Rozdział XIII- Dziwna rzeczywistość
- Shadow! Stój!- krzyczał za mną Jake. W korytarzu rozbrzmiewały kroki moich przyjaciół, którzy próbowali mnie złapać, jednak nie mogli. Od małego byłam zwinna i szybka niczym jadowity wąż, dlatego z łatwością omijałam niczego nie spodziewających się i każdą rzecz, która stawała mi na przeszkodzie. Strach o życie mojego brata dodawał mi skrzydeł.
Niemal mogłam sobie wyobrazić jak czują się moi rodzice. Musiałam się szybko dostać do Treya. Nigdy nie byłam aż tak zdenerwowana i przerażona. Okej, może i kłóciliśmy się czasem, ale był moim bratem, moją rodziną. Nie chciałam, aby coś mu się stało! Pewnie wyglądałam jak jakaś wariatka, biegnąc z zawrotną prędkością w stronę jego sali, jednak o to nie dbałam. W moim sercu rozpętała się prawdziwa wojna w której udział brał strach, że coś mu się stało i chęć odnalezienia tego idioty, i wymierzenia mu sprawiedliwości. Przeklęty motocyklista! Gdyby nie on, Shy nie byłaby w niebezpieczeństwie, a mój brat nie zgrywałby super bohatera. Uh! Wiedziałam, że wyliże się, byliśmy bardziej wytrzymali od Przyziemnych i jedyne czego teraz pewnie potrzebował, były runy.
Chwila. W taki razie dlaczego zabrali go do szpitala? Odpowiedź szybko mi przyszła do głowy: pewnie któryś z nauczycieli ich wezwał. Gdyby wiedzieli kim jesteśmy, powiadomiliby naszych rodziców o wypadku, ale tak to musieli zadzwonić po karetkę. Co prawda, jeżeli mój brat wygląda na poważnie rannego, będzie trzeba jakoś ,,przekonać'' lekarzy, a w ostateczności posłużyć się czarem wpływu. Ani ja, ani moi przyjaciele nie lubiliśmy tego używać, ale ekstremalne sytuacje wymagają ekstremalnych środków.
W końcu z piskiem wyhamowałam przed salą numer pięćdziesiąt trzy. Za mocno się rozpędziłam, jednak mało mnie to obchodziło. Właśnie sięgałam do klamki, gdy ktoś ręką ubraną w elastyczną rękawiczkę chwycił mnie za nadgarstki i odciągnął moje ręce. Spojrzałam hardo prosto w zielone oczy pielęgniarki, która odwdzięczyła mi się tym. Jej blond włosy, które wymykały się z jej koka łaskotały mnie w twarz, gdyż pachniały perfumami o zapachu róż, których nie lubiłam, więc cofnęła się o parę milimetrów i wyrwałam ręce z jej mocnego uścisku.
- Tam nie można wchodzić, rozumiesz, bachorze?!- syknęła mi prosto w twarz.
Usłyszałam jak przyjaciele za moimi plecami zahamowali tak samo jak ja i teraz pewnie obserwowali moją kłótnię z pielęgniarką. Ale była ona dziwna. Jakbym ją znała, tylko nie mogła sobie przypomnieć kim jest.
Kobieta się cofnęła, gdy zobaczyła moją minę pt. ,, Nie zadzieraj ze mną'', którą odziedziczyłam po mamie. Kiedy tylko ją pokazywałam, wszyscy uciekali gdzie pieprz rośnie albo przynajmniej miękli w środku. Pielęgniarka starała się nie okazywać uczuć, jednak widziałam drżenie jej rąk.
- Posłuchaj. To, że masz na sobie fartuszek nie oznacza, że możesz mną rządzić. Wejdę do mojego brata, a ty mnie nie powstrzymasz, laluniu!- ostatnie słowo niemal wykrzyczałam. Byłam na dziewięćdziesiąt procent pewna, że moja twarz nabrała purpurowego koloru.
- Shade- wyszeptała mi do ucha Eve, próbując mnie uspokoić.- Może...
- Giselle!?- usłyszałam krzyk mojej mamy, dochodzący z drugiego końca korytarza. Wyglądała na zdziwioną, ale jednocześnie wściekłą. Jak nic zobaczyła zajście między nami. Tata stojący przy niej, wyglądał na mocno zakłopotanego, a moi przyjaciele wstrzymali oddechy, czekając na wybuch gniewu.
Do diabła! Giselle McLafe? To dlatego wydawała mi się znajoma! Giselle była byłą przyjaciółką mamy z czasów kiedy była małym Nocnym Łowcą, przez którą o mało nie zginęła. Z tego co mówił mi kiedyś tata, nigdy nie było szans, aby się pogodziły. Zawsze ze sobą rywalizowały. Przypomniała mi się dlatego, bo odwiedziła nas pierwszego dnia, gdy wprowadziliśmy się do nowego domu. Trey miał wtedy sześć lat, a ja pięć, jednak rozumiałam co się dookoła mnie działo. Pamiętam jak z ukrycia przyglądałam się ich kłótni. Siedziały one wtedy w salonie, a ja niepostrzeżenie weszłam do szafy w której trzymaliśmy rzadko noszone ubrania i obserwowałam z dziecięcą ciekawością ich konflikt. Zdaje się, że pani McLafe nigdy nie pogodziła się z tym, że jej rywalce się udało w życiu: odzyskała status Nocnego Łowcy, szacunek, rodzinę, której wcześniej nie miała, a także wyszła za tatę i urodziła nas. A ona? Patrząc na nią w ubraną w strój pielęgniarki, który musiał być najmniej twarzową rzeczą w jej garderobie, mogłam sobie wyobrazić jak staczała się na dno. W tej chwili nie miałam jednak dla niej żadnego współczucia.
Mama widocznie także nie miała litości, bo przygarnęła mnie i moich przyjaciół do siebie, i spojrzała Giselle prosto w oczy. Nie wyglądała teraz jak moja mama, która rano robi nam śniadanie, tylko jak wojowniczka, która pilnuje swoich. Było niemal czuć jej hamowaną złość.
- Giselle- powiedziała z neutralnym wyrazem twarzy. Jej emocje zdradzały jedynie zaciśnięte w pięści dłonie, które wydawały się na tyle silne, aby mogły skruszyć beton. A może tak było? Moja mama była nieprzewidywalna.
- Vennissa- odpowiedziała McLafe, starając się ją nastraszyć tak jak mnie, ale z marnym skutkiem.- Nie wiedziałam, że tu będziesz. Ani ty, Ryan.- zwróciła się do mojego taty z zalotnym uśmiechem na twarzy. On jednak nie zwrócił na nią uwagi, a jedynie podszedł do mamy od tyłu i położył rękę na ramieniu, aby się uspokoiła. Uśmiech Giselle zbladł- Miałam nadzieję, że już nigdy was nie spotkam.
- Mahnattan maleje z każdym dniem, jak widać, nieprawdaż?- rzuciła oschle mama.
Mama widocznie także nie miała litości, bo przygarnęła mnie i moich przyjaciół do siebie, i spojrzała Giselle prosto w oczy. Nie wyglądała teraz jak moja mama, która rano robi nam śniadanie, tylko jak wojowniczka, która pilnuje swoich. Było niemal czuć jej hamowaną złość.
- Giselle- powiedziała z neutralnym wyrazem twarzy. Jej emocje zdradzały jedynie zaciśnięte w pięści dłonie, które wydawały się na tyle silne, aby mogły skruszyć beton. A może tak było? Moja mama była nieprzewidywalna.
- Vennissa- odpowiedziała McLafe, starając się ją nastraszyć tak jak mnie, ale z marnym skutkiem.- Nie wiedziałam, że tu będziesz. Ani ty, Ryan.- zwróciła się do mojego taty z zalotnym uśmiechem na twarzy. On jednak nie zwrócił na nią uwagi, a jedynie podszedł do mamy od tyłu i położył rękę na ramieniu, aby się uspokoiła. Uśmiech Giselle zbladł- Miałam nadzieję, że już nigdy was nie spotkam.
- Mahnattan maleje z każdym dniem, jak widać, nieprawdaż?- rzuciła oschle mama.
- Najwidoczniej. Widzę też, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Twoja córka, jest taka jak ty jako nastolatka.- kiwnęła głową w moją stronę- Zarówno jeżeli chodzi o charakter jak i o wygląd. Szkoda, że odziedziczyła także twój maleńki móżdżek i sposób bycia. Gdyby to ze mną Ryan miał córkę...
Rozległ się głośny plask, którego odgłos zaczął odbijać się echem od ścian korytarza. Z wściekłością i satysfakcją patrzyłam na moje ,,dzieło'', które zostało ,, namalowane'' na twarzy Giselle w postaci czerwonego odcisku mojej dłoni na jej policzku. Na tle jej jasnej skóry, odcisk wyglądał jak wielka czerwona plama. Gdyby nie ten lekki odcień purpury, można by było pomyśleć, że się zarumieniła.
Giselle jednak mało mnie obchodziła. Bez ostrzeżenia wślizgnęłam się do pomieszczenia i zdławiłam nerwowy szloch. Nogi się pode mną ugięły i osunęłam się na ziemie. Czułam jak do oczu napływają łzy.
Trey nie wyglądał jak pół nieszczęścia. We włosach miał drobinki asfaltu, które barwiły jego blond włosy na szary kolor, lewe oko było podbite i przybrało purpurowy kolor. Klatkę piersiową miał owiniętą grubymi bandażami, które gdzieniegdzie były ubrudzone krwią, cieknącą z ran na ramionach. W szpitalnym ubraniu i z jego bladą jak kreda cerą wyglądał jak duch. Treya widywałam w różnym stanie: ze złamaną nogą, ręką czy zwichniętą kostką. Ale nigdy nie był w aż tak złym stanie. Wiedziałam, że runy tu się bardzo przydadzą, ale szok niemal zwalił mnie z nóg.
Dopiero po chwili zrozumiałam, że czyjeś ręce mnie ochraniają przed upadkiem. Odwróciłam się i spojrzałam w twarz ojca, która nie wyrażała żadnych emocji. Moja mama podbiegła do łóżka i wzięła za rękę mojego brata. W jej oczach widziałam łzy, które mimo woli spływały jej po policzkach.
- Mój Trey- wyszeptała mama, gładząc go po włosach- Mój mały Trey. Kto to ci zrobił?
- Puść mnie i zajmij się mamą- szepnęłam do taty. Ona potrzebowała wsparcia bardziej niż ja.
Tata się zawahał, jednak nie zdążył sam podjąć decyzji, bo do sali wszedł Jacob i od razu wziął mnie w ramiona. Za nim w korytarzu spostrzegłam także Bonnie, która przytulała do siebie zrozpaczoną Shy i Callagana, który mówił coś do dziewczyn ściszonym głosem. W innej sytuacji pewnie bym się spytała, co on tu robi, ale teraz był ważny tylko mój brat.
Tata przytulił do siebie mamę, akurat w tym momencie, gdy mój brat otworzył oczy. Dopiero teraz spostrzegłam, że jest podłączony pod aparaturę i kroplówkę. Coś czułam, że zabranie go ze szpitala będzie ciężkim zadaniem.
Trey uśmiechnął się do nas słabo i zaraz skrzywił.
- Co jest, kochanie?- spytała mama.
- Boli. Bardzo. Ale da się przeżyć- mówił słabym głosem.
- Jak my stąd go wyciągniemy?- spytałam tatę.
- Zaraz pójdę do lekarza dyżurnego i go zwolnię.- odpowiedział tak, abyśmy tylko my słyszeli.- Na razie nie widzieli nic nadzwyczajnego, ale jeżeli zostanie tu do jutra, zauważą, że jego rany goją się znacznie szybciej niż u przeciętnego człowieka.
- A co zrobimy z policją? Na bank tu za chwilę przyjadą- Co jak co, ale taką akcją policja musi się zająć. W końcu tu w grę wchodziła kradzież oraz wypadek!
- Odpowiecie na wszystkie ich pytania i wtedy go zabierzemy. O dom nie musimy się martwić, na miejscu są już nasi przyjaciele. Endless pojechała po jakieś specjalne zioła, które mają mu pomóc. Szkoda mi twojej matki. Vennis może i jest silną dziewczyną, jednak każdy ma swoje granice. Nawet nie wiesz jak się cieszyła, kiedy zorientowała się, że jest w ciąży i na pewno by się załamała, gdyby któreś z was straciła. I jeszcze Giselle...
- Tą żmiją najmniej się przejmuję. Idź i pogadaj z lekarzem, staruszku.- poklepałam go po ramieniu.
Mimo poważnej sytuacji, posłał mi krzywy uśmieszek, poczochrał mnie po włosach jak pięcioletnią dziewczynkę i wyszedł z pokoju. Mama odwróciła się na chwilę, jednak szybko zwróciła uwagę na swojego syna. Zajęłam miejsce obok mamy i ścisnęłam jego rękę.
- Hej, bracie. Jak życie po drugiej stronie?- zażartowałam, nie patrząc na innych. Z pewnością kręcili głowami na znak dezaprobaty.
Trey cichutko zachichotał i odwzajemnił uścisk. Słabo, ale odwzajemnił.
- Świetne, choć nie mają kablówki. Muszę złożyć reklamację. A tak na serio, to miło, że tu jesteście. Shy jest bezpieczna?- spytał z troską.
- Tak, ale jest także przerażona- odpowiedział Jacob.- Zabrałem ze sobą Bonnie, aby nie czuła się sama. Callagan także przyszedł i zaoferował nam pomoc w znalezieniu sprawcy wypadku. Jeżeli ktoś umie wykryć szybciej skradzione cacko niż policja, to tylko on. W końcu kiedyś robił jako policjant, co nie?- wzruszył ramionami.
Coś w tym było. Mama odetchnęła z lekką ulgą i delikatnie poklepała Treya po dłoni.
- Dobrze, że jesteś na tyle silny, aby sobie żartować. Posłuchaj, zaraz pewnie przyjedzie policja, więc opowiedz nam co się w ogóle stało.
- Sam nie wiem- przyznał.- Szedłem właśnie na trening, kiedy usłyszałem ryk silnika motocyklu. Ten koleś jechał jakby to nie był motor tylko Ferrari. Shy stała mu na drodze, a on zamiast hamować, jechał jeszcze szybciej, więc zepchnąłem ją z drogi, jednak sam nie zdążyłem uciec i dlatego jestem tak poobijany.
- Pamiętasz jakieś szczegóły dotyczące tej osoby?- spytała Eve.
Trey przez chwilę się zastanawiał.
- To... to chyba był chłopak. Był stanowczo za duży jak na dziewczynę. Jedyne co pamiętam to jego świetliste oczy, srebrne, że niemal mnie raziły. A i tatuaż na nadgarstku, gdyż jechał bez rękawiczek i mogłem je zobaczyć. To były dziwne znaki, jakby te upadłych aniołów, tyle, że zmienione, które otrzymują po wygnaniu z nieba. Nie wiem jak to wytłumaczyć... Hej, Shadow, co jest?- spytał, widząc moją zszokowaną minę.
Nie, to nie możliwe! To nie mógł być Alex! Okej, może i uciekał od Julie, co potwierdziła, ale nie byłby zdolny do takiego czegoś. Tylko te oczy...ale chwileczkę! Znaki na nadgarstku! On ich chyba nie miał... albo może miał? Ledwo mogłam sformułować jakąś w miarę normalną myśl. Musiałam to sprawdzić i to jak najszybciej. Impreza u Jamesa świetnie się nadawała. Poza tym Alex się mną wyraźnie interesował, czemu by tego nie wykorzystać? Wiem, jestem perfidna, ale cel uświęca środki. Jeżeli moje przypuszczenia są fałszywe, to oznacza, że jest jeszcze ktoś, a jeżeli nie, słono zapłaci za swój uczynek. Pakowanie kogoś w kłopoty, jest jak zranienie niedźwiedziątka, zawsze znajdzie się niedźwiedzica, która pomści swojego krewnego.
Przybrałam na twarzy sztuczny uśmiech i ścisnęłam jego dłoń, aby się uspokoić.
- Wszystko w porządku, bracie. Wszystko w porządku.
No, hello! Jak tam po rozpoczęciu? Krótko mówiąc miałam wenę i chciałam szybko napisać ten rozdział, gdyż niestety dowalili mi taki plan zajęć, że baardzo długo siedzę w szkole. Po prostu żyć nie umierać, co nie? Taa. W każdym razie za kilka dni powinnam mieć szablon. Mam nadzieję, że teraz, podczas roku szkolnego uzbroicie się w cierpliwość, ale też nie przestaniecie czytać. Blog ten istnieje już od dwóch miesięcy i mamy 2572 wejść! Z góry dzięki. Wiele to dla mnie znaczy i mam nadzieję, że dalej będę tak ,, piąć się w górę'.. Serdecznie wam dziękuję, życzę powodzenia w szkole i miłego czytania!
Rozległ się głośny plask, którego odgłos zaczął odbijać się echem od ścian korytarza. Z wściekłością i satysfakcją patrzyłam na moje ,,dzieło'', które zostało ,, namalowane'' na twarzy Giselle w postaci czerwonego odcisku mojej dłoni na jej policzku. Na tle jej jasnej skóry, odcisk wyglądał jak wielka czerwona plama. Gdyby nie ten lekki odcień purpury, można by było pomyśleć, że się zarumieniła.
Giselle jednak mało mnie obchodziła. Bez ostrzeżenia wślizgnęłam się do pomieszczenia i zdławiłam nerwowy szloch. Nogi się pode mną ugięły i osunęłam się na ziemie. Czułam jak do oczu napływają łzy.
Trey nie wyglądał jak pół nieszczęścia. We włosach miał drobinki asfaltu, które barwiły jego blond włosy na szary kolor, lewe oko było podbite i przybrało purpurowy kolor. Klatkę piersiową miał owiniętą grubymi bandażami, które gdzieniegdzie były ubrudzone krwią, cieknącą z ran na ramionach. W szpitalnym ubraniu i z jego bladą jak kreda cerą wyglądał jak duch. Treya widywałam w różnym stanie: ze złamaną nogą, ręką czy zwichniętą kostką. Ale nigdy nie był w aż tak złym stanie. Wiedziałam, że runy tu się bardzo przydadzą, ale szok niemal zwalił mnie z nóg.
Dopiero po chwili zrozumiałam, że czyjeś ręce mnie ochraniają przed upadkiem. Odwróciłam się i spojrzałam w twarz ojca, która nie wyrażała żadnych emocji. Moja mama podbiegła do łóżka i wzięła za rękę mojego brata. W jej oczach widziałam łzy, które mimo woli spływały jej po policzkach.
- Mój Trey- wyszeptała mama, gładząc go po włosach- Mój mały Trey. Kto to ci zrobił?
- Puść mnie i zajmij się mamą- szepnęłam do taty. Ona potrzebowała wsparcia bardziej niż ja.
Tata się zawahał, jednak nie zdążył sam podjąć decyzji, bo do sali wszedł Jacob i od razu wziął mnie w ramiona. Za nim w korytarzu spostrzegłam także Bonnie, która przytulała do siebie zrozpaczoną Shy i Callagana, który mówił coś do dziewczyn ściszonym głosem. W innej sytuacji pewnie bym się spytała, co on tu robi, ale teraz był ważny tylko mój brat.
Tata przytulił do siebie mamę, akurat w tym momencie, gdy mój brat otworzył oczy. Dopiero teraz spostrzegłam, że jest podłączony pod aparaturę i kroplówkę. Coś czułam, że zabranie go ze szpitala będzie ciężkim zadaniem.
Trey uśmiechnął się do nas słabo i zaraz skrzywił.
- Co jest, kochanie?- spytała mama.
- Boli. Bardzo. Ale da się przeżyć- mówił słabym głosem.
- Jak my stąd go wyciągniemy?- spytałam tatę.
- Zaraz pójdę do lekarza dyżurnego i go zwolnię.- odpowiedział tak, abyśmy tylko my słyszeli.- Na razie nie widzieli nic nadzwyczajnego, ale jeżeli zostanie tu do jutra, zauważą, że jego rany goją się znacznie szybciej niż u przeciętnego człowieka.
- A co zrobimy z policją? Na bank tu za chwilę przyjadą- Co jak co, ale taką akcją policja musi się zająć. W końcu tu w grę wchodziła kradzież oraz wypadek!
- Odpowiecie na wszystkie ich pytania i wtedy go zabierzemy. O dom nie musimy się martwić, na miejscu są już nasi przyjaciele. Endless pojechała po jakieś specjalne zioła, które mają mu pomóc. Szkoda mi twojej matki. Vennis może i jest silną dziewczyną, jednak każdy ma swoje granice. Nawet nie wiesz jak się cieszyła, kiedy zorientowała się, że jest w ciąży i na pewno by się załamała, gdyby któreś z was straciła. I jeszcze Giselle...
- Tą żmiją najmniej się przejmuję. Idź i pogadaj z lekarzem, staruszku.- poklepałam go po ramieniu.
Mimo poważnej sytuacji, posłał mi krzywy uśmieszek, poczochrał mnie po włosach jak pięcioletnią dziewczynkę i wyszedł z pokoju. Mama odwróciła się na chwilę, jednak szybko zwróciła uwagę na swojego syna. Zajęłam miejsce obok mamy i ścisnęłam jego rękę.
- Hej, bracie. Jak życie po drugiej stronie?- zażartowałam, nie patrząc na innych. Z pewnością kręcili głowami na znak dezaprobaty.
Trey cichutko zachichotał i odwzajemnił uścisk. Słabo, ale odwzajemnił.
- Świetne, choć nie mają kablówki. Muszę złożyć reklamację. A tak na serio, to miło, że tu jesteście. Shy jest bezpieczna?- spytał z troską.
- Tak, ale jest także przerażona- odpowiedział Jacob.- Zabrałem ze sobą Bonnie, aby nie czuła się sama. Callagan także przyszedł i zaoferował nam pomoc w znalezieniu sprawcy wypadku. Jeżeli ktoś umie wykryć szybciej skradzione cacko niż policja, to tylko on. W końcu kiedyś robił jako policjant, co nie?- wzruszył ramionami.
Coś w tym było. Mama odetchnęła z lekką ulgą i delikatnie poklepała Treya po dłoni.
- Dobrze, że jesteś na tyle silny, aby sobie żartować. Posłuchaj, zaraz pewnie przyjedzie policja, więc opowiedz nam co się w ogóle stało.
- Sam nie wiem- przyznał.- Szedłem właśnie na trening, kiedy usłyszałem ryk silnika motocyklu. Ten koleś jechał jakby to nie był motor tylko Ferrari. Shy stała mu na drodze, a on zamiast hamować, jechał jeszcze szybciej, więc zepchnąłem ją z drogi, jednak sam nie zdążyłem uciec i dlatego jestem tak poobijany.
- Pamiętasz jakieś szczegóły dotyczące tej osoby?- spytała Eve.
Trey przez chwilę się zastanawiał.
- To... to chyba był chłopak. Był stanowczo za duży jak na dziewczynę. Jedyne co pamiętam to jego świetliste oczy, srebrne, że niemal mnie raziły. A i tatuaż na nadgarstku, gdyż jechał bez rękawiczek i mogłem je zobaczyć. To były dziwne znaki, jakby te upadłych aniołów, tyle, że zmienione, które otrzymują po wygnaniu z nieba. Nie wiem jak to wytłumaczyć... Hej, Shadow, co jest?- spytał, widząc moją zszokowaną minę.
Nie, to nie możliwe! To nie mógł być Alex! Okej, może i uciekał od Julie, co potwierdziła, ale nie byłby zdolny do takiego czegoś. Tylko te oczy...ale chwileczkę! Znaki na nadgarstku! On ich chyba nie miał... albo może miał? Ledwo mogłam sformułować jakąś w miarę normalną myśl. Musiałam to sprawdzić i to jak najszybciej. Impreza u Jamesa świetnie się nadawała. Poza tym Alex się mną wyraźnie interesował, czemu by tego nie wykorzystać? Wiem, jestem perfidna, ale cel uświęca środki. Jeżeli moje przypuszczenia są fałszywe, to oznacza, że jest jeszcze ktoś, a jeżeli nie, słono zapłaci za swój uczynek. Pakowanie kogoś w kłopoty, jest jak zranienie niedźwiedziątka, zawsze znajdzie się niedźwiedzica, która pomści swojego krewnego.
Przybrałam na twarzy sztuczny uśmiech i ścisnęłam jego dłoń, aby się uspokoić.
- Wszystko w porządku, bracie. Wszystko w porządku.
No, hello! Jak tam po rozpoczęciu? Krótko mówiąc miałam wenę i chciałam szybko napisać ten rozdział, gdyż niestety dowalili mi taki plan zajęć, że baardzo długo siedzę w szkole. Po prostu żyć nie umierać, co nie? Taa. W każdym razie za kilka dni powinnam mieć szablon. Mam nadzieję, że teraz, podczas roku szkolnego uzbroicie się w cierpliwość, ale też nie przestaniecie czytać. Blog ten istnieje już od dwóch miesięcy i mamy 2572 wejść! Z góry dzięki. Wiele to dla mnie znaczy i mam nadzieję, że dalej będę tak ,, piąć się w górę'.. Serdecznie wam dziękuję, życzę powodzenia w szkole i miłego czytania!
Rozdział cudowny;*
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny i pozdrawiam;]
PS. Dodasz obserwatorów? :P