piątek, 1 listopada 2013

Rozdział XVIII- Manipulacja

Rozdział XVIII- Manipulacja
  W całej szkole wrzało od plotek na temat zaginięcia Shy. Nie było minuty, żeby nikt o tym nie mówił. Wszyscy wysuwali swoje wnioski, co zaczynało być wnerwiające. Zaginięcie to poważna sprawa, a nie kolejny temat do gorących ploteczek! Poza tym podświadomie czułam, że w tą sprawę był zamieszany ktoś z naszego świata, co nie oznaczało niczego dobrego. Jednak po co komuś z Miasta Cieni Shy? Dla rozrywki? Nic innego nie przychodziło mi do głowy. Shy była zwyczajnym człowiekiem, niczym nie wyróżniającym się w świecie Przyziemnych, więc po co była takiemu rycerzowi faerie albo wilkołakowi? Wszystko było bez sensu, choć w moim świecie tak naprawdę nie istnieje takie pojęcie jak ,,logika''. W końcu swoim istnieniem zaprzeczamy wszelkim prawom natury, prawda? 
  Właśnie przeciskałam się przez tłum przechodniów, który był tak gęsty, że ledwo można było przejść. Właśnie dochodziły godziny szczytu, przez co wszyscy wychodzili ze swoich domów, aby złapać trochę miejskiego smogu oraz pozałatwiać swoje sprawunki. W innej sytuacji maszerowałabym przed siebie, rozmyślając o tym jakie ciuchy sobie kupić, jednak teraz głowę zaprzątały mi chaotyczne myśli, które nie mogłam złożyć przez głośne rozmowy Przyziemnych, kakofonię klaksonów oraz ostry smród benzyny, który nagle zaczął mi dokuczać, choć wcześniej uważałam go za znośny. Wszystko to powodowało, że nie mogłam złożyć jednej logicznej myśli w całość, co mnie lekko irytowało. Nie miałam jednak czasu, aby się wkurzać na cały świat. Musiałam szukać mojej przyjaciółki, a doskonale wiedziałam, gdzie mogłam zdobyć pożyteczne informacje. Na Manhattanie było tylko jedno takie miejsce.
  A oto i one, pomyślałam, kiedy stanęłam przed pozornie starym budynkiem, który służył kiedyś za magazyn pewnej fabryki. Szara farba odklejała się wielkimi płatami od ścian, pokazując styropian, który miał pewnie za zadanie ocieplać cały budynek, a obecnie był on trochę wyskrobany i porośnięty brudem. Dach wydawał się być zapadnięty w budynek przez co przypominał oklapnięte ciasto. Właśnie taki widok widzieli Przyziemni, jednak wystarczyło zamknąć oczy i skupić się, aby po chwili ujrzeć miło wyglądającą kawiarenkę, która pękała w szwach od gości różnego pokroju: od dampirów po wróżki i gobliny, które siedziały przy stolikach przy oknie i właśnie gapiły się na mnie jak na dziwaczny rodzaj owada. No cóż, nigdy nie ukrywały, że uważają mój rodzaj za pasożyty.
  Stojące przy drzwiach ifryty, przyglądały mi się zza swoich kapeluszy zaciekawionym spojrzeniem, ale jednocześnie były bardzo czujne. Taki było ulubionym miejscem spotkań istot z Miasta Cieni, dlatego nie lubili, kiedy przychodziliśmy tutaj. Wiadomo było, że głupi Poziemny plus narwany Nefilim, równa się bójka. Między innymi dlatego byli tutaj zatrudniani- aby zapobiegać konfliktom. 
  Na szczęście ja nie wdałam się JESZCZE w żadną bójkę, dlatego nie byłam na ich czarnej liście. W zasadzie, to chyba mnie trochę lubili, ale ciężko to było stwierdzić. Z ifrytami nigdy nic nie wiadomo.
  Uśmiechnęłam się na widok twarzy jednego z nich- Marquela. Miał charakterystyczną czerwoną skórę, pomarańczowe włosy, które skrywał pod kapturem, choć niektóre kosmyki wymykały się spod przykrycia, czarne oczy z zieloną obwódką oraz łagodny wyraz twarzy. Gdyby nie to, że w zielonym płaszczu przypominał gangstera ze starych filmów sensacyjnych, to mógłby wtopić się w tłum ( oczywiście wcześniej używając fluidu albo opalacza, aby nie było widać tej czerwonej barwy).
  Na mój widok także się uśmiechnął i wyszczerzył swoje ostre jak igiełki zęby. Jego towarzysz przyglądał nam się z zaciekawieniem.
- Panna Shadow Bernwell- powiedział Marquel wesołym tonem- Co panienkę tu sprowadza? Zatęskniłaś za kuchnią szefa Krugera?
- Trochę- przyznałam- Ale jestem tu w innej sprawie. 
- Chodzi o tą zaginioną Przyziemną?- spytał jego kompan, przyglądając mi się badawczo. Coś w jego jadeitowych oczach mówiło ,, Lepiej wiej!'', ale zachowałam zimną krew. Takich nieprzyjemnych kolesi to znałam na pęczki.
- Tak, a co?- odpowiedziałam mu hardo, po czym zwróciłam się z serdecznym uśmiechem w stronę Marquela.- To jak, mogę wejść?
- Pewnie, ale nie narozrabiaj, Nefilim. Dzisiaj mamy niezły ruch- puścił do mnie oczko i odsunął się od drzwi, aby mnie przepuścić.
  Odpowiedziałam mu szerokim uśmiechem i weszłam do naszej restauracji, jednocześnie wpadając na jakiegoś wampira o białych włosach, który właśnie wychodził. Pokazał mi swoje ostre kły w drapieżnym uśmiechu i odszedł z rękami w kieszeniach swojej skórzanej kurtki. Obrzuciłam go obojętnym spojrzeniem i zaczęłam przemierzać stoliki w poszukiwaniu wolnego miejsca.
  Marquel miał rację: rzeczywiście był niezły tłok. Większość stolików była już zajęta przez pięcioosobowe grupki, które własnie przyglądały mi się zza swojego menu jak na atrakcję w zoo, co ignorowałam. Kelnerki ledwo uwijały się z zamówieniami, a kawiarenka cały czas napełniała się istotami różnego pokroju od tych żałosnych po najbardziej straszne i oślizgłe ,przez co w powietrzu można było wyczuć zapach jedzenia i perfum, pomieszanych z lekkim zapachem rozkładu, co było mało przyjemne, ale dało się do tego przyzwyczaić. Poza tym po kilku sekundach smród znikał dzięki klimatyzatorom, które ktoś sprytnie podłączył przez co ludzie nie mogli wiedzieć o ich istnieniu, więc można by było pomyśleć, że to zwyczajna kafejka ze zwykłym jedzeniem i ,,normalnymi'' gośćmi ( oczywiście mówię o tym ze sporą dawką sarkazmu). 
  Przemykałam między wszystkimi, aż w końcu znalazłam wolny stolik, ulokowany tuż przy oknie, dzięki czemu mogłam mieć widok na wszystko co się działo poza lokalem. Z uśmiechem zajęłam miejsce i położyłam swoją torbę na wolnym krześle. Nawet nie zdążyłam mrugnąć, kiedy przy mnie zjawiła się jedna z kelnerek, na którą wołali Mattie. Jak zwykle związała swoje złote loki w niedbały kok z którego wymykały się pojedyncze kosmyki, a na ulubiony błękitny top i jeansy założyła swój granatowy fartuszek, który podkreślał drobną budowę jej ciała i kremowy odcień skóry. Przyglądała mi się z szerokim uśmiechem zza karty dań. Jej jednolite czerwone oczy wydawały się błyszczeć.
- Na co masz dzisiaj ochotę, Shadow?- spytała tym swoim wysokim, śpiewnym głosem, charakterystycznym dla kobiet-elfów.
- Naleśniki z czekoladą i koktajl truskawkowy- wyliczyłam na palcach i położyłam na stoliku dwadzieścia dolarów.- Reszty nie trzeba. 
  Mattie zaśmiała się pod nosem, wzięła pieniądze i kręcąc biodrami poszła w stronę kasy, dzięki czemu zostałam sama i mogłam pomyśleć, jak to rozegrać. Mogłam wprost zapytać się czy ktoś coś wie, jednak to było trochę ryzykowne. A co, jeżeli ktoś zna porywacza albo jest zamieszany w jej zniknięcie? Poza tym, pochopne wyciąganie wniosków w moim wydaniu zwykle kończyło się bijatyką, a nie chciałam wrócić z pewną ,, pamiątką'' na twarzy do domu. Musiałam wymyślić jak wszystkich podejść. Tylko pytanie: jak? Myśl Shadow, myśl...
  Nagle usłyszałam skrzypienie odsuwanego krzesła tuż obok siebie. Podniosłam głowę, aby powiedzieć, że nie chcę towarzystwa, jednak nic nie powiedziałam, widząc znajome brązowe oczy przybysza. Na plecach czułam ciekawskie spojrzenia innych klientów, jednak nie zaszczyciłam ich spojrzeniem. Byłam zbyt przerażona.
  Każdy kto nie zna Travisa często myśli, że jest groźny niczym mała złota rybka. Jest on jednym z przykładów na to, że pozory mylą. Tak jak jego ojciec ma kruczoczarne włosy, przypominające barwą węgiel, łagodne rysy twarzy i ciepłe brązowe oczy, które najczęściej wyglądały na przyjazne, lecz podczas bitwy mogłyby kogoś zabić. Jedyne co w jego wyglądzie było znakiem ostrzegawczym to jego wojownicza postura i zimny, obojętny wyraz twarzy, który często miał w towarzystwie nieznajomych. Był taki jak inni wojownicy z naszego świata: zabójczo przystojny, ale też zabójczo skuteczny, za bardzo. Między innymi dlatego nigdy nie mógł się opędzić od dziewczyn i zwracał na siebie uwagę.  
  Bałam się mu spojrzeć w oczy. Travis był jednym z niewielu chłopców, którzy mnie w jakiś sposób przerażali. Nie chodziło o to, że prowadzę z nim jakąś wojnę- byliśmy w dobrych stosunkach, jednak czasami czułam od niego energię, która mogła zwalić mnie z nóg. Świadczyła ona czy jest w dobrym nastroju czy nie, a na szczęście dziś nie było źle. Jednak i tak zapadłam się głębiej w krzesło i uciekłam od niego spojrzeniem. To chyba go nie zraziło, bo poczułam jak przysuwa się do mnie bliżej, aż oddzielała mnie od niego tylko kurtyna z włosów. To było krępujące i to jeszcze w zatłoczonym lokalu. Chyba umrę ze wstydu.
- Nawet się nie przywitasz?- spytał, chwytając kosmyk moich włosów i nakręcając go sobie na palec.- Wiesz, myślałem, że jesteś milsza.
- Dziś nie mam na stroju- przyznałam, w końcu spoglądając z na niego. Wyglądał świetnie w czarnej koszuli i jeansach, a jego włosy były w nieładzie przez co wyglądał niewinnie jak dziecko. To jednak mnie nie zmyliło, zbyt długo go znałam.
- Chodzi o tą Przyziemną, prawda? Shadow, czasu nie cofniesz, nie możesz się tym zamartwiać. 
- Mogę robić co chcę, Versill.
- Ależ ty delikatna- skwitował z szelmowskim uśmiechem na twarzy.-Wiesz, jeżeli chcesz to z chęcią ci pomogę w jej odnalezieniu. Nie jestem zimnym draniem.
  Właśnie to widzę. Między innymi dlatego trzymałam się od niego z daleka. Potrafił być mocno wkurzający. 
   Stanowczo wyrwałam mu z ręki kosmyk moich włosów i spiorunowałam go  spojrzeniem, aby trzymał się ode mnie z daleka. Nie miałam ochoty na droczenie się z nim. Nie dzisiaj.
  On jednak nic sobie z tego nie zrobił. Wręcz jeszcze bardziej się rozgościł i spojrzał na mnie spod rzęs.
- Przestań, Bernwell. Znamy się tyle lat, a ty ciągle uważasz mnie za tego małego urwisa, którym byłem, choć ty także nie byłaś ode mnie lepsza. Spójrz na mnie i powiedz mi, czy jestem tym samym maluchem, który bił się z tobą po lekcjach?- rozłożył ręce w poddańczym geście.
  Nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu, kiedy przypomniałam sobie nasze bijatyki.  Kiedy mieliśmy siedem lat, w prawie każdy czwartek biliśmy się poza szkołą, co traktowaliśmy jako zabawę. Tylko nasi rodzice nie uważali tego za zabawne, ale teraz im się nie dziwiłam. Nagle przed oczami stanęła mi scena, kiedy jego ojciec Xander ( tak, ten Xander) przyłapał nas na jednej z takich bójek i wyprawił mu kazanie godne dyrektorki Mollis, która potrafiła gadać przez kilka godzin na ten sam temat. Co prawda ja też dostałam za to ochrzan, ale mina Travisa, kiedy ojciec odciągał go ode mnie, była po prostu bezcenna.
  Na widok mojego uśmiechu, Travis rozluźnił się i kiwnął głową w stronę drzwi wyjściowych.
- Może się przejdziemy? No wiesz, poszukamy zguby, bo policja raczej nic tu nie pomoże.
- Ale bez planu my także też nic nie zdziałamy- zauważyłam.- Poza tym przyszłam tu wyciągać informacje i przy okazji coś zjeść. 
  Właśnie w tym momencie, Mattie pojawiła się przy stoliku z rozbawieniem malującym się w jej oczach. Widocznie doszła do wniosku, że Trav ze mną flirtuje, bo  tylko to wyjaśniało jej zachowanie. Położyła przede mną kubek z koktajlem truskawkowym i pyszne złociste naleśniki, które przyjemnie pachniały cynamonem i spojrzała na mojego towarzysza.
- Witaj Travis. Chcesz coś zamówić?
- Dziękuję Mattie, ale jestem po obiedzie.- pocałował ją w rękę jak dżentelmen i zwrócił uwagę z powrotem na mnie.
  Mattie wyraźnie się zarumieniła i szybciutko odeszła od nas, aż się za nią kurzyło. Musiała być mocno skrępowana, choć to w sumie ja powinnam być zawstydzona. Dam głowę, że jutro  po naszym świecie rozejdzie się plotka, o naszym rzekomym ,, romansie''. Uhh, kolejna rzecz przez którą trzymałam się od niego z daleka.
  On jakby to byłą najnaturalniejsza rzecz na świecie, pogłaskał mnie po policzku, przez co odskoczyłam jak oparzona. Takich sztuczek z jego strony naprawdę nie lubiłam, a on... no cóż, uwielbiał mnie irytować. Nic dodać, nic ująć.
- No chodź, Shade- mówił tym swoim uwodzicielskim głosem, nie przejmując się obecnością klientów, którzy na bank się na nas gapili.- Zjedz i chodź ze mną. Wiesz, że możesz na mnie liczyć. No chodź, mała. 
 Miałam właśnie ochotę wycelować w niego tym talerzem, jednak do głowy wpadł mi jeden pomysł. Ojciec Travisa przecież był przywódcą eidolonów, a w jego szeregach był jeden z najlepszych tropicieli w naszym świecie o którym krążyły legendy. Czemu by nie obrócić tych sztuczek przeciwko Travisowi? Lubiłam go, ale nienawidziłam sposobu w jaki ze mną pogrywał, jakby był przekonany, że może mieć każdą dziewczynę jaką zechce, nawet mnie, a nie byłam łatwym towarem. Poza tym moje złamane serce nie należało do nikogo i nie zamierzałam go nikomu ponownie dawać. Najpierw chcę wyjaśnić to wszystko, ale Shy jest na pierwszym miejscu. Bawienie się w półśrodki nic nie da. Trzeba działać.
- Travis?- przeciągnęłam jego imię, jakbym chciała mu powiedzieć coś poufałego.
  Złapał się. Natychmiast pochylił się nade mną.
- Tak?
- Mogę cię o coś poprosić?


  To chyba jeden z najdłuższych rozdziałów na tym blogu. Wena zaczęła mi dopisywać, więc pomyślałam, że uwinę się z kolejnym rozdziałem. Jak tam po Halloween? Ja w szkole miałam super zabawę, a raczej ,, upiorną'' zabawę, a wy? Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. A tak na marginesie: znacie jakieś dobre strony z gifami lub jakimiś ruchomymi obrazkami? o chciałabym je dodawać to postów, aby miały coś fajnego, jednak nie mogę znaleźć takich fajnych. Jeżeli ktoś zna, to bardzo proszę o adres. Poza tym, miłego dnia i czytania!


  
   
  
  

   


2 komentarze:

  1. Cudny(*.*)
    Mnie trochę wena opuściła ;/
    Chyba ci zapomniałam napisać, że z tej strony Natalx ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cuuudny rozdzial :-D
    Ciesze sie ze wena ci sprzyja i czekam na nastepny rozdzial mam nadzieje ze bedzie za niedluugo :-D :-D

    Pozdrawiam Clary M.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: Jeżeli chcecie zareklamować tutaj swój blog, to piszcie ich adresy w zakładce SPAM.
Piszcie co myślicie: czy wam się opowiadanie podoba czy nie. Umiem
przyjmować krytykę, liczy się dla mnie każde wasze zdanie. Za komentarze typu ,, Fajny blog, zapraszam do siebie'' nie będę się odwdzięczać.
Nie wolno używać wulgaryzmów, czy kogokolwiek obrażać!

Obserwatorzy