś będziemy razem? Po tym co usłyszałam? Jakie sekrety przede mną skrywał i czemu on ma układy z kimś takim jak Graves? I... kim on jest? Owszem, nie mówiłam mu o sobie całej prawdy, ale miałam do tego powody. Czemu on mi nie ufa? I mówi, że jestem dla niego ważna? Mój świat zaczynał się po prostu walić i to przez jednego gościa w którym byłam zakochana.
  Graves miał rację co do jednej rzeczy: prawda jest bolesna, ale kłamstwo może zniszczyć i teraz to działo się we mnie.
  Musiałam wyglądać naprawdę źle, gdyż Eve postawiła mnie a nogi i przytuliła mocno, co podziałało na mnie kojąco, ale jednocześnie otworzyło wszystkie blokady. Wszystkie uczucia, które się we mnie kłębiły po prostu wyszły na światło dzienne ( a raczej światło nocne). Rozpłakałam się w jej siostrzanych objęciach, które przywodziły mi na myśl zapach farb olejnych, ciepło rodzinnego domu i zapach lawendy rosnącej w ogródku ciotki Clary, nawet tutaj: w otoczeniu kontenerów pełnych różnych śmieci i najdziwniejszych chemikaliów. Wszystko to powodowało, że łzy nieprzerwanie spływały po moich policzkach i kurczowo czepiałam się mojej przyjaciółki, jakby była deską ratunkową.
  Eve przez chwilę nic nie mówiła, tylko głaskała mnie po włosach, jednak po chwili zmusiła mnie, abym spojrzała w jej oczy i stanęła o własnych siłach.
- Nie załamuj się, Shade. Nie wiem o co chodzi z S.J-em, ale się tego dowiem. Jednak nie tylko to mamy na głowie. Musimy odnaleźć Shy.
- Co się dzieje?!- usłyszałam za sobą znajomy głos. Jeszcze jego brakowało.
  Alex podbiegł do nas i objął mnie ramionami od tyłu, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Pachniał wanilią i... chyba fajkami. Palił? Ale co mnie to powinno obchodzić? W tej sytuacji raczej nic. Zbyt dużo spraw zwaliło mi się na głowę.
  Wiedziona dziwnym impulsem, wtuliłam się w niego, czym zaskoczyłam samą siebie. Poczułam jak opiera swój policzek o moje włosy i głaszcze mnie po ramionach jedną ręką, jakby uspokajał małe dziecko. Nie powiem, było to miłe, ale w obecności Eve także krępujące.
- Co ty tu robisz, Alex?- spytała Eve, patrząc to na mnie, to na niego tym swoim przenikliwym wzrokiem, jakby chciała nas prześwietlić.
- Grupa poszukiwawcza w której byłem dołączyła się do waszej, ale was tam nie było, więc z Trey'em się zaniepokoiliśmy. Rozdzieliliśmy się i zaczęliśmy was szukać. Kiedy spostrzegłem S.J-a pomyślałem, że może was zagadał i dlatego się odłączyłyście i dlatego tu jestem. Możesz mi jednak wytłumaczyć, dlaczego Shade jest w rozsypce?
- To nie twoja sprawa.
- Zdaje się, że moja. 
- No chyba nie. Shade poradzi sobie bez ciebie i twojej postawy superbohatera.
- Ja tu jestem!- krzyknęłam. Nie lubiłam, kiedy ktoś mówił o mnie w trzeciej osobie, kiedy byłam w pobliżu.   
  Przez chwilę obydwoje mi się przyglądali w zamyśleniu, aż w końcu Alex mnie puścił i nic nie mówiąc odszedł jak najdalej od nas, jednocześnie nie spuszczając z nas wzroku. Nadal na nas patrząc wyjął z kieszeni komórkę i wybrał numer. 
  Avalon pokręciła głową i z przygryzioną wargą spojrzała na Alexa. Zawsze tak robiła, gdy coś ją trapiło albo ciekawiło.
- Shade... czy was coś łączy?- spytała, przyglądając mi się uważnie, aby wyłapać moją reakcję.
  No cóż, mogła dojść do takiego wniosku. Ale czy coś nas łączyło? Raczej nie. Raz tylko złapałam go jak uciekał od pani Lemon, o mało się nie pocałowaliśmy i niemal wyjawiłam mu kim jestem. A no i to być może on dał mi naszyjnik szkodzący duchom. To jeszcze nie oznaczało, że jesteśmy razem. Poza tym moje serce było złamane, dlatego na razie chciałam sobie dać spokój z chłopcami, póki nie wyjaśnię sprawy z S.J-em. Co to, to nie.
  Westchnęłam cicho, aby okazać swoją irytację i pokręciłam przecząco głową.
- Nie i nie martw się. Jakoś sobie poradzimy.
- Wiem, ale coś mi tu...
- Chcecie tam stać jak słupy?!- spytał z daleka, jednocześnie machając ręką w stronę wyjścia z uliczki- Trey na nas czeka. 
  

  No i jak widzicie nie usuwam bloga. Dzięki za wsparcie i przepraszam, że czekaliście. Mam nadzieję, że rozdział się podoba i was nie zawiodłam. Wiem, rozdział znowu krótki, ale mam nadzieję, że się nie zawiedliście. Dzięki, że ze mną jesteście. Miłego czytania i do następnej notki!

niedziela, 20 października 2013

Usunąć bloga czy nie?

Cześć kochani, w tej notce chciałabym zapytać was o zdanie w jednej ważnej dla mnie kwestii, a mianowicie chodzi o usunięcie bloga. 
Dlaczego rozważam tą możliwość? Lubię prowadzić tego bloga, jednak szczerze to głupio się czuję cały czas pisząc coś na podstawie jakiejś książki. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie: ja po prostu nie wiem czy to jest sens dalej prowadzić. W dodatku blog rozwija się w ślimaczym tempie i nie wiem co będzie dalej. Mogłabym prowadzić dwa blogi, jednak mam już dwa do prowadzenia i tu potrzeba masy czasu i wysiłku, a czasu czasami mi brakuje, a myślę, że rozdziały nie pokazywałyby się nie częściej niż raz w miesiącu, jednak czy wytrzymalibyście tyle? Nie chcę tyle was trzymać. Nie wiem jednak, czy ta decyzja jest słuszna, dlatego proszę was o zdanie i to szczere. Chcecie, aby blog ten był dalej prowadzony? Wtedy dostosowałabym się i napisała kolejny, gdyż mam pewien plan, jednak muszę go trochę udoskonalić. Proste pytanie. Czy chcecie, żebym usunęła bloga? 

wtorek, 15 października 2013

Rozdział XVI- Niewiadome

Rozdział XVI- Niewiadome
- Shy! Shy!- krzyczała Eve, co chwilę wysmarkując nos w chusteczkę.
 Wszyscy krzyczeli w nadziei, że Shy usłyszy nasze wołanie. W ciągu godziny, policja zorganizowała dwie grupy poszukiwawcze, które miały się zmieniać co jakiś czas, aby ludzie nie padli ze zmęczenia. Tyle, że był jeden szczegół: połowa z nas nie była ludźmi.  
 Kiedy tylko Avalon powiedziała nam o zaginięciu, Jake poprosił naszych sojuszników o pomoc, na co z pewną niechęcią przystali, jednak także nie protestowali. Dobrze wiedzieli, że skoro prosimy o pomoc w poszukiwaniach człowieka, to musi to być coś ważnego, a swoich się ratuje w potrzebie, prawda? W każdym razie, takie było nasze motto.
  W dzień Manhattan wydawał mi się spokojnym miejscem. Owszem zdarzały się kradzieże jak w każdym razie, ale byłam przyzwyczajona do miejskiej atmosfery: tłoku na chodnikach, smogu, hałasu przekrzykujących się kierowców, a teraz? W noc okolica wyglądała jak wymarła. Poza nami nie było żadnego przechodnia, nawet tych staruszek ze słodkimi psami, które wałęsały się po mieście niczym zjawy, ulice były puste, co było dosyć niecodziennym zjawiskiem, a księżyc wiszący nad naszymi głowami wydawał się oznaką czyhającego na nas niebezpieczeństwa. Ludzie najwidoczniej przestraszyli się tych zaginięć, więc postanowili schronić się w swoich domach, ale nie dziwiłam się im. Na ich miejscu, także bym siedziała w domu.
  Tak się zamyśliłam, że nawet nie zauważyłam, że tuż obok nas szły duchy z New York Merble Cementery, w tym Raine, która obserwowała mnie uważnie swoimi oczami, jednocześnie pokazując coś na migi innym duchom. Wśród grupki, poznałam Starego Joe'go, który szedł za panią Lemon i uważnie obserwował okolicę, Millkena Millisa, którego dom uważano za nawiedzony i bliźnięta Peterson: Marienne i Deana, którzy zginęli w wypadku samochodowym czterdzieści lat temu, przez co ubrani byli w staromodne stroje, które obecnie można by było wystawić jedynie w muzeum. Poza tymi paroma duszyczkami, reszta nie zawracała sobie głowy czymś tak przyziemnym jak chodzenie i latali nad naszymi głowami jak duchy z filmów dla dzieci.  Na początku przyszło mi do głowy, że może oni chcą się zabawić i nas postraszyć, jednak wystarczyło spojrzeć na ich kredowobiałe twarze, aby domyślić się po co tu są. Nasza awaryjna ekipa ratunkowa.
- Widzisz ich? Co oni tu robią?- głos Eve rozbrzmiewał w mojej głowie niczym delikatny dzwoneczek.
- Raine pewnie ich skombinowała.- To było jak na razie jedyne wytłumaczenie jakie przyszło mi do głowy. Z doświadczenia wiedziałam, że ta grupka wolałaby siedzieć na cmentarzu niż szukać zwykłej Przyziemnej, jednak znając Raine wiedziałam, że by im nie odpuściła. Krótko mówiąc: pewnie byli do tego wręcz zmuszeni. 
- To dobry znak- odezwał się nagle Cameron. Drgnęłam zaskoczona, jednak nie pokazałam tego po sobie, tylko szłam dalej. Cam musiał mieć większą moc niż myśleliśmy. Grupa do której należał była bardzo daleko od nas, więc ciężko byłoby mu się z nami porozumieć bez dostatecznej ilości magii. Nawet Avalon, która miała przekazywanie myśli we krwi miała pewne ograniczenia.
- Dlaczego tak uważasz?- spytał nagle Jake. Nasza rozmowa zamieniła się w konferencję.
- Spójrzcie na duchy. Wśród nich nie ma nawet cienia ducha Shy, co oznacza, że żyje.
- Sądziłeś, że jest nieżywa?!- wrzasnęła Avalon, aż zakryłam uszy, choć dobrze wiedziałam, że to nic mi nie da. 
- Avalon!
- Przepraszam- powiedziała w miarę normalnym tonem, jednak można było wyczuć jej wściekłość.- Nie możemy jej skreślać! Ona na pewno żyje i nie umrze! Czy wy do reszty zgłupieliście?!
- Eve, jeżeli to ktoś z naszego świata to Shy jest w wielkim niebezpieczeństwie- przekazałam jej i całej reszcie- Nie chcę cię dołować, ale Shy to tylko człowiek. Myślisz, że poradziłaby sobie z wampirami? Albo faerie? Wszyscy dobrze wiemy, że te zaginięcia nie są spowodowane przez jakiegoś seryjnego mordercę tylko przez kogoś z naszego świata. 
- Trzeba przycisnąć rodziców, aby nam powiedzieli.- wtrącił Jake- Na początku mogli nam nie mówić, ale teraz to jest nasza sprawa czy tego chcą czy nie. Jeżeli tak dalej pójdzie, to coś może dorwać Bonnie.
  Czy ja się właśnie przesłyszałam? On się martwił o Bonnie? Znaczy martwić się powinien, ale ,, wypowiedział'' to z taką troską o jaką bym go nie podejrzewała. Czy on zaczął się do niej przekonywać? A może znalazła sposób, aby zdobyć jego serce?
- Chyba czuję zapach miłooooościi!- zanucił w głowie Cam z własnej nienapisanej piosenki, co zabrzmiało komicznie. Gdyby nie ta sytuacja, pewnie bym się roześmiała. 
- Jeszcze raz to zanuć, a od jutra będziesz leżał na ostrym dyżurze.
- Zakochana para, Bonnie i Jake, wczoraj z samego rana całowa...
  I urwało się. Nikogo już nie było słychać w mojej głowie. Odwróciłam się w stronę Eve, która zwinęła dłonie w pięści jak małe dziecko, a jej policzki zrobiły się czerwone jakby przed chwilą biegała. Widocznie przerwała ,, połączenie'' i teraz chłopcy przekrzykiwali się, ale bez naszego udziału. W sumie to dobrze. Nie uważałam naszych przyjaciół za palantów, którzy biją się o byle co, jednak wiadomo było, że potrafią sobie skakać do gardeł na stary jak świat, sprawdzony sposób: bójką! Typowi faceci. Choćby nie wiem jakiego by byli rodzaju, to zawsze są tacy sami. Czasami nie rozumiałam, dlaczego tak się garną do bijatyk. Co im by zrobił jeden spokojny dzień, do...
- Shadow!- krzyknęła Raine.
  Gwałtownie odwróciłam się w jej stronę przez co zderzyłam się z panem Hevensem, który niezbyt za mną przepadał. Wymamrotałam przepraszam i przepychając się przez tłumek, podbiegłam do Eve, która właśnie nerwowo rozglądała się po okolicy. Z ognistymi włosami na tle ciemnych budynków wydawała się płonąć, jakby była aniołem z piekła rodem, choć anioły nie powinny się bać. A ona się bała, tak samo jak ja, choć za nic nie chciałam się do tego przyznać. Zrównałam się z nią i chwyciłam za rękę, aby ją trochę uspokoić. Chwiała się na nogach, z jej twarzy odpłynęły kolory, a oczy poruszały się pod zamkniętymi powiekami. Wyglądała jakby dostała jakiegoś ataku. Gdyby nie ja, już dawno upadła by na ziemię. Kątem oka widziałam jak Raine z duchem małej Marienne podchodzą do nas na swój sposób i chwytają moją przyjaciółkę za ręce. Przez chwilę nie wiedziałam o co chodzi, jednak zorientowałam się, kiedy przez moje ręce przeszła iskra, która oznaczała tylko jedno. Dziewczyny przekazywały Avalon swoją moc.
- Coś ją wciągnęło do świata duchów!- zapiszczała Marienne, potrząsając swoimi kasztanowymi loczkami przez co była ukryta za kurtyną włosów.
  Raine jedną ręką chwyciła mnie, a drugą nadal przytrzymywała Eve. Poczułam jak moc  krąży w moich żyłach, rozgrzewają mój lekko wyziębły organizm. 
- Ty także potrzebujesz mocy.- stwierdziła, rozglądając się niespokojnie i dotrzymując nam tempa- Marienne ma rację, coś przyciąga Eve do świata duchów. Myślę, że to nasza obecność tak na nią działa. Jej moc jest zakłócona przez nas, gdyż cały czas używamy własnych sposób, aby znaleźć Shy, a jeden demon nie poradzi sobie z tak dużą dawką energii. Marienne, weź połowę z nas i szukajcie sami- powiedziała dziewczynce, która wzbiła się w powietrze do swoich pobratymców, a po chwili biała chmura utworzona z niespokojnych dusz straciła na swojej intensywnej barwie. 
  Raine odrobinę się odprężyła i bez słowa puściła nas, aby wzbić się w niebo wysoko nad nami. Widocznie wolała wszystko obserwować z lotu ptaka.
  Avalon powoli zaczęła wracać do życia. Otworzyła oczy i rozluźniła ręce oraz przestała się chwiać na wszystkie możliwe strony. Skinięciem głowy podziękowała mi i zaczęła iść bez pomocy, choć widać było, że jest zmęczona. 
- Co się stało?- spytałam szeptem.
- Za dużo mocy- odpowiedziała w miarę normalnie. 
  Dopiero po chwili zorientowałam się, że trochę oddaliłyśmy się od ekipy, gdyż szłyśmy daleko z tyłu. Przez chwilę chciałam za nimi pobiec, jednak moja intuicja mi mówiła, że damy sobie radę bez nich. Poza tym, Ave nadal była blada jak prześcieradło, a chyba obydwie wolałyśmy uniknąć niewygodnych pytań typu: ,,Co ci jest? Jesteś chora?''. Poza tym, we dwie mogłyśmy szybciej przeszukać teren niż z tą całą grupką, a może nawet coś znajdziemy?
  Przez chwilę szłyśmy w milczeniu, jednak po chwili Avalon stanęła napięta jak struna, co oznaczało, że coś usłyszała. Zgięła się jak lwica gotowa do ataku i przywarła do moich pleców, abyśmy osłaniały się nawzajem. Ja również zaczęłam nasłuchiwać, choć w zasadzie według mnie nie było to nic godnego uwagi. Jedyne co było słychać to bicie naszych serc, ćwierkanie wróbli, odgłosy dochodzące z okolicznych mieszkań i... urywki rozmowy. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że niedaleko nas ktoś rozmawia, a raczej się kłóci. Głosy stawały się coraz bliższe, a kroki było słychać coraz wyraźniej:
- Więc tej małej Benson szukają? Ha, ciekawe czy znajdą.
- Ciekawe, ciekawe...
  To był nasz sygnał alarmowy. Obydwie puściłyśmy się biegiem w kierunku najbliższego kontenera i schowałyśmy się za nim, ignorując ostry zapach śmieci i rozkładu. W tej chwili najważniejsze było ukrycie się i oczekiwanie.
  Nie musiałyśmy czekać zbyt długo. Po chwili niedaleko nas pojawiły się dwie postacie w czarnych ciuchach, które idealnie wtapiały się w ponure otoczenie. Z kształtu ich sylwetek można było poznać, że to byli dwaj chłopcy, mniej więcej starsi ode mnie o co najwyżej dwa lata. Kiedy wyszli w przytłumione światło latarni, mogłam zobaczyć kim są, przynajmniej w części.
  Jeden z nich był to muskularny rudzielec o dziwnych zielonych oczach w których płonęło jakby światło. Gdybym go widziała go z bardzo małej odległości, mogłabym z czystym sercem powiedzieć, że jest przystojny. Miał łagodne rysy twarzy, świadczące o skandynawskich korzeniach, kremową cerę i długie rzęsy, których mogła pozazdrościć nie jedna dziewczyna. Przypominał mi trochę Freda Weasleya z Harry'ego Pottera, tylko w mroczniejszej wersji i widać było po nim, że nie był tak zabawny jak jego filmowy odpowiednik.
  Nagle Eve siedząca za mną pisnęła jak malutkie pisklę, co było dziwne, ale jednocześnie trochę mnie przerażało. Avalon zawsze tak piszczała, kiedy działo się coś niespodziewanego. Ale co?
  Jeden rzut oka na drugiego chłopaka wszystko mi wyjaśnił. Nogi się pode mną ugięły przez co kolanami uderzyłam o ziemię. Syknęłabym, gdybym nie była tak zaskoczona. Wszystko we mnie krzyczało: ,, Co tu się do diabła dzieje?!'', a moje serce chyba nie miało już ochoty bić. Gdyby nie Eve, która przytrzymywała mnie za ramię, jak nic bym uderzyłabym twarzą o beton, ubrudzony śmierdzącymi chemikaliami z kontenera. A to wszystko przez jedną osobę
  S.J. Mój S.J
  

  
  Hello! Wiem, dawno nie pisałam, więc postanowiłam szybko napisać tą notkę. Wiem, że czekaliście, ale ostatnio w ogóle nie mam pomysłów na posty. Nie wiem czy rozdział mi wyszedł, mam nadzieję, że wam się podoba. Przepraszam was, że tak długo czekacie, ale mam nawał zajęć i prawdopodobnie będę pisać notki raz na miesiąc. Póki co trzymajcie za mnie kciuki i jeszcze raz przepraszam 
  

Obserwatorzy