czwartek, 10 lipca 2014

Rozdział XXXIII- Śledztwo czas zacząć

  Rozdział XXXIII- Śledztwo czas zacząć
- Shadow, skarbie, co się dzieje?- spytała czule mama, głaszcząc mnie po głowie niczym małe dziecko.
  Hm, od czego by tu zacząć? Od tego, że moja kumpela, która do niedawna była człowiekiem stała się wampirem? Że mój kolega, który chciał wyciągnąć ze mnie wszystkie sekrety za pomocą czułych gestów i słówek należy do klanu Rachel? A może, że nie dosyć, że mój  były najlepszy przyjaciel jest kolejną istotą należącą do mojego świata, to jeszcze ktoś urządza sobie krwawą jatkę? Rzeczywiście, nie ma czym się martwić! Niemal prychnęłam jak rozzłoszczony kot.
- Tego jest za dużo, co chwilę coś się dzieje.- pożaliłam się, jednocześnie bawiąc się kosmykiem swoich włosów. Zawsze to robiłam, kiedy byłam zdenerwowana, a teraz niemal drżałam z nadmiaru emocji i poczucia, że jestem w beznadziejnej sytuacji.
  Leżałam na łóżku, opierając delikatnie głowę na kolanach siedzącej obok mnie mamy i w zamyśleniu wpatrywałam się w popękany w rogach sufit, jakby to na nim było napisane rozwiązane moich wszystkich problemów. Po balu nie mogłam zasnąć, przytłoczona tym co się stało oraz rewelacjami od Grave'a, co chyba odbiło się na moim wyglądzie i samopoczuciu. Kiedy moja rodzina zobaczyła mnie rankiem przy śniadaniu z fioletowymi sińcami pod oczami, wyglądali tak jakby zobaczyli chodzącego trupa. W życiu nie widziałam mamy tak przerażonej na czyiś widok, nawet Trey wyglądał na delikatnie mówiąc zaskoczonego. No cóż, pierwszy raz byłam w aż tak złym stanie.
- Chciałabym być Przyziemną.- powiedziałam w zamyśleniu, przymykając powieki.- Mieć normalne życie, normalne problemy... przejmować się nauką, plotkami i żyć jak każda nastolatka w moim wieku.
- Ale ty nie jesteś ,,każdą nastolatką''.- powiedziała łagodnie mama.- To prawda, żadne z nas nie prosiło się o bycie Nefilim, ale walka z losem nic nam nie da. Wiem, że pewnie za dużo od ciebie wymagam, ale musisz walczyć. Wiem jak to jest, kiedy spoczywa na twoich barkach taka odpowiedzialność, ale walka z tym doprowadzi tylko do większych nieszczęść.
- Gadasz jak jakiś filozof.- mruknęłam.
  Mama zaśmiała się lekko, choć w jej śmiechu wyczułam ból i zmierzwiła mi włosy.
- Ech, kochanie, jesteś taka jak ja. Wierz mi, że w twoim wieku byłam taka sama. Mówię to, bo nie chcę abyś powtarzała moje błędy. Kiedyś myślałam, że jestem niezwyciężona, silna, że życie sprawiło, że jestem niezniszczalna. Jednak po bitwie z Clave i po tym jak wy się urodziliście... zobaczyłam wszystko w innym świetle. Stałam się bardziej odpowiedzialna i jednocześnie zobaczyłam jak kruche jest nasze życie. W Alicante każdego dnia drżałam o życie swoje i Ryana... Nawet nie wiesz jaką ulgę przyniosła mi przeprowadzka tutaj, odcięcie się od świata pełnego bólu i krwi...
- Ale on się o nas upomniał.- dokończyłam.
  Mama pokiwała głową, aż jej brązowe loki opadły mi na twarz.
- To prawda, ale nic na to nie możemy poradzić. Czy choć trochę ci kochanie pomogłam? Wiem jak marna ze mnie pocieszycielka.
 Mimowolnie się uśmiechnęłam. Owszem, czasami pocieszanie w wykonaniu mamy nie dawało dobrych rezultatów, ale starała się i to było widać. 
 Musiałam się jednak przyznać sama przed sobą: ona miała rację. Jeżeli się poddam to oznacza dla mnie i moich bliskich szybką śmierć. Walka z losem to jak starcie Don Kichota z wiatrakami- wiesz, że nie wygrasz, ale nie chcesz się poddać, choć tak naprawdę wiesz jak to się skończy. Będę musiała się wziąć w garść, choć jednocześnie nie wiedziałam za co tak naprawdę się wziąć. Wszystko w ciągu sekundy stanęło na głowie, a ja nie mam w ogóle pomysłu co zrobić! Mogłam iść do S.J-a i wszystko wyjaśnić, ale nie miałam ochoty go widzieć, a na kolejne spotkanie z Grave'em nie miałam ochoty. Także z Alexem nie miałam na razie zamiaru rozmawiać, bo zapewne tylko bym na niego nakrzyczała. Poza tym ta sytuacja na balu... nie miałam zielonego pojęcia o co mogło chodzić. Jakiś wampir zgłodniał i postanowił wybrać się na małe polowanie? Czułam jednak, że ten atak ma też coś wspólnego ze zniknięciem tamtych nastolatków i przemianą Shy w wampira. Za to wszystko mogła odpowiadać jedna osoba lub dwie, które ze sobą współpracują. 
  Ale jeżeli to wampir, a raczej nim jest to w takim razie po co mu kolejne pisklęta? Nad takimi najciężej zapanować, trzeba z nimi długo pracować nad samokontrolą i żądzą krwi oraz pilnować na każdym kroku, gdyż nowo narodzony może szybko zdemaskować całą rasę. Nic się nie trzymało kupy. Gdyby ten ktoś chciał stworzyć armię, nie zostawiłby Shy samej tylko zabrałby ją na jakieś odludzie i tam by się nią zajmował. Wszystko to nie miało sensu... ale czy ta para z rocznika wyżej została ugryziona? Może chciał się tylko napić ich krwi? Tu było zbyt dużo niewiadomych, musiałam coś zrobić.
  W jednej chwili wstałam z łóżka i zaczęłam się szykować do wyjścia. Mama patrzyła na mnie, wyraźnie zdziwiona moim ożywieniem i z przymrużonymi oczami przyglądała się moim poczynaniom. Chwyciłam moją ulubioną niebieską torbę z Nike i schowałam tam telefon, parę drobniaków i skórzaną kurtkę na wypadek ulewy, gdyż za oknem zaczynało się chmurzyć. 
- Shadow, powiesz mi gdzie się wybierasz?- spytała mama, wstając z mojego łóżka i wygładzając materiał swojej ciemnoczerwonej bluzki.
  Pośpiesznie przeczesałam szczotką swoje loki, które przez wilgoć panującą na dworze wyraźnie się napuszyły i uśmiechnęłam się do niej słabo.
- Muszę się dowiedzieć o co chodzi z tym napadem. Jadę odwiedzić moich znajomych.



  Na serio nie lubię szpitali. Zawsze kiedy do nich wchodziłam, czułam się jak zwierze zamknięte w białej, higienicznej klatce. Głośne hałasy dochodzące z gabinetów lekarskich, krzyki zbolałych pacjentów i niemowlaków, zaróżowionych od krwi- to nie działało na mnie kojąco. Czułam jak do moich oczu napływają łzy na widok niektórych chorych pacjentów, którzy patrzyli na mnie błagalnie jakby mówili: ,,Ratuj!''. W dodatku duchota panująca na korytarzu, ucisk kiedy musiałam się przedzierać przez tłum ludzi jak i zapach chemikaliów oraz lekarstw, wzmocniony przez panujące tu gorąco sprawiał, że dostawałam migreny. Z trudem oparłam się pokusie, aby usiąść na krześle i oprzeć moje wilgotne od potu czoło o zimną ścianę, jednak nie mogłam tego zrobić. Jak nic pielęgniarki by się mną zajęły i chciałby mnie zbadać, bo w końcu to był ich obowiązek, ale nie chciałam robić zamieszania. Miałam zamiar jak najszybciej zobaczyć poszkodowanych z mojej szkoły i stąd wyjść. Brakowałoby jeszcze, żebym spotkała tą perfidną Giselle, to byłby normalnie mój gwóźdź do trumny.
   Na chwilę odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się lekko. W recepcji na szczęście nie było Giselle, tylko pani Ashton- mama mojego kolegi z klasy, która pracowała jako pielęgniarka naczelna. Jak zwykle swoje czarne włosy, poprzeplatane z pasmami siwizny związała w elegancki kok, który mocno się trzymał na czubku jej głowy, a na swoją ulubioną pomarańczową sukienkę miała narzucony fartuch, podkreślający jej szczupłą figurę. W zamyśleniu pochylała się nad paroma kartkami papieru i przygryzała dolną wargę, jak zwykle kiedy coś próbowała sobie usilnie przypomnieć, co było nawet śmiesznym widokiem. Pani Ashton była moim zdaniem ciekawą osobą, czasami ucinałam z nią sobie pogawędkę i nadal byłam wdzięczna za załatwienie mi praktyk w sklepie muzycznym, które odbywałam w wakacje. Od tamtej pory miałam dla niej spory szacunek.
  Pani Ashton na dźwięk moich kroków drgnęła i uniosła głowę. Na jej twarzy pojawił się ten dobroduszny uśmiech, który tak wszystkich ujmował.
- Córka Vennis, co za niespodzianka. Jak się masz kochanie? Twój brat już wydobrzał?
- Tak, je teraz ile wlezie.- wywróciłam oczami, przypominając sobie trupio-bladego chłopca, którym był mój brat zaraz po wypadku. Teraz Trey był o wiele zdrowszy o czym świadczyło jego wieczne buszowanie w lodówce, przez co mama częściej niż zwykle musiała chodzić do sklepu. Nie była z tego zadowolona, ale robiła to, bo co jej zostało? Przecież na przykład kurczaka nie zrobi bez ziemniaków czy surówki.
  Pielęgniarka pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Tak bywa, pozdrów go. Ale kogoś szukasz? Czy przyszłaś tylko mnie odwiedzić?
- Przyszłam odwiedzić znajomych.- powiedziałam, pokazując swoją torbę na ramieniu.- Ostatnio mieli wypadek na balu i pomyślałam, że może coś im przyniosę. Chodzi o Michellę Havier i Ericka Axela.
- Michell jest w pokoju sto dwadzieścia dwa, a Erick tuż obok. Pośpiesz się tylko, bo za dwanaście minut będą oględziny.- kiwnęła głową w stronę zegarka.
- Dziękuję, miłego dnia!- powiedziałam i zaczęłam iść w stronę sali.
  Sto dwadzieścia, sto dwadzieścia jeden... jest! Pokój co prawda był zamknięty, ale mogłam dosłyszeć szum rozmowy w środku. Upewniwszy się, że to tylko Michell rozmawia ze swoją koleżanką (wyraźnie słychać tam było dwa dziewczęce głosy), a nie ma przypadkiem gości, zapukałam do drzwi i wślizgnęłam się do środka. Niemal pisnęłam z zaskoczenia. Musiałam oprzeć się o ścianę, aby nie upaść.
  Michell nie wyglądała na pierwszy rzut oka najgorzej. Jej przetłuszczone blond włosy do ramion, kontrastujące z niezdrowo bladą cerą na której było widać kropelki potu, były rozrzucone po poduszce. Zielone oczy były jak zwykle jasne i żywe, choć można było dostrzec w nich ból i smutek, a na ramionach miała tylko parę nacięć i to wszystko. Jednak nie to wszystko mnie przeraziło, tylko wielka kreska na jej twarzy, biegnąca od kącika ust do skroni. Wyglądało to tak, jakby napadł na nią rozwścieczony kot... albo jakby ktoś przejechał kłem po jej twarzy. Z obrzydzenia niemal zwymiotowałam do umywalki.
  Ten wampir ją naznaczył! Wiele razy słyszałam o tym, jak krwiopijca żywi się krwią swojej ofiary, a kiedy ta mu się spodoba znaczy ją jakąś raną, która po pewnym czasie znika. Rany te jednak są tak odpychające, że często ludzie trzymają się od takich osób przez jakiś czas z daleka. Co prawda potem wszystko wraca do normy, ale spotkanie z wampirem raczej nie wpływa dobrze na psychikę. Niektórzy nawet dostają obłędu.
  Ale Michelle nie wyglądała na osobę bliską szaleństwa tylko na smutną, co mnie zaskoczyło, ale jednocześnie mogłam to przewidzieć. Nie znałyśmy się zbyt dobrze, jednak dużo słyszałam o jej sile psychicznej. Kiedy była mała, jej rodzice się rozwiedli, a siostra wyszła za mąż za jakiegoś surfera z Kalifornii i zostawiła ją samą. Z kolei matka-biznesmenka nie interesowała się i nadal nie zajmuje się swoją córką jak należy. Michelle sama musi sobie radzić przez co jest chyba najpoważniejszą osobą z rocznika wyżej, choć jest cheerleaderką, a one z reguły nie są zbyt dojrzałe.
  W takim razie czyżby Michelle była aż tak silna? Patrząc na jej pobladłą twarz, nie mogłam powiedzieć jednoznacznie czy jest w szoku czy nie. Wiedziałam, że nie zawsze to co dzieje się w środku jest widoczne na zewnątrz.
  Michelle uniosła brwi na mój widok, wyraźnie zaskoczona moją obecnością. No cóż, nie byłyśmy wrogami, ale też nie przyjaciółkami. W zasadzie każda z nas chodziła własnymi ścieżkami i nie wchodziłyśmy sobie w drogę, chyba że w ostateczności. 
  Byłam na siebie trochę zła, że tego do końca nie przemyślałam. Co mam jej teraz powiedzieć? Wątpię, że uwierzy w moje dobre intencje, a prawdy jej powiedzieć nie mogę. Michelle była bystrą dziewczyną, na pewno wyczuje kiedy będę próbowała kręcić...chyba, że powiem pół prawdy. W sumie to była obecnie najlepsza ,,broń''.
  Ostrożnie przysunęłam do łóżka krzesło, stojące pod umywalką i uśmiechnęłam się ciepło (a przynajmniej taką miałam nadzieję) do dziewczyny.
- Jak się masz?- spytałam, patrząc na plastikowe rurki, wbite w jej delikatną dłoń i znak wampira na jej twarzy. Z trudem opanowałam grymas. 
  Michi wzruszyła ramionami i odsunęła włosy na bok, aby mi się przyjrzeć.
- Nie jest źle. Boję się tylko o Ericka... ale właściwie, po co tu przyszłaś? Ktoś cię przysłał?
- Shadow Wilson nie jest dziewczyną na posyłki. Poza tym chyba jesteś głodna.- powiedziałam, wyciągając z torby jednorazową torebkę wypełnioną owocami, kanapkami z serem zawiniętymi w folię aluminiową oraz butelkę wody. Mama uparła się, aby przygotować dla niej dużo jedzenia, gdyż uważała, że szpitalne jedzenie raczej nic jej nie pomoże i nie nasyci.
  Michelle oblizała usta na widok soczystego jabłka i sięgnęła po nie swoimi bladymi rękami, które wyglądały na zrobione z jakiegoś kruchego materiału. Mama widocznie znała to miejsce lepiej niż myślałam, co chyba nie powinno mnie dziwić. Przecież była tutaj dwa razy z powodu mojego i Treya. 
  Z uśmiechem podałam jej owoc i oparłam się łokciem o metalową ramę jej łóżka.
- Przyszłam tutaj też w innej sprawie. Nie chcę cię dobijać, ale muszę wiedzieć kim jest ta osoba, która was zaatakowała. Robię to z osobistych pobudek.
  Michelle w zamyśleniu wzięła kęs jabłka.
- Chodzi o Benson, prawda? O jej porywacza?
- Bystra jesteś.- skwitowałam z uznaniem.- Więc wiesz o co mi chodzi. Myślę, że ta osoba, która uprowadziła, a potem przetrzymywała Shy ma coś wspólnego z waszym atakiem jak i tym dziwnym zniknięciem grupy nastolatków. Nie mogę liczyć na policję, bo nie potraktują mnie poważnie, dlatego pomyślałam o tobie.- powiedziałam, ignorując ciekawskie spojrzenia sąsiadki cheerleaderki, która co chwilę zerkała na nas, jakbyśmy były eksponatem w muzeum. Miałam ochotę szarpnąć zasłonę, aby się nie gapiła, ale miałam na głowie inne sprawy.
  Dziewczyna spojrzała na swoje blade dłonie, jakby to na nich była napisana odpowiedź na jej nieme pytanie i westchnęła, opierając się o puchatą poduszkę. Przymknęła oczy i westchnęła, jakby samo przebywanie w tym pomieszczeniu sprawiało jej ból.
- Jak mogę ci pomóc?
- Pokaż mi szyję, a potem opowiedz co się tam wydarzyło. I proszę ze szczegółami.


Okej, to chyba jeden z najdłuższych rozdziałów na blogu. Mam nadzieję, że w ten sposób wam wynagrodzę moją nieobecność. Nie chcę znowu pisać, że to przez to czy tamto, po prostu przepraszam. Mam nadzieję, że większość z was została i cierpliwie czekała, gdyż mam świadomość, że przez moje zwlekanie zapewne już straciłam trochę czytelników. No cóż, nie mogę cofnąć czasu, a nie mam zamiaru pisać naciąganych postów, gdyż a) to nigdy nie wychodzi i b) nie chcę dawać wam czegoś byle jakiego. 
Tak więc tym, którzy zostali bardzo dziękuję za cierpliwość. Jeżeli tu jesteście, to prosiłabym: dajcie o sobie znać. Jestem bardzo ciekawa ile osób zostało. Życzę miłych wakacji i do następnego rozdziału.

  
  

  

  
  
  

3 komentarze:

  1. Świetny rozdział ;* mam nadzieję ze nowy pojawi się ciut szybciej ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pisałam że zostane do końca więc jestem! :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. Widać,że w każdym rozdziale wkładasz dużo pracy.Fajnie,że dodałaś kolejny wpis, który jest świetny !!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: Jeżeli chcecie zareklamować tutaj swój blog, to piszcie ich adresy w zakładce SPAM.
Piszcie co myślicie: czy wam się opowiadanie podoba czy nie. Umiem
przyjmować krytykę, liczy się dla mnie każde wasze zdanie. Za komentarze typu ,, Fajny blog, zapraszam do siebie'' nie będę się odwdzięczać.
Nie wolno używać wulgaryzmów, czy kogokolwiek obrażać!

Obserwatorzy