Rozdział XXX- Słońce, które rozprasza chmury
Piosenka ,, Going The Hell'' The Pretty Reckless rozbrzmiewała w moich uszach, skutecznie rozpraszając natrętne, złe myśli krążące po mojej głowie, kiedy to uporczywy dzwonek mojego telefonu zmusił mnie do reakcji. Dochodziła już siódma wieczorem i praktycznie nikt nie powinien do mnie dzwonić. Zirytowana, podniosłam się z łóżka ignorując fakt, że mam lekkie zawroty głowy i sięgnęłam po telefon, powstrzymując się od rzucenia nim w ścianę. Ten dzień już wystarczająco był koszmarny, nie potrzeba mi nowych wrażeń.
- Halo?- warknęłam, odkładając słuchawki na stolik przy łóżku i próbując doprowadzić moje zmierzwione loki do ładu. Nie byłam w nastroju na udawanie, że wszystko jest w porządku.
- Shadow, coś się dzieje?- po drugiej stronie nie usłyszałam Ave czy Jake'a (jak się spodziewałam), tylko doskonale mi znany południowy akcent.
Mimo mojego złego humoru na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Dallas, cześć stary druhu. Jak tam żyjesz? - ułożyłam się wygodniej na łóżku i zaczęłam bawić się włosami. Jednocześnie szczerzyłam się do ściany jak głupia, ale nie mogłam nic na to poradzić. Wspomnienie jego osoby zawsze niosło ze sobą śmieszne i miłe wspomnienia. Był jak słońce, które rozprasza burzowe chmury.
Dallas był moim bratem ciotecznym, pochodzącym z miasta Bismarck w Dakocie Północnej. Kiedy ciocia Trina- siostra taty wyszła za mąż za wujka Michaela, na świecie pojawił się mój zwariowany braciszek. Dallas jako dziecko nie był zbyt atrakcyjny- miał słabość do westernów, co wiązało się z noszeniem kiczowatego kowbojskiego kapelusza i odznaki szeryfa, z którą nigdy się nie rozstawał. Kiedy był mały, jego twarz pokryta była różnego rodzaju krostami, które najczęściej z braku zajęcia sobie wyciskał, co skutkowało pojawieniem się brzydkich plam na skórze. W dodatku był tak drobny, że ludzie najczęściej myśleli, że ma anoreksję, a jego krótkie blond włosy najczęściej były posmarowane tubką żelu do włosów, ponieważ choć nie miał ich zbyt długich, to często musiał siedzieć w łazience ponad godzinę, aby nie wyglądały jakby zostały poddane elektrowstrząsom. Krótko mówiąc: jego wygląd pozostawiał wiele do życzenia, ale na szczęście matka natura obdarowała go wspaniałym charakterem. Na sam jego widok ludzie się uśmiechali, potrafił każdego rozbawić (nawet babcię Janie u której szczery uśmiech był rzadkim zjawiskiem) i nie znał słowa: nakaz. Zawsze robi to co chce (oczywiście wszystko, z wyjątkiem zadzierania z policją i Clave) i to bez względu na konsekwencje przez co często pakuje się w niezłe tarapaty, ale to wszyscy w nim kochali. Był mieszaniną grzecznego chłopca z osiedla i uciekiniera z psychiatryka, jak to zawsze podśmiewała się babcia Jade.
Choć nie widziałam go od kilku lat to sam jego głos wystarczył, aby poprawił mi się humor.
Najpierw rozległ się dźwięk uginającego się pod ciężarem łóżka, a potem donośne miauczenie Silvy- jego persa, który był największym mi znanym kotem-leniuchem, którego plan na każdy dzień wygląda następująco: wstać, zjeść coś, rozedrzeć poduszki, zjeść kolację, spać. Na mojej liście nielubianych kotów był drugi, zaraz za Ducim Avalon.
- Shadow?- jego głos wyrwał mnie z rozmyślań.
Potrząsnęłam głową, aby odegnać natrętne myśli.
- Jestem, przepraszam. Dawno nie dzwoniłeś, opowiadaj jak w Dakocie.
- Jak zwykle nudy, pewnie nie to co u was.- przez chwilę milczał.- Wczoraj rozmawiałem z Jake'em i powiedział, że obecnie masz dosyć sporo na głowie...- Urwał, słysząc pewnie moje westchnienie.
Eh, no jasne, mogłam się tego spodziewać. Jake i Dallas kumplowali się, więc oczywiście zgodnie z zasadą ,,męskiej solidarności'' najpierw zadzwonił do niego! Jake chyba pomyślał, że będzie lepiej jak mu wszystko wygada, a nie przyszło mu do głowy, że nie chcę aby ktoś się nade mną litował. Przy najbliższej okazji muszę z nim o tym porozmawiać.
- Mów dalej.
- W zasadzie nie ma tu zbyt dużo o czym gadać. Przykro mi z powodu tej dziewczyny, ale skąd mogliście wiedzieć, że zdarzy się coś takiego? Dobrze, że Rachel wzięła ją pod swoje skrzydła, ale nie to mnie tak ciekawi. Możesz mi powiedzieć jak to się stało, że chodzisz z tym Versillem?!- oczami wyobraźni mogłam zobaczyć jak się nastroszył.
Niemal wybuchłam śmiechem. Zapomniałam, że Dallas i Travis bardzo się nie lubią od... praktycznie od zawsze. Już od pierwszego spotkania nie pałali do siebie sympatią, zwłaszcza po tym jak Travis odbił Dallasowi jego pierwszą dziewczynę w przedszkolu (ah ta dziecięca miłość). Wtedy ich konflikt przybrał mocno na sile i nawet po kilku latach nie mogli sobie przebaczyć oraz zakopać ten topór wojenny. Pewnie teraz w mniemaniu Dallasa go zdradziłam, bo przecież chodzę z jego ,,wrogiem''. Będę musiała go jakoś udobruchać.
- Dall, daj spokój.- powiedziałam słodkim tonem.- Co ja miałam zrobić, że coś między nami zaiskrzyło? Travis się zmienił, nie jest taki jak kiedyś.
-A ja jestem modelem- mruknął pod nosem, jednak dobrze to usłyszałam.
Chyba zaraz polecę pierwszym samolotem do Bismarck i mu połamię kości.
- Dallas, no proszę cię! Skoro mu nie ufasz, to zaufaj mi. On bardzo się o mnie troszczy, jest moim oparciem i mnie rozumie, a to jest najważniejsze, prawda? Ja czuję coś do niego i wiem, że chcę wiedzieć czy to jest miłość.
- A jeżeli nie?- wtrącił rozdrażnionym tonem.- Shadow, wy kobiety macie jedną wkurzającą cechę: dla was marne zauroczenie to miłość. Nadużywacie tego słowa i to za bardzo. Zrozum mnie Shade, ja nie chcę, aby ktoś taki jak on cię zranił.
Miałam ochotę na niego nawrzeszczeć, ale w sumie nie dziwiłam się jego zachowaniu. Poza tym sama się wiele razy zastanawiałam czy warto w to brnąć, ale z każdym dniem nabierałam coraz większego przekonania, że ta decyzja była dobra. Dallas będzie musiał się z tym pogodzić, ale na razie wolałam sobie darować kłótnię.
- Dallas, ja też tego nie chcę, ale możemy już o tym nie rozmawiać?- spytałam.
- No dobra.- westchnął.- W sumie i tak będziemy mieli sporo czasu na rozmowy. Mama powiedziała, że za kilka dni do was przyjedziemy. Tylko nie mów swoim rodzicom, dobrze? To ma być niespodzianka.
- Wspaniale!- niemal wykrzyknęłam z entuzjazmem.- Tak dawno was nie widziałam. Kiedy dokładnie przyjedziecie?
- Nie wiemy, ale zadzwonię.- urwał na chwilę.- Muszę już iść, bo zaraz mam spotkanie z kumplami. Do zobaczenia.
- Pa- powiedziałam i się rozłączył.
Bardzo się ucieszyłam, że Dallas do nas przyjedzie. Miło będzie z kimś pożartować i zobaczę czy nadal jest tym śmiesznym małym blondynkiem co kiedyś. Pewnego dnia przez przypadek usłyszałam rozmowę mamy i cioci Triny, kiedy to oznajmiła, że mój krewny wziął się poważnie za swój wygląd i staruszki po siedemdziesiątce nie biorą go już za wyrośniętego ośmioletniego chłopca. To był dobry znak, a poza tym tęskniłam za jego wygłupami i ciastem cytrynowym ciotki. Miło będzie na jakiś czas się odprężyć i zapomnieć o wszystkim.
Okej, ale pytanie co teraz. Nie chciałam znowu spędzić tego wieczoru w pokoju, rozmyślając nad moim żałosnym życiem i słuchając mocnej muzyki. Chciałam jakoś miło spędzić ten czas, przydałaby mi się jakaś odmiana. Tylko że wiedziałam jedno: nie znosiłam chodzić do hałaśliwych klubów. Zapach potu i zepsutego alkoholu, muzyka klubowa raniąca moje uszy, natrętni chłopcy i wpadające na ciebie, przesadnie umalowane dziewczyny- to nie była moja bajka. Tyle, że poza tym nie miałam pomysłu jak spędzić ten wieczór.
Widać jednak ktoś miał, ponieważ nagle ktoś zapukał w moje okno przez co z zaskoczenia podskoczyłam na łóżku i w oka mgnieniu chwyciłam z szafki nóż od mamy (do obrony oczywiście). Zganiłam się w myślach, kiedy kątem oka zobaczyłam w lustrze swoje odbicie. Dosyć, że na głowie miałam afro to jeszcze w pogniecionych ubraniach i z nożem w ręku wyglądałam dziko, jakbym wychowała się ze stadem wilków. I jeszcze ta poza drapieżnika na której widok każdy człowiek o zdrowych zmysłach by zwiał.
Na szczęście to nie był człowiek, tylko Avalon. Widząc moją postawę, sama otworzyła sobie okno i płynnie weszła do mojego pokoju. Widać szła na imprezę, bo swoje włosy zakręciła w wymyślne loki, opadające na plecy, usta były podciągnięte błyszczykiem o malinowym zapachu, a złote oczy otaczały ciemne jak krucze pióra rzęsy. Najwspanialsza jednak była jej sukienka: miętowa, bez ramiączek, wąska w talii, podkreślająca atuty mojej przyjaciółki, rozchylała się u dołu tworząc coś w rodzaju spódnicy. Zakończenia sukienki były wyszywane złotą nicią, z której były zrobione misterne wzory, przez co kiecka ta prezentowała się na właścicielce wręcz wspaniale. Avalon wiedziała jak zrobić z siebie gwiazdę- w końcu była artystką.
Na mój widok, zaśmiała się ciepło i poklepała mnie po ramieniu.
- To nie włamywacz, tylko ja. Pomyślałam, że może przyda ci się trochę szaleństwa.
- Idziemy do klubu?- uniosłam brwi i przybrałam na powrót normalną postawę.
Avalon była wyraźnie zaskoczona.
- Shadow, nie pamiętasz? Bal, dzisiaj jest bal w szkole. Ten na którym miałaś zdemaskować Alexa, ale nie musisz, bo wszyscy już wiemy kim jest... Shade, czy ty na serio zapomniałaś?!- Teraz była wręcz wstrząśnięta.
Dla pewności rzuciłam okiem na kalendarz, aby zobaczyć jaka dzisiaj jest data i szczęka mi opadła. Rzeczywiście: dzisiaj miał się odbyć nasz bal, a ja o tym na śmierć zapomniałam! W dodatku nie miałam partnera... chyba, ponieważ z miny Avy mogłam wyczytać, że wszystko zaplanowała.
I chyba tak było, ponieważ nieoczekiwanie do pokoju weszła mama, niosąc przed sobą moją suknię greckiej bogini niczym najważniejszy skarb i przytuliła mnie do siebie, jakbym była dzieckiem. Na jej pięknej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Pewnie bała się mojej reakcji.
- Przepraszam, że uknułyśmy taką intrygę.- pogłaskała mnie po włosach.- Shadow, od czasu tej sytuacji z tym Alexanderem zaczynasz się w sobie zamykać. Pomyślałyśmy, że przyda ci się trochę odpoczynku, złotko. Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
- Jeżeli tak to był głównie mój pomysł.-wtrąciła Avalon.- Chciałam ci pomóc, a twoja mama bardzo się martwiła... ty płaczesz?
Nawet nie zauważyłam, kiedy słone łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Nie było to jednak łzy szczęścia, tylko radości. Może to brzmi absurdalnie, ale byłam wzruszona tą troską. Te dwie kobiety (o ile tak można nazwać Avę) chciały się o mnie zatroszczyć mimo mojego pewnie chamskiego i irytującego zachowania. Dzisiaj w szkole już nie raz się wydarłam na byle kogo i zachowywałam się jak ostatnia debilka. Powinnam się opanować i doprowadzić moje życie do porządku, więc czemu by nie zacząć od balu?
Chwyciłam je obydwie za ramiona i przytuliłam do siebie. Przez chwilę były lekko poddenerwowane (pewnie myślały, że jestem smutna lub wściekła), ale po kilku minutach się rozluźniły i skryły twarze w moich lokach. We trójkę zachichotałyśmy i uśmiechnęłyśmy do siebie jak wariatki.
- To wszystko w porządku?- spytała troskliwie mama.
Energicznie pokiwałam głową, jednocześnie ścierając dłonią łzy z policzków.
- W najlepszym, dziękuję za troskę. W sumie ta sukienka nie powinna się zmarnować, ale przecież nie mam partnera!
- Masz, masz.- Avalon nastroszyła mi włosy jakbym była jej niesforną małą siostrą. W zasadzie nią byłam.- Chłopcy będą za pół godziny, a teraz musimy cię tylko zrobić na bóstwo. Dobrze, że przyniosłam kosmetyki mamy, bo widzę że nie masz nawet fajnego błyszczyka! Przynajmniej masz kupioną piękną suknię, więc jeden problem mamy z głowy. Ciociu, przyniesiesz mi szczotkę i lokówkę.. albo nie, jej włosy nie potrzebują tego, już ma wystarczająco kręcone włosy. Myślę, że trzeba tu zastosować delikatny makijaż...
I tak dalej paplała bez przecinków przez co najmniej pięć minut, aż wreszcie posadziła mnie na krześle i zabrała się do dzieła.
Nadzieja matką głupich- to powiedzenie u mnie sprawdza się w 90%. Za mną są egzaminy i myślałam oczywiście, że będzie spokój, jednak chodź już z 3 przedmiotów przerobiliśmy materiał, to dalej są prace klasowe i masa roboty. Dlatego też notki pojawiają się późno, ale w sumie to też moja wina. Mam pomysły, które niestety szybko mi uciekają z głowy, a często nie mam nic aby je zapisać. Przepraszam was i wiem, że to już któryś raz, ale nie chcę nic pisać na siłę i to jeszcze pod presją- z reguły nie wychodzi z tego nic dobrego.
Tak więc życzę miłego czytania i do następnej notki.
Przy okazji: wezmę się również za zakładkę ,,Pamiętnik Shadow'', jednak nie wiem w ile się wyrobię. Mam nadzieję, że szybko zdążę to ogarnąć.
Zapraszam was także serdecznie na bloga mojej przyjaciółki, która moim zdaniem świetne pisze, ale niestety od niedawna istnieje w blogosferze. Link: thevampire-stories.blogspot.com
Mimo mojego złego humoru na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Dallas, cześć stary druhu. Jak tam żyjesz? - ułożyłam się wygodniej na łóżku i zaczęłam bawić się włosami. Jednocześnie szczerzyłam się do ściany jak głupia, ale nie mogłam nic na to poradzić. Wspomnienie jego osoby zawsze niosło ze sobą śmieszne i miłe wspomnienia. Był jak słońce, które rozprasza burzowe chmury.
Dallas był moim bratem ciotecznym, pochodzącym z miasta Bismarck w Dakocie Północnej. Kiedy ciocia Trina- siostra taty wyszła za mąż za wujka Michaela, na świecie pojawił się mój zwariowany braciszek. Dallas jako dziecko nie był zbyt atrakcyjny- miał słabość do westernów, co wiązało się z noszeniem kiczowatego kowbojskiego kapelusza i odznaki szeryfa, z którą nigdy się nie rozstawał. Kiedy był mały, jego twarz pokryta była różnego rodzaju krostami, które najczęściej z braku zajęcia sobie wyciskał, co skutkowało pojawieniem się brzydkich plam na skórze. W dodatku był tak drobny, że ludzie najczęściej myśleli, że ma anoreksję, a jego krótkie blond włosy najczęściej były posmarowane tubką żelu do włosów, ponieważ choć nie miał ich zbyt długich, to często musiał siedzieć w łazience ponad godzinę, aby nie wyglądały jakby zostały poddane elektrowstrząsom. Krótko mówiąc: jego wygląd pozostawiał wiele do życzenia, ale na szczęście matka natura obdarowała go wspaniałym charakterem. Na sam jego widok ludzie się uśmiechali, potrafił każdego rozbawić (nawet babcię Janie u której szczery uśmiech był rzadkim zjawiskiem) i nie znał słowa: nakaz. Zawsze robi to co chce (oczywiście wszystko, z wyjątkiem zadzierania z policją i Clave) i to bez względu na konsekwencje przez co często pakuje się w niezłe tarapaty, ale to wszyscy w nim kochali. Był mieszaniną grzecznego chłopca z osiedla i uciekiniera z psychiatryka, jak to zawsze podśmiewała się babcia Jade.
Choć nie widziałam go od kilku lat to sam jego głos wystarczył, aby poprawił mi się humor.
Najpierw rozległ się dźwięk uginającego się pod ciężarem łóżka, a potem donośne miauczenie Silvy- jego persa, który był największym mi znanym kotem-leniuchem, którego plan na każdy dzień wygląda następująco: wstać, zjeść coś, rozedrzeć poduszki, zjeść kolację, spać. Na mojej liście nielubianych kotów był drugi, zaraz za Ducim Avalon.
- Shadow?- jego głos wyrwał mnie z rozmyślań.
Potrząsnęłam głową, aby odegnać natrętne myśli.
- Jestem, przepraszam. Dawno nie dzwoniłeś, opowiadaj jak w Dakocie.
- Jak zwykle nudy, pewnie nie to co u was.- przez chwilę milczał.- Wczoraj rozmawiałem z Jake'em i powiedział, że obecnie masz dosyć sporo na głowie...- Urwał, słysząc pewnie moje westchnienie.
Eh, no jasne, mogłam się tego spodziewać. Jake i Dallas kumplowali się, więc oczywiście zgodnie z zasadą ,,męskiej solidarności'' najpierw zadzwonił do niego! Jake chyba pomyślał, że będzie lepiej jak mu wszystko wygada, a nie przyszło mu do głowy, że nie chcę aby ktoś się nade mną litował. Przy najbliższej okazji muszę z nim o tym porozmawiać.
- Mów dalej.
- W zasadzie nie ma tu zbyt dużo o czym gadać. Przykro mi z powodu tej dziewczyny, ale skąd mogliście wiedzieć, że zdarzy się coś takiego? Dobrze, że Rachel wzięła ją pod swoje skrzydła, ale nie to mnie tak ciekawi. Możesz mi powiedzieć jak to się stało, że chodzisz z tym Versillem?!- oczami wyobraźni mogłam zobaczyć jak się nastroszył.
Niemal wybuchłam śmiechem. Zapomniałam, że Dallas i Travis bardzo się nie lubią od... praktycznie od zawsze. Już od pierwszego spotkania nie pałali do siebie sympatią, zwłaszcza po tym jak Travis odbił Dallasowi jego pierwszą dziewczynę w przedszkolu (ah ta dziecięca miłość). Wtedy ich konflikt przybrał mocno na sile i nawet po kilku latach nie mogli sobie przebaczyć oraz zakopać ten topór wojenny. Pewnie teraz w mniemaniu Dallasa go zdradziłam, bo przecież chodzę z jego ,,wrogiem''. Będę musiała go jakoś udobruchać.
- Dall, daj spokój.- powiedziałam słodkim tonem.- Co ja miałam zrobić, że coś między nami zaiskrzyło? Travis się zmienił, nie jest taki jak kiedyś.
-A ja jestem modelem- mruknął pod nosem, jednak dobrze to usłyszałam.
Chyba zaraz polecę pierwszym samolotem do Bismarck i mu połamię kości.
- Dallas, no proszę cię! Skoro mu nie ufasz, to zaufaj mi. On bardzo się o mnie troszczy, jest moim oparciem i mnie rozumie, a to jest najważniejsze, prawda? Ja czuję coś do niego i wiem, że chcę wiedzieć czy to jest miłość.
- A jeżeli nie?- wtrącił rozdrażnionym tonem.- Shadow, wy kobiety macie jedną wkurzającą cechę: dla was marne zauroczenie to miłość. Nadużywacie tego słowa i to za bardzo. Zrozum mnie Shade, ja nie chcę, aby ktoś taki jak on cię zranił.
Miałam ochotę na niego nawrzeszczeć, ale w sumie nie dziwiłam się jego zachowaniu. Poza tym sama się wiele razy zastanawiałam czy warto w to brnąć, ale z każdym dniem nabierałam coraz większego przekonania, że ta decyzja była dobra. Dallas będzie musiał się z tym pogodzić, ale na razie wolałam sobie darować kłótnię.
- Dallas, ja też tego nie chcę, ale możemy już o tym nie rozmawiać?- spytałam.
- No dobra.- westchnął.- W sumie i tak będziemy mieli sporo czasu na rozmowy. Mama powiedziała, że za kilka dni do was przyjedziemy. Tylko nie mów swoim rodzicom, dobrze? To ma być niespodzianka.
- Wspaniale!- niemal wykrzyknęłam z entuzjazmem.- Tak dawno was nie widziałam. Kiedy dokładnie przyjedziecie?
- Nie wiemy, ale zadzwonię.- urwał na chwilę.- Muszę już iść, bo zaraz mam spotkanie z kumplami. Do zobaczenia.
- Pa- powiedziałam i się rozłączył.
Bardzo się ucieszyłam, że Dallas do nas przyjedzie. Miło będzie z kimś pożartować i zobaczę czy nadal jest tym śmiesznym małym blondynkiem co kiedyś. Pewnego dnia przez przypadek usłyszałam rozmowę mamy i cioci Triny, kiedy to oznajmiła, że mój krewny wziął się poważnie za swój wygląd i staruszki po siedemdziesiątce nie biorą go już za wyrośniętego ośmioletniego chłopca. To był dobry znak, a poza tym tęskniłam za jego wygłupami i ciastem cytrynowym ciotki. Miło będzie na jakiś czas się odprężyć i zapomnieć o wszystkim.
Okej, ale pytanie co teraz. Nie chciałam znowu spędzić tego wieczoru w pokoju, rozmyślając nad moim żałosnym życiem i słuchając mocnej muzyki. Chciałam jakoś miło spędzić ten czas, przydałaby mi się jakaś odmiana. Tylko że wiedziałam jedno: nie znosiłam chodzić do hałaśliwych klubów. Zapach potu i zepsutego alkoholu, muzyka klubowa raniąca moje uszy, natrętni chłopcy i wpadające na ciebie, przesadnie umalowane dziewczyny- to nie była moja bajka. Tyle, że poza tym nie miałam pomysłu jak spędzić ten wieczór.
Widać jednak ktoś miał, ponieważ nagle ktoś zapukał w moje okno przez co z zaskoczenia podskoczyłam na łóżku i w oka mgnieniu chwyciłam z szafki nóż od mamy (do obrony oczywiście). Zganiłam się w myślach, kiedy kątem oka zobaczyłam w lustrze swoje odbicie. Dosyć, że na głowie miałam afro to jeszcze w pogniecionych ubraniach i z nożem w ręku wyglądałam dziko, jakbym wychowała się ze stadem wilków. I jeszcze ta poza drapieżnika na której widok każdy człowiek o zdrowych zmysłach by zwiał.
Na szczęście to nie był człowiek, tylko Avalon. Widząc moją postawę, sama otworzyła sobie okno i płynnie weszła do mojego pokoju. Widać szła na imprezę, bo swoje włosy zakręciła w wymyślne loki, opadające na plecy, usta były podciągnięte błyszczykiem o malinowym zapachu, a złote oczy otaczały ciemne jak krucze pióra rzęsy. Najwspanialsza jednak była jej sukienka: miętowa, bez ramiączek, wąska w talii, podkreślająca atuty mojej przyjaciółki, rozchylała się u dołu tworząc coś w rodzaju spódnicy. Zakończenia sukienki były wyszywane złotą nicią, z której były zrobione misterne wzory, przez co kiecka ta prezentowała się na właścicielce wręcz wspaniale. Avalon wiedziała jak zrobić z siebie gwiazdę- w końcu była artystką.
Na mój widok, zaśmiała się ciepło i poklepała mnie po ramieniu.
- To nie włamywacz, tylko ja. Pomyślałam, że może przyda ci się trochę szaleństwa.
- Idziemy do klubu?- uniosłam brwi i przybrałam na powrót normalną postawę.
Avalon była wyraźnie zaskoczona.
- Shadow, nie pamiętasz? Bal, dzisiaj jest bal w szkole. Ten na którym miałaś zdemaskować Alexa, ale nie musisz, bo wszyscy już wiemy kim jest... Shade, czy ty na serio zapomniałaś?!- Teraz była wręcz wstrząśnięta.
Dla pewności rzuciłam okiem na kalendarz, aby zobaczyć jaka dzisiaj jest data i szczęka mi opadła. Rzeczywiście: dzisiaj miał się odbyć nasz bal, a ja o tym na śmierć zapomniałam! W dodatku nie miałam partnera... chyba, ponieważ z miny Avy mogłam wyczytać, że wszystko zaplanowała.
I chyba tak było, ponieważ nieoczekiwanie do pokoju weszła mama, niosąc przed sobą moją suknię greckiej bogini niczym najważniejszy skarb i przytuliła mnie do siebie, jakbym była dzieckiem. Na jej pięknej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Pewnie bała się mojej reakcji.
- Przepraszam, że uknułyśmy taką intrygę.- pogłaskała mnie po włosach.- Shadow, od czasu tej sytuacji z tym Alexanderem zaczynasz się w sobie zamykać. Pomyślałyśmy, że przyda ci się trochę odpoczynku, złotko. Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
- Jeżeli tak to był głównie mój pomysł.-wtrąciła Avalon.- Chciałam ci pomóc, a twoja mama bardzo się martwiła... ty płaczesz?
Nawet nie zauważyłam, kiedy słone łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Nie było to jednak łzy szczęścia, tylko radości. Może to brzmi absurdalnie, ale byłam wzruszona tą troską. Te dwie kobiety (o ile tak można nazwać Avę) chciały się o mnie zatroszczyć mimo mojego pewnie chamskiego i irytującego zachowania. Dzisiaj w szkole już nie raz się wydarłam na byle kogo i zachowywałam się jak ostatnia debilka. Powinnam się opanować i doprowadzić moje życie do porządku, więc czemu by nie zacząć od balu?
Chwyciłam je obydwie za ramiona i przytuliłam do siebie. Przez chwilę były lekko poddenerwowane (pewnie myślały, że jestem smutna lub wściekła), ale po kilku minutach się rozluźniły i skryły twarze w moich lokach. We trójkę zachichotałyśmy i uśmiechnęłyśmy do siebie jak wariatki.
- To wszystko w porządku?- spytała troskliwie mama.
Energicznie pokiwałam głową, jednocześnie ścierając dłonią łzy z policzków.
- W najlepszym, dziękuję za troskę. W sumie ta sukienka nie powinna się zmarnować, ale przecież nie mam partnera!
- Masz, masz.- Avalon nastroszyła mi włosy jakbym była jej niesforną małą siostrą. W zasadzie nią byłam.- Chłopcy będą za pół godziny, a teraz musimy cię tylko zrobić na bóstwo. Dobrze, że przyniosłam kosmetyki mamy, bo widzę że nie masz nawet fajnego błyszczyka! Przynajmniej masz kupioną piękną suknię, więc jeden problem mamy z głowy. Ciociu, przyniesiesz mi szczotkę i lokówkę.. albo nie, jej włosy nie potrzebują tego, już ma wystarczająco kręcone włosy. Myślę, że trzeba tu zastosować delikatny makijaż...
I tak dalej paplała bez przecinków przez co najmniej pięć minut, aż wreszcie posadziła mnie na krześle i zabrała się do dzieła.
Nadzieja matką głupich- to powiedzenie u mnie sprawdza się w 90%. Za mną są egzaminy i myślałam oczywiście, że będzie spokój, jednak chodź już z 3 przedmiotów przerobiliśmy materiał, to dalej są prace klasowe i masa roboty. Dlatego też notki pojawiają się późno, ale w sumie to też moja wina. Mam pomysły, które niestety szybko mi uciekają z głowy, a często nie mam nic aby je zapisać. Przepraszam was i wiem, że to już któryś raz, ale nie chcę nic pisać na siłę i to jeszcze pod presją- z reguły nie wychodzi z tego nic dobrego.
Tak więc życzę miłego czytania i do następnej notki.
Przy okazji: wezmę się również za zakładkę ,,Pamiętnik Shadow'', jednak nie wiem w ile się wyrobię. Mam nadzieję, że szybko zdążę to ogarnąć.
Zapraszam was także serdecznie na bloga mojej przyjaciółki, która moim zdaniem świetne pisze, ale niestety od niedawna istnieje w blogosferze. Link: thevampire-stories.blogspot.com