piątek, 12 września 2014

Rok później... i koniec bloga

Rok później... i koniec bloga
  Dla wielu wszystko wróciło do normy. Richelle odnalazła tych zaginionych nastolatków, którzy na szczęście byli cali i zdrowi, wykasowała im pamięć i odstawiła z powrotem do swoich domów, wciskając rodzinom ofiar jakąś bajeczkę. Trey jest już w pełni zdrowy, wręcz tryska energią. Nawet zdobył się na wyznanie Meghan swoich uczuć i dziś wieczorem wybierali się na randkę. 
  Co do innych to także było dobrze. Jake pewnego dnia wreszcie odważył się zaprosić Bonnie na randkę i od tamtego czasu nie mogli się sobą nacieszyć. Shy także znalazła swoją miłość- Tommy'ego, który podobno tak ją podrywał aż w końcu poddała się jego urokowi i niedługo chcieli przedstawić się nawzajem swoim rodzinom. Przez ten rok Shy wiele się nauczyła i choć rodzina nigdy się nie spodziewała, aby ich córka wróciła cała i zdrowa to kiedy tylko stanęła u progu drzwi domu Bensonów, wszyscy dosłownie się na nią rzucili. Dziewczyna wręcz szalała ze szczęścia.
  A co do Włocha to była to bardzo śmieszna sprawa. Choć Daniel nadal nie otrząsnął się po stracie przyjaciela, a w zasadzie niemalże brata i dochodził do siebie podczas spotkań z Avalon, która postanowiła dać mu szansę, i od pół roku byli ze sobą szczęśliwi. Nawet planują razem zamieszkać, czemu kategorycznie sprzeciwia się wujek Jace, choć zdaniem wielu jest to hipokryzja, bo sam zamieszkał z ciocią Clary w wieku osiemnastu lat. Oczywiście sam by się nie przyznał do błędu, więc często dochodziło między nimi do dziwnych kłótni, podczas których czasami latały sztylety. Dziwiłam się, że ciotka Clary jeszcze nie zareagowała, ale czułam, że ta sytuacja bardziej ją bawi niż martwi. Pewnego dnia zwierzyła mi się, że to było jak oglądanie komedii, a zachowanie męża śmieszyło ją najbardziej. Jak powiedziała: nigdy nie przypuszczałaby, aby Jace był aż tak o kogoś zazdrosny. Ale w końcu Avalon to była jego mała, rudowłosa dziewczynka.
  Poza tym reakcja wujka Jace'a i mojego taty, gdy przyprowadziłam Travisa do domu niemal niczym się nie różniła. Z rozbawieniem wspominałam jak tata zaczął w salonie szczegółowo przesłuchiwać mojego chłopaka, podczas gdy ja siedziałam obok na kanapie i trzymałam go za rękę, aby dodać mu nieco otuchy. Trey podobno w kuchni dosłownie tarzał się ze śmiechu, a mama przyglądała nam się zza okna w ogrodzie, udając że niby przycina róże. Była to bardzo dziwna scena, którą wspominałam z uśmiechem na ustach.
  Taki może i nie było najwspanialszą knajpą w mieście, ale od czasu śmierci Alexa często tutaj przychodziłam. Gwar nadnaturalnych istot, zapach ludzkiego jedzenia... to przynosiło mi ulgę, pozwalało zapomnieć o wszystkim. Na wspomnienie blondyna czułam dziwne ukłucie w sercu. Nie kochałam go, nic z tych rzeczy, ale było mi go bardzo szkoda. Państwo Resst nawet nie przejęli się jego śmiercią. Zaraz po pogrzebie kupili sobie nowiutkie porsche i wyjechali w podróż, aby ,,ochłonąć po tych traumatycznych wydarzeniach'', choć nie wiem jak miał im pomóc wyjazd na Karaiby. Tam mieli zamiar opłakiwać śmierć jedynego syna? Po ich zachowaniu nie dziwiłam się Alexowi, że tak bardzo kochał dziadka, który choć był potworem to jednak na swój sposób się o niego troszczył. Sama nie wiem co bym zrobiła, gdyby moi rodzice bardziej kochali pieniądze niż mnie.
  Czy moje życie aż tak się zmieniło? W zasadzie mogłam tak stwierdzić. Zmieniłam się pod wieloma względami, ostatnio dostałam nawet propozycję pracy: mogłam uczyć dzieci w miejskiej szkole sztuk walki i choć było to mało płatne zajęcie, to jednak coś na początek. Po szkole zamierzałam iść na jakieś studia, ustatkować się... może nawet zamieszkać w Idrisie albo zostać w NY. Jeszcze nie wiedziałam co dalej, a nie chciałam zbyt dużo planować, bo z doświadczenia wiedziałam, że te plany mogą się jeszcze diametralnie zmienić.
  Chociaż Travis ostatnio często musiał wracać do siedziby swojego ojca, aby pomóc w rządzeniu (gdyż on albo Lea dostaną w spadku stanowisko dowódcy demonów) to jednak planował normalną przyszłość- chciał iść na studia medyczne, znaleźć pracę, założyć ze mną rodzinę. Mimo wszystko staraliśmy spędzać ze sobą jak najwięcej czasu, gdyż śmierć Alexa uświadomiła mi jak kruche jest życie, zwłaszcza Nefilim. Nawet moje, Córki Aniołów. Jak dla mnie było to nieco dziwne określenie.
  Z zamyślenia wyrwał mnie zgrzyt zegara, co oznaczało że dochodziła dwunasta. Chwyciłam szybko dwa malinowe koktajle na wynos, założyłam torebkę na ramię i wyszłam z lokalu, jednocześnie unikając klopsikowych pocisków, którymi ciskały znudzone gobliny. Choć ifryty za wszelką cenę próbowały ogarnąć tą zgraję to jednak po wielu próbach w końcu dali im spokój, przez co przechodząc przez Taki trzeba było liczyć się z jedzeniem, które zamiast w ustach, może znaleźć się na twojej twarzy.
  Tak bardzo kochałam mój zakurzony Manhattan! Chodzenie zapełnionymi ulicami dawało mi pewnego rodzaju radość i przypominało czasy, kiedy wskakiwałam Treyowi na plecy i udawaliśmy, że jesteśmy na Dzikim Zachodzie i właśnie jadę na swoim wiernym rumaku. Choć przeżyłam tutaj gorsze chwile to jednak nie brakowało też tych miłych. Ze smutkiem myślałam, że kiedyś pewnie będę musiała opuścić to miejsce i choć na krótko, to jednak chciałabym stąd nigdy nie wyjeżdżać. Dla mnie była to taka mała ojczyzna, moje własne miejsce na Ziemi. Nigdzie nie czuję się tak żywa jak tutaj i chociaż dla wielu jest to tylko kolejna, nic nieznacząca część Nowego Yorku to dla mnie Manhattan inaczej oznacza dom do którego zawsze będę mogła wrócić.
  Właśnie zmierzałam w stronę parku, gdzie miałam spotkać się z Travisem, gdy ktoś pociągnął mnie za rękaw bluzki. Od razu rozpoznałam lodowato zimną dłoń wampira, więc gwałtownie się odwróciłam.
  O dziwo była to Richelle we własnej osobie, a obok niej Shy, która z uśmiechem na ustach do mnie podbiegła i uściskała tak mocno, że nie mogłam złapać powietrza. Widząc moją purpurową twarz, zaśmiała się jak dzwoneczek i odsunęła. Jej oczy błyszczały z radości i dziecięcej euforii.
  Shy z wyglądu bardzo się zmieniła. Pod wpływem jednej z wampirek- Marlene, która marzyła o byciu stylistką i była w tym naprawdę świetna- moja wampirza kumpela bardzo zaczęła o siebie dbać. Swoje kręcone brązowe włosy najczęściej spinała w gustowne koki, dzięki czemu odsłaniała swoją łabędzią szyję, o którą było bardzo dużo zazdrosnych dziewczyn. Świetliste oczy podkreślała delikatnymi kreskami i tuszem do rzęs, a figurę podkreślały dziewczęce rzeczy do których kupienia niemal została zmuszona, bo Marlene uważała, że połączenie wytartych jeansów i bluzy z tym ekstra makijażem będzie naprawdę dziwne. W sumie, miała rację. Gdy tak wszyscy, którzy obok nas przechodzili z zachwytem wpatrywali się w dziewczynę, nie wyobrażałam sobie znowu tamtej Shy, która mogłaby chodzić w podartych jeansach, porozciąganych swetrach czy bluzach i nic by sobie z tego nie robiła. Ta Shy była inna, bardziej dojrzała i promienna. Stojąc obok niej, nie można było się nie uśmiechnąć.
  Chwila szoku jednak minęła, kiedy z przestrachem dostrzegłam, że przecież jest dzień, a te wampirki stoją przede mną i nic im się nie dzieje. Czyżby nie było aż tak wielkiego słońca? A może to nie są tak naprawdę one? Do głowy przychodziły mi najróżniejsze myśli, jedna dziwniejsza od poprzedniej.
  Richelle zaśmiała się i poklepała mnie po ramieniu, jakby była moją przyjaciółką, a nie przywódczynią klanu wampirów.
- Coś ty taka zdziwiona? Myślisz, że JA przyszłabym bez ochrony i to jeszcze z jedną z moich podopiecznych? Masz mnie za aż taką nieostrożną osobę?
- Nie, nie.- zaprzeczyłam.- Po prostu nie spodziewałam się was tutaj i to o takiej porze. W dodatku nie rozumiem: powinna z was zostać tylko kupka popiołu!
- Magia i mówię to dosłownie. Poprosiłam paru czarowników o pomoc...aj, przecież to nie ja miałam z tobą rozmawiać, choć jestem ci wdzięczna za wszystko. Mam nadzieję, że następne dziewczęta z rodu Shepardów będą tak wspaniałe jak ty. Shy, zostawię was same, dobrze?- zwróciła się z uśmiechem do Shy. Mimo naszych wszelkich obaw, wampirka polubiła naszą przyjaciółkę i traktowała ją niemal jak córkę, co nas bardzo cieszyło. Jeden problem z głowy.- Będę w kawiarni na przeciwko, czekam.- uścisnęła mi dłoń, po czym normalnym ludzkim krokiem zaczęła iść w stronę budynku.
  Zaraz po tym jak odeszła, Shy uściskała mnie jeszcze raz, tym razem z nieco większą ostrożnością i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Jak tam? Słyszałam, że niedługo zaczynasz pracę, cieszysz się?
- Pewnie, chcę zacząć się utrzymywać w jakiś sposób, ale nie chcę o tym na razie rozmawiać. Coś nowego?
  Shy pokręciła głową, choć w jej oczach dostrzegłam szelmowskie ogniki.
- Nie, jutro z Tommy'm idziemy do teatru. Wiedziałaś, że on kocha sztukę?
- Jakoś sobie nie przypominam, żebyś ty ją lubiła.- dodałam z przekąsem, dając przyjaciółce kuksańca.- Zwykle jako pierwsza usypiałaś na przedstawieniach, czyż nie?
- To były szkolne i w dodatku strasznie nudne, a te nie są, wierz mi. Ty i Travis możecie się pewnego dnia z nami wybrać. Podwójna randka, pomyśl sobie jak by było świetnie!
  Parsknęłam śmiechem, wyobrażając sobie scenę podczas której my z Travem siedzimy w teatrze i z zaciekawieniem przyglądamy się grze aktorów. Gdybyśmy jeszcze ubrali się w eleganckie ubrania: ja w czarną sukienkę, a on w smoking to dopiero byłoby dziwne. Mnie i mojego chłopaka łączyło wiele cech, a jedną z nich był fakt, że nie lubiliśmy siedzieć na miejscu i nic nie robić. Musieliśmy być w ruchu. Sto razy bardziej od siedzenia w kinie woleliśmy iść na spacer do lasu albo pościągać się motorami przy warsztacie Callagana.
- Szczerze to nie wyobrażam sobie nas w teatrze.- stwierdziłam.- Jesteśmy wojownikami, a nie nudziarzami, a przynajmniej tak myślę. Ja się z Travisem rzadko nudzę.
- Oby to nie była jakaś aluzja.- mruknęła, choć i tak ją usłyszałam. 
  Wampirka żartobliwie uderzyła mnie w ramię i westchnęła ze szczęścia.
- Ah, nawet nie wiesz jak się cieszę, że wszystko wróciło do normy i tyle jeszcze zyskałam. Was, mojego Tommy'ego, po prostu czuję się jak w bajce.- nagle z jej twarzy zniknął promienny uśmiech, a zastąpiła go powaga, dziwna jak na nią.- Myślisz, że Alex jest szczęśliwy, gdziekolwiek teraz się znajduje? Nie chodzi o to, że go lubiłam czy coś, ale wszyscy dobrze wiemy czemu taki się stał. Myślisz, że gdyby miał kogoś takiego jak my to wszystko potoczyłoby się inaczej?
  Pokręciłam przeczącą głową. To pytanie nie raz spędzało mi sen z powiek, jednak tyle razy się nad nim zastanawiałam, że bez owijania w bawełnę mogłam powiedzieć, co o tym myślę:
- Wiesz mi, wiele razy się zastanawiałam co by było gdyby, ale myślę, że albo nic by się nie zmieniło, poza faktem że był wampirem. On... potrzebował miłości rodzicielskiej, czułości, akceptacji. Miał Daniela, który darzył go braterskim uczuciem, ale myślę że on chciał zaznać miłości od rodziców. Był wtedy przecież małym chłopcem, a dziadek miał na niego duży wpływ; według mojej mamy jako jedyny okazał mu troskę z całej rodziny. Połowa rodu Resstów była zepsuta, zupełnie jakby byli arystokracją i żyli w czasach średniowiecza. Poza tym to było nieuniknione moim zdaniem. Wychowywał się w otoczeniu ludzi, którzy mieli pieniądze, mogli kupić cały świat, ale nie darzyli się miłością. Nikt nie nauczył go jak szanować innych i pewnie gdyby nie był wampirem, zostałby być może przestępcą. Nie chcę go skazywać od razu na potępienie, bo w dużej mierze to jego rodzice ponosili winę za jego zachowanie, ale jednak...
- W jakiś sposób jest winny?- dokończyła za mnie Shy, przyglądając mi się z powątpiewaniem.- Niezbyt się z tobą zgadzam. Czy od razu miał zostać przestępcą? 
- Być może gdyby kto inny nim się zajął, większości rzeczy dałoby się uniknąć.- wzruszyłam ramionami- Mam nadzieję, że tam gdzie jest odpokutuje swoje winy i znajdzie kogoś, kto go obdarzy miłością. Ale ej, mamy się smucić?- rzuciłam, aby rozładować napięcie. Szanowałam pamięć o wampirze, jednak nie chciałam, aby to odbiło się na moim codziennym życiu. Zawsze będę o nim pamiętać, ale to nie znaczy, że mam zapomnieć o swoim dotychczasowym życiu. W duchu miałam nadzieję, że gdzieś tam jest szczęśliwy.
  Shy podchwyciła zmianę tematu i zaśmiała się lekko, niczym dzwoneczek. Niektórzy chłopcy aż spojrzeli w jej stronę, więc dziewczyna zakryła się włosami i zachichotała jak mała dziewczynka, która właśnie zrobiła coś, czego zakazali jej rodzice.
- Nawet nie wiesz jak mnie to krępuje. Spojrzenia tych ludzi... w normalnym życiu nie przydarzało mi się coś takiego, a teraz cały czas jestem w centrum uwagi!
- Uroki bycia wampirem. O, Trav!- krzyknęłam, kiedy spostrzegłam znajomą czarną czuprynę mojego chłopaka, który szedł w naszą stronę z pochyloną głową, zawzięcie coś pisząc na telefonie.
  Dopiero kiedy stanął przy nas, podniósł wzrok zza komórki i uśmiechnął się szeroko. W odruchowym geście przytulił do siebie Shy, która aż pisnęła z zaskoczenia i odwzajemniła delikatnie jego uścisk. Co jak co, ale Travis bardzo polubił Shy i często się z nią przekomarzał, jakby była jego młodszą siostrą. Gdybym jej nie znała, zapewne byłabym ciut zazdrosna. W końcu wiele dziewczyn ostrzyło sobie na niego zęby dosłownie jak i w przenośni.
  Bez ceregieli, czarnowłosy podszedł do mnie i wycisnął na moich ustach gorący pocałunek od którego po całym ciele przebiegły mi dreszcze. Uwielbiałam, gdy czułam go każdym centymetrem mojego ciała, jakbym stała blisko ognia: kuszącego, ale jednocześnie niebezpiecznego. Tak właśnie działał na mnie mój chłopak i zawsze starał mi się okazywać jak najwięcej czułości, oczywiście w granicach przyzwoitości.
  Kiedy skończył, objął mnie rękami w talii i przyciągnął do siebie.
- Mam nadzieję, że się za mną nie stęskniłaś.- zaśmiał się i pocałował mnie krótko w policzek. Pełen delikatności, słodki pocałunek.
- Okej to ja chyba nie będę wam przeszkadzać.- zaśmiała się Shy, klepiąc mnie po ramieniu. Powiedziałam do niej nieme: ,,dziękuję'' i wolną ręką przytuliłam ją do siebie jeszcze raz. Jej włosy pachniały szamponem cytrusowym, który nieco drażnił mój nos przez co kichnęłam i parsknęłam śmiechem.
- Aj, alergia na cytrusy. Zmień lepiej szampon.
- Kiedyś może to przyjmę sobie do serca, ale muszę już iść. Richelle czeka, a z Tommy'm niedługo idziemy do teatru. Jak chcecie, dołączcie do nas. Wystarczy, że zadzwonicie. Na razie, zakochańce!- obróciła się na pięcie i machając w powietrzy brązowymi lokami, odeszła w stronę kawiarni w której czekała na nią Richelle. Przywódczyni pewnie się już niecierpliwiła, bo czekała na nią przed budynkiem, po czym obydwie po chwili zniknęły nam z oczu, jakby były tylko zjawami.
  Travis zaśmiał się lekko i połaskotał mnie w szyję, jakbym była małą dziewczynką. Nie lubiłam tego, a on uwielbiał się ze mną drażnić.
- No to co, gdzie idziemy, moja królowo?- spytał, uśmiechając się do mnie uwodzicielsko przez co zapomniałam o mojej irytacji. 
  Przeczesałam jego włosy palcami i objęłam go wolną ręką za szyję. 
- Królowo? Nie jestem nią.
- Ale będziesz, gdy obejmę stanowisko po ojcu. Pomyśl jak będzie wspaniale... chyba, że mnie zostawisz. Zrobisz to?- spytał, niby to żartobliwie, choć wiedziałam, że nadal się boi.
  Z jednej strony nie dziwiłam mu się. Po śmierci Alexa długo nie mogłam dojść do siebie i zapewne wyglądało to tak, jakby coś pomiędzy nami było. Owszem, może w pewnym momencie troszeczkę zaiskrzyło, ale poza tym traktowałam go jak zwykłego kolegę. Wiedziałam jednak, że Travis jest niepewny, zwłaszcza po tych latach, kiedy potrafiliśmy się pokłócić o błahe rzeczy. Po prostu bał się, że nic z tego nie wyjdzie albo go zostawię. Póki co nie miałam zamiaru tego robić i nie zanosiło się na to, aby kiedykolwiek mi to przyszło do głowy. Travis był moim mrocznym wojownikiem na całym koniu, który traktuje mnie na równi i kocha tak  mocno, że oddałby za mnie wszystko. Jeżeli to nie miłość, to nie wiem w takim razie co.
  Nie odpowiedziałam słowami, tylko mimo obecności ludzi przyciągnęłam go do siebie i namiętnie pocałowałam. Chciałam bez słów powiedzieć mu: nigdy tego nie zrobię, jesteś dla mnie kimś ważnym. Z ochotą odwzajemnił pocałunek, obejmując mnie tak mocno, jakbym bała się że mu ucieknę, a nie zamierzałam. Do diabła z ludźmi w parku, ja chcę się cieszyć chwilą!
  Po tym jak pozwolił mi zaczerpnąć powietrza, ujęłam go za rękę i uśmiechnęłam się szeroko. Czułam jak moje usta nadal są lekko obrzmiałe od jego pocałunków.
- Do diabła, kocham cię kretynie! I nie zamierzam cię zostawić i mam nadzieję, że ty także mnie nie opuścisz.
- Nigdy w życiu.- zaprzeczył żarliwie i zaczął mnie prowadzić w stronę miasta.- Pomyśl, co nas czeka w przyszłości! Myślisz, że będzie dobrze?
  Tak. Po tym wszystkim wiedziałam, że tak. Przyszedł dla nas nowy czas- czas regeneracji, powrotu do normalnego życia z pewnymi dodatkami. Może przyszłe pokolenia czekają kolejne kłopoty, ale nasz przykład pokazał, że w gronie jest siła. Jeżeli masz kochających cię ludzi, stawisz czoło wszystkim przeciwnościom losu. 
- Tak. Myślę, że czeka nas ciekawa przyszłość.- powiedziałam i przytuliłam się do jego ramienia. 



Tak więc koniec! Czas na podsumowanie jak i zakończenie, a o to i frekwencja ile was tutaj było:

  

Liczba wyświetleń według kraju

Wykres najpopularniejszych krajów wśród przeglądających bloga

WpisLiczba wyświetleń
Polska
19281
Francja
1875
Stany Zjednoczone
447
Kenia
355
Niemcy
326


  
  
  
  Jak widzicie, wyniki były bardzo dobre, choć oczywiście jak na razie mój najlepszy blog ma najwięcej wejść. Jestem zadowolona ze statystyk, gdyż do grona czytelników dołączyły nowe osoby i bardzo się z tego cieszę.
  I na koniec bloga jest wywód. Tak ludzie, wiem, że zawaliłam sprawę i powiem szczerze, że cieszę się, że to już koniec. Mimo to jednak ten blog nauczył mnie kolejnej rzeczy, która jest ważna w opowiadaniu: dokładności, dbałości o szczegóły. Wcześniej wszystko pisałam spontanicznie, zapominałam wątków, szczegółów, bo uważałam że to nie jest aż tak istotne, ale okazało się inaczej. Także przy kreowaniu głównych bohaterów staram się dbać o charaktery tych postaci i całokształt. Dostałam parę hejtów, że piszę marnie i wgl i teraz wiadomość do tych, którzy chcieli, abym przestała pisać i stwierdzili, że piszę przeciętnie: nie zamierzam z tego zrezygnować. Nie piszę jak np. Cassandra Clare- nie ma kompletnie porównania. Ja jestem amatorką, która uczy się na błędach, a niestety błędy u mnie wychodzą dopiero po tym jak coś opublikuje., bo jak piszę to ich nie widzę. Blogi czegoś uczą- mój pierwszy blog uczył mnie pisania opisów i teraz między tym jak tworzyłam gdy zaczynałam, a między tym co piszę teraz jest kolosalna różnica i się z tego cieszę. I ten blog, który uczył mnie dbałości o szczegóły. Wiem, schrzaniłam całą historię,, ale to mnie nauczyło tej dbałości w opowiadaniach i już od dłuższego czasu np. piszę notatki, czego nigdy nie robiłam. Zawsze pisałam spontanicznie, omijałam wątki, zmieniałam coś, komplikowałam sobie niepotrzebnie życie. No cóż, jestem człowiekiem i popełniam błędy. Mam cichą nadzieję, że wielu nie zraziło się do mojego pisania przez Córkę Aniołów i że dadzą mi jeszcze jedną szansę, a bardzo o nią proszę. Już powstał kolejny blog, tym razem z opowiadaniem dopracowanym i niech nie zraża was fakt, że dawno nie pisałam notki. Dlatego to robiłam, ponieważ chciałam najpierw z tą historią się uporać, a potem przejść do tamtej.

Tak więc mam nadzieję, że mi wybaczycie moje błędy i dacie mi jeszcze jedną szansę. Możecie mnie znaleźć na nowym blogu: 
kroniki-dzieci-ciemnosci.blogspot.com

Dziękuję również wszystkim za wsparcie. Mojej kochanej przyjaciółce, która wspiera mnie od samego początku mojej przygody z pisaniem i ta historia nie zakończyłaby się bez niej oraz wam, moim ,,czytelnikom'' o ile tak to można określić, bo tworzę to z myślą o innych. Mam nadzieję, że ci którzy zrazili się tym opowiadaniem, dadzą mi się jeszcze odkuć. Jeżeli nie to zrozumiem, ale mam cichą nadzieję, że to się zmieni.

Tak więc blog uznaję za zamknięty. Znajdziecie mnie tutaj na blogu z nowym opowiadaniem: Klik! Tak więc mam nadzieję do zobaczenia, a blog oficjalnie zostaje zamknięty! Do zobaczenia :)
  

sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział XXXVI- Koniec już tak blisko

Rozdział XXXVI- Koniec już tak blisko
- Shadow, co ty tu robisz?- Daniel oparł się o futrynę drzwi z wyraźnym zdziwieniem. Spodziewałby się tu pewnie każdego, ale nie mnie.
  Nie wiedziałam: kłamać czy powiedzieć mu prawdę? Patrząc z orzechowe oczy Włocha nie miałam zamiaru łgać. Daniel chyba nie zrobił nic złego... prawda? W tej sytuacji już niczego nie byłam pewna. 
  Według Richelle nasz podejrzany głownie przebywał w domu swojego najlepszego przyjaciela i rzadko kiedy wracał do kryjówki, chyba że przywódczyni traciła cierpliwość i kazała mu wracać. Dla wampirów słowo przywódcy było niemal święte, a nawet on nie mógł go złamać.
  Spuściłam wzrok na chodnik, próbując wymyślić dobrą wymówkę.
- Ekhm, pomyślałam że odwiedzę Alexa. Ostatnim razem... pokłóciliśmy się i od tamtej pory trawi mnie poczucie sumienia.- przybrałam skruszoną minę, a przynajmniej taką miałam nadzieję. Nie byłam pewna czy jestem aż tak dobrą aktorką, a to wszystko było ponad moje siły.- Byłam u niego w domu, ale nie zastałam nikogo. Pomyślałam, że skoro się przyjaźnicie to będzie tutaj. Pomyliłam się?
- Nie, ale miło, że przyszłaś.- na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który wywołał we mnie mnie spore poczucie winy. Odsunął się, aby mnie przepuścić. Z trudem odwzajemniłam uśmieszek.
  Z zaciekawieniem zaczęłam rozglądać się po domu. Z zewnątrz wyglądał jak zwykły, lawendowy domek jednorodzinny na peryferiach miasta, ale wnętrze przypominało nadmorską rezydencję. Każde pomieszczenie było pomalowane na kolory rodem znad morza: od błękitnych ścian, po podłogi w kolorze piasku. W salonie z sufitu zwisał cudowny żyrandol, zrobiony z kryształów w kształcie średniej wielkości muszelek, a w każdym pomieszczeniu wisiały zdjęcia, przedstawiające zapewne Daniela w różnych stadiach życia: od niemowlęcia do nastolatka. Przy kominku zrobionego z materiału, podobnego do marmuru stało zdjęcie, przedstawiające dwóch na oko ośmioletnich chłopców: blondyna i bruneta, grających w piłkę plażową na tle błękitnego morza i jednocześnie uśmiechających się do obiektywu. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że ci chłopcy to Alex i Daniel. Tyle, że Alex był wtedy jeszcze człowiekiem. Nie miał kłów czy chorobliwie bladej cery- był po prostu dzieckiem.
- To ja i Alex w Rzymie.- powiedział Daniel, przyglądając się fotografii zza mojego ramienia. Pochylił się tak, że czułam jego oddech na policzku. Przejechał z rozczuleniem palcem po swojej twarzy na zdjęciu.- Stare czasy. Znamy się w zasadzie od urodzenia. Nasi rodzice chodzili do tych samych szkół, a nasze matki w tym samym czasie zaszły w ciążę. Urodziłem się tydzień po Alexie. 
- I nigdy się nie rozstawaliście? Podobno Resst jest z Kalifornii.- przypomniałam sobie.
  Daniel wzruszył ramionami.
- Owszem, nie zawsze byliśmy blisko siebie. Państwo Resst z niewiadomego powodu postanowili się tam przeprowadzić. Mieliśmy wtedy czternaście lat i w zasadzie zachowywaliśmy się jak bracia. Do tej pory nie wiem dlaczego to zrobili, dlatego bardzo się ucieszyłem, kiedy się okazało, że jesteśmy w tej samej szkole.- przez chwilę w zamyśleniu przyglądał się fotografii, którą odłożyłam na miejsce. Szybko jednak na jego twarzy pojawił się znany mi szelmowski uśmiech.- Szkoda, że nie przyprowadziłaś Avalon. Ta dziewczyna jest nieziemska, muszę przyznać. Piękna, inteligenta, zna się na sztuce, czyli dla mnie kobieta idealna.- wyliczył na palcach.
  Z jednej strony ucieszyłam się, że ktoś docenił moją przyjaciółkę, a z drugiej nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nerwowo wykręcałam sobie palce, usiłując wymyślić jakąś błyskotliwą odpowiedź, choć jednocześnie poczułam ulgę, że chwilowo moje myśli były zajęte czymś innym. Daniel wiedział, że my z Avalon jesteśmy tak blisko jak on i Alex (o ile to co mówi jest prawdą). Gdybym była taką plotkarą jak Jennifer to bym od razu zadzwoniła do mojej przyjaciółki i jej o wszystkim opowiedziała mimo faktu, że prędzej zostanę światowej sławy baletnicą niż uwierzy mi, że Daniel się w niej podkochuje (a wszyscy wiedzieli, że okropnie tańczę). Postanowiłam w duchu, że najpierw zajmę się Alexem, a potem zacznę o tym myśleć. Poza tym, lepiej by było gdyby Daniel powiedział jej to wszystko prosto w twarz.
- Nie sądzisz, że powinieneś powiedzieć to jej, a nie mi?- spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek. Wyglądał na zakłopotanego swoim zachowaniem- na policzkach miał rumieńce, niczym mały chłopiec co mnie nieco rozczuliło. To, że jego kumpel był  prawdopodobnie zły to jedno, ale on nie musi być taki jak on.
  Daniel ze smutkiem oparł się o stolik przy kremowej sofie i podrapał się po włosach.
- Sam nie wiem... Myślisz, że ona mnie zechce? Kogoś takiego jak ja?
- Nie mogę ci obiecać, ale jeżeli się postarasz, kto wie.- przyznałam, przyglądając się Włochowi. Biła od niego nadzieja, której nie chciałam stłamsić. Poza tym: Avalon go lubiła, nawet bardzo. Niewykluczone, że może z nią będzie.- Może zdobędziesz jej serce, ale mam nadzieję, że wtedy o nią zadbasz. W przeciwnym wypadku będziesz miał ze mną do czynienia.
- Oczywiście.- powiedział to takim tonem, jakbym mówiła o czymś zupełnie oczywistym. Z doświadczenia jednak wiedziałam, że czasami ludziom te najbardziej ,,oczywiste'' rzeczy po prostu umykają.
  Chyba zapomniałam o celu mojej wizyty. Nie miałam zamiaru (przynajmniej na razie) rozmawiać o sprawach miłosnych Avalon, przyszłam tu w zupełnie innej sprawie.
  Daniel chyba też zauważył, że mocno odbiegliśmy od tematu. Wskazał mi ręką schody, prowadzące na piętro.
- Drugie drzwi po prawej, tam go znajdziesz. Pójdę przygotować nam herbatę, jakieś specjalne życzenia?
- Nie.- powiedziałam, dziękując w duchu, że być może przy części rozmowy go nie będzie. Daniel nie był częścią naszego świata i choć coś mi mówiło, że wiedział kim jest jego przyjaciel to Alex nie chwalił się kumplowi co dokładnie robi. Jeżeli oni tak dobrze się znali, to pewnie Włoch odczuje to jako potężny cios.
  Drugie drzwi po prawej..., a tutaj! O dziwo jednak nie słyszałam żadnej muzyki, szmeru czy jakiegokolwiek dźwięku z pokoju. Zwiał? Możliwe, ale skąd mógł wiedzieć, że go podejrzewamy o te ataki? Richelle rozmawiała z chłopakami na osobności i nikt nie mógł wiedzieć o wynikach naszego ,,śledztwa''. Wampirzyca była mistrzynią dyskrecji i wbrew temu, że budziła we mnie coś na kształt strachu to jednak jej ufałam.
  Delikatnie zapukałam w drzwi. Przez dłuższy czas nic się nie działo, więc popchnęłam lekko drzwi. W tej samej chwili blondyn otwierał je po drugiej stronie z nieco większą siłą w wyniku czego uderzył mnie w czoło. Syknęłam cicho, akurat w momencie kiedy Alex wyjrzał zza nich, wyraźnie zdziwiony moją obecnością. Wiedziałam, że za nic się mnie tutaj nie spodziewał, zwłaszcza po naszym ostatnim spotkaniu. Między innymi dlatego przez pół godziny ustalaliśmy w siedzibie Richelle naszą wersję wydarzeń, aby mnie nie złapał na kłamstwie.
  Potarłam jedną ręką bolące czoło i spojrzałam z wyrzutem na chłopaka.
- Tak się wita gości? Jeżeli tak to następnym razem przyjdę tu z kijem baseballowym.
  Zszokowanie zniknęło z jego twarzy, zastąpione krzywym uśmieszkiem.
- Wezmę sobie twoje uwagi do serca, ale co tu do licha robisz? O ile pamiętam byłaś rozżalona, kiedy dowiedziałaś się kim jestem.
- A dziwisz mi się? Richelle zapewne opowiadała ci o moich ostatnich problemach, a w najgorszym momencie akurat ty musiałeś się nawinąć!- No cóż, mogłam  zgrywać tchórza, nie stracę na tym nic oprócz twarzy.- Postanowiłam jednak z tobą porozmawiać, a powiedziano mi, że często przesiadujesz u Daniela. Można?
  Z wahaniem otworzył przede mną drzwi i zaprosił mnie gestem do środka.
  Spotkało mnie tu zaskoczenie. Zawsze myślałam, że sypialnie chłopaków niewiele się różnią np. od pokoju mojego brata, gdzie w niemal każdym kącie leżą śmieci różnego rodzaju: od poplamionych ubrań po stare jedzenie czy jakieś pudła z płytami, a do środka nie można wejść bez maski ochronnej.
  Pokój Daniela jednak był bardzo schludnie urządzony, wręcz lśnił czystością. Na złotych ścianach były porozwieszane plakaty różnych zespołów j-rockowych, zdjęcia rodzinne czy obrazy przedstawiające Rzym. Rzeczy były schludnie ułożone w szafkach, komodzie; książki były ustawione alfabetycznie w regale przy schludnie pościelonym łóżku, a okno wychodzące na osiedle lśniło czystością, co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło. Niemal mogłam sobie wyobrazić jak Włoszek w fartuszku (no może to lekka przesada) myje okna i drewnianą podłogę, a wszystko stara się utrzymać w jak najlepszym porządku. Momentami rozglądając się po pomieszczeniu zaczynałam myśleć, że Daniel jest typem pedanta.
  Alex widząc moją minę, parsknął śmiechem i usiadł na łóżku. Dopiero teraz dostrzegłam, że tej nocy musiał gdzieś być: pod oczami widniały fioletowe sińce, włosy miał roztrzepane na wszystkie strony, a jego ubrania były pogniecione. Na kołnierzyku niebieskiej koszuli widniała jakaś brązowa plama, a spodnie w niektórych miejscach były podarte tak mocno, jakby na chłopaka rzucił się rozwścieczony kocur. Wyglądał trochę jak jakiś włóczęga.
- Daniel jest bardzo... konsekwentny, jeżeli chodzi o sprzątanie.- powiedział, ignorując moje pytające spojrzenie- Myślę, że jego przyszła dziewczyna nie będzie musiała po nim sprzątać.
- O tobie raczej nie można tego powiedzieć. Wyglądasz tak, jakbyś cały dzień spędził na wysypisku.- rzuciłam mimochodem, za co zaraz się zganiłam w myślach. Nie powinnam tego mówić.
  Blondyn wzruszył ramionami i rozłożył się na łóżku, jakby tu mieszkał. Niestety nagle ujrzałam co na jego ramieniu, a on spojrzał w tą są stronę i w ciągu sekundy stał przy mnie. Mój instynkt właśnie zakrzyknął ,,walcz z nim, kretynko!'', ale ja stałam w miejscu jak sparaliżowana. 
  Na ramieniu miał ślady po paznokciach. pokryte zaschniętą krwią. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby nie fakt, że wyglądały jeszcze na świeże, a w okolicy rany miał malutką plamkę: ulubiony lakier Michelli o kolorze brzoskwiniowym. Nie pomyliłabym go z żadnym innym, zwłaszcza że był to kosmetyk robiony na zamówienie, a Michellę kosztował on bardzo dużo. Lubiła się nim chwalić.
- Czemu to zrobiłeś?- spytałam, sięgając ukradkiem po sztylet ukryty w tylnej kieszeni spodni. Miałam nadzieję, że najpierw uda mi się go stąd wywabić, a potem o tym ,,porozmawiamy'', ale nie wszystko toczyło się po mojej myśli. 
  Alex wzruszył ramionami, jakbyśmy rozmawiali o mało ważnej sprawie.
- A czy w tej sytuacji to ma sens?
- Ma, bo przez ciebie cierpią niewinne istoty i w dodatku porwałeś moją przyjaciółkę. Udawałeś, że chcesz mi pomóc.
- To nie Shy miała być porwana tylko ty.- zaczął podchodzić coraz bliżej, aż oparłam się plecami o ścianę. Alex był tak blisko, że czułam jego oddech na policzkach. Cuchnął starą krwią.- To od początku miałaś być ty. Mój stwórca został zabity przez twoją matkę, kiedy byłem dopiero pisklęciem. Był bardzo bliską mi osobą...
- Przecież masz Daniela, rodzinę. Dlaczego wampir miałby być dla ciebie bliski? Miałeś bardzo dużo, Aleksandrze, a teraz możesz to utracić. Nie rozumiesz tego?- powiedziałam, nadal nie rozumiejąc jego czynów. Alex miał wszystko, a teraz to zaprzepaścił.
- Ty nic nie rozumiesz!- krzyknął, aż zasłoniłam wolną ręką uszy. To nie był Alex, którego poznałam..., a może tak naprawdę wcale go nie znałam? Tamten Resst nie robił się cały czerwony ze złości i nie przyglądał mi się z obleśnym uśmiechem na ustach. Na widok jego kłów coś mnie zabolało w sercu.- Nie miałem rodziny. Dla rodziców liczyły się tylko pieniądze, sława... mało kiedy poświęcali mi czas. Woleli wystawne przyjęcia, a ja zostawałem z niańką, która mnie szczerze nienawidziła. A Daniel zrozumie, dlaczego to zrobiłem. Ten wampir był moim dziadkiem, jedynym krewnym, który we mnie wierzył i żył! To Venissa Bernwell go zabiła, gdy miałem dziewięć lat, a ja musiałem się temu wszystkiemu przyglądać... kiedy jego przyjaciel mnie przemienił, czekałem tylko na sposobność, aby się zemścić.- chwycił za kosmyk moich włosów i uśmiechnął się krzywo pod nosem.- Wampiry się nie starzeją, ale z pomocą pewnej czarownicy mogłem spokojnie się starzeć. Dała mi pewien wywar..., który sprawia, że wampir może kontrolować proces starzenia. Kiedy dowiedziałem się, że łowczyni ma córkę w moim wieku, postanowiłem cię odnaleźć, co było trudne i w zasadzie mi się to nie udało. Wierz mi, nie wiedziałem, że chodzisz do szkoły w Nowym Yorku i wylądujemy w tej samej placówce. Wyobraź sobie moją radość, kiedy dowiedziałem się kim jesteś i przyznam, że te opowieści o waszej rodzinie nie były zmyślone. Trey jest wcieleniem dobrych manier, choć niestety ma w sobie biedaczyna coś z nieudacznika, ale ty... jesteś niesamowita, inna. Córka Aniołów, tak cię zwą w moim otoczeniu. To wyjaśnia, dlaczego tak pysznie pachniesz i jesteś piękna. W dodatku władasz bronią. Jesteś istnym wabikiem na facetów.
- Czyli gdy znalazłam cię w nocy na mojej ulicy, nie znalazłeś się tam przypadkowo? Śledziłeś mnie?
- Akurat w tamtym momencie mówiłem prawdę. Twoja sąsiadka zaciągnęła mnie do siebie. Była strasznie nachalna, nie mogłem sobie z nią poradzić, ale wyświadczyła mi przysługę. Wtedy dowiedziałem się gdzie mieszkasz i cię obserwowałem. Co robisz czy z kim wychodzisz... wiedziałem, że twoje zniknięcie może sprawić matce ból, ale po pewnym czasie pomyślałem, że twoja przemiana będzie jeszcze lepsza. Widzisz... po przemianie jesteśmy skołowani, nic nie pamiętamy; zupełnie jakby dopadła nas amnezja. Nie pamiętałabyś kim byłaś. Chciałem cię zabrać ze sobą, wmówić ci że jesteś moją dziewczyną i od lat podróżujemy, poznajemy świat. Nie byłbym taki samotny, a ty nie pamiętałabyś nic ze swojego poprzedniego życia. Szkoda tylko, że teraz skumałaś fakty, a nie po tym jak cię przemienię.
  Zadrżałam na te słowa, jednocześnie rozpaczliwie szukając wyjścia. W jednej chwili przyszło mi do głowy, że nasz plan był niedopracowany. Co z tego, że umiem zabijać te stworzenia, skoro on mógł na przykład wziąć za zakładnika Daniela? Tu było za mało miejsca, aby walczyć. Po szaleńczym wyrazie jego twarzy mogłam spodziewać się wszystkiego.
 Nie chciałam być wampirem! Wiedziałam, że to w zasadzie nie jest życie, dlatego tak cierpiałam po tym jak Shy stała się jednym z nich. Dla mnie nieśmiertelność była straszna. Owszem, każdy boi się śmierci, ale moim zdaniem wieczna tułaczka po świecie i obserwowanie, jak wszyscy twoi znajomi, bliscy umierają...to jest jeszcze gorsze od zgonu. Poza tym w życiu nie chciałabym skrzywdzić człowieka, a wampiry musiały to robić, aby przeżyć. Albo oni albo my- jak powtarzała Richelle za każdym razem, gdy pytałam jej się czy jest jakiś sposób, aby przeżyć bez wysysania z ludzi krwi.
  Ukradkiem chwyciłam swój sztylet nasączony święconą wodą i w ciągu chwili natarłam na Alexa. Nie miałam zamiaru czekać aż Daniel do nas przyjdzie i zobaczy naszą walkę.
  Choć Alex był wampirem, czyli był znacznie silniejszy i zwinniejszy ode mnie to jednak nie znał jeszcze w pełni możliwości swojego ciała, co dało mi przewagę. Spokojnie, jakbym siedziała w sali treningowej, zadawałam cios za ciosem, jednocześnie unikając kłów i ramion przeciwnika, które chciały się zacisnąć na mojej szyi. Skoczyłam za kanapę, aby utrudnić wampirkowi nieco zadanie, ale on to przewidział i w ciągu chwili chwycił mnie w ramiona i przerzucił przez balustradę balkonu.
  Nie miałam czasu, aby krzyknąć. Na całe szczęście wpadłam na jeden z krzaków w ogrodzie i chociaż nieźle się okułam, to jednak w duchu dziękowałam za zamortyzowanie upadku. Gdybym spadła prosto na ziemię, zapewne nie miałabym siły wstać, a co dopiero kontynuować walkę.
  Alex nie chciał mi dać spokoju. Jednym susem skoczył tuż obok mnie, ale w porę się przeturlałam i stanęłam w pozycji obronnej, cały czas trzymając sztylet przed sobą. 
  Dopiero po chwili dotarł do mnie fakt, że jest dzień, a on się nie pali. Moja chwila zawahania mu wystarczyła, aby mógł przygwoździć mnie do ziemi. Choć próbowałam się wyrwać, wykorzystując jego wagę lub wzrost, trzymał mnie mocno, mimo zadawanych mu przeze mnie ciosów. Przejechał jednym z kłów po mojej szyi i westchnął.
- No, moja mała wojowniczko, nie będziesz tego żałowała. Wystarczy, że dasz się zabić i zostawisz wszystko w moich rękach.
- Cóż za ironia.- mruknęłam, nadal gorączkowo próbując się wyrwać. Wszystkie techniki wyleciały mi z głowy, zagłuszone paniką. Jego oczy... stały się jeszcze bardziej świetliste niż zwykle i widziałam w nich zwierzęcy głód. To tylko jeszcze bardziej mnie przeraziło.
  Ukradkiem spostrzegłam co go chroni przed słońcem. Był to wielkim, biały parasol, stojący na balkonie wychodzącym z pokoju Daniela. Musiałam go jakoś usunąć...
- Co tu... Alex, zostaw ją!- krzyknął Włoch, wybiegając z domu. 
- Daniel!- krzyknęłam ostrzegawczo, ale nie zwracał na mnie uwagi. Próbował zabrać przyjaciela z mojego ciała, ale blondyn nadal się mnie trzymał. W jego oczach dostrzegłam wahanie. Może i był wampirem, ale przyjaciel to przyjaciel.
- Dani, proszę.- szepnął Alex, odwracając się lekko w stronę kumpla. Mimo to nie zwalniał uścisku.- Dani, pozwól mi. Ty nic nie rozumiesz. Jej matka zabiła mojego dziadka!
- To ty skrzywdziłeś Benson? Stary, co ty z siebie zrobiłeś! Nie rozumiesz, że ranisz ludzi takich jak ja? Czy mnie też byś to zrobił?- spytał, przypatrując się przyjacielowi z niemym błaganiem w oczach.
  Te słowa wystarczyły, aby poluzował uścisk. Tyle mi wystarczyło, aby zakończyć tą farsę. Chwyciłam leżącą obok mnie broń i jednym celnym rzutem rozprułam parasol. Promienie słoneczne zaczęły do nas docierać, a Alex zaskoczony tą sytuacją, odskoczył i próbował się schronić...ale nie mógł się ruszyć, nie sam. Daniel w ciągu chwili wyciągnął mnie spod jego ciała i oparł o swoje ramię.
  Z zaciekawieniem patrzyłam jak słońce barwi skórę Alexa na czerwono, krew zaczyna spływać mu po policzkach, po ubraniach. Blondyn próbował się przeczołgać, ale wyglądało na to, że w drodze do Daniela zażył już kąpieli słonecznej, a ta do końca odebrała mu siły. Wyciągnął rękę w naszą stronę:
- Po...mocy, proszę...
- Alex, byłeś dla mnie jak brat, ale to... za dużo.- powiedział Daniel, z bólem przyglądając się umierającemu kumplowi. Po jego oczach zaczęły spływać łzy, moczące mi koszulkę.- Nie zapomnę cię. Mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy bracie.
- Do...zo...ba...czenia-szepnął Alex i ścisnął moją odrętwiałą dłoń.
- Ave Atque Vale, Witaj i żegnaj bracie.- powiedziałam, cytując formułkę, którą się wymawiało na pogrzebach Nocnych Łowców. Nie był nim, był potworem, ale zasłużył na jakieś pożegnanie. Gdyby nie jego rodzice... może wszystko by się potoczyło inaczej?
  Kiedy zapadł zmierzch i Richelle wraz z klanem, moją rodziną i przyjaciółmi znaleźli nas w tym samym miejscu co leżało ciało wampira, nawet na nich nie spojrzałam. Przyglądałam się blondynowi, próbując sobie wyobrazić, jakie byłoby jego życie, gdyby nie ta cała chora sytuacja. Czy byłby inny? Czy zachowywałby się jak każdy normalny chłopak?
  Na te pytania już nigdy nikt mi nie odpowie. Wszystkie odpowiedzi zabrał ze sobą do grobu.


Tak, to jest przedostatni już rozdział. Chciałam to wszystko zawrzeć w jednym rozdziale, gdyż nie miałam zamiaru już dłużej tego przedłużać. Chcę zakończyć tę historię, bo po prostu nie chciałam zostawić nie załatwionych spraw. A wolę to zrobić teraz nim w ogóle mam na to pomysł, bo wcześniej nic nie chciało mi przyjść do głowy. Postaram się szybko dodać ostatni rozdział, może nawet w przyszłym tygodniu, zobaczę czy będę miała w ogóle czas. Wiecie- szkoła=brak czasu dla siebie, a w tym roku będę go miała prawdopodobnie jeszcze mniej niż zwykle. Tak że na razie się nie żegnam i życzę miłego czytania, o ile ktoś tu jeszcze jest :)

  
  
  
  

wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział XXXV- Stara Molly

Rozdział XXXV- Stara Molly
  Punktualnie o wpół do dwunastej w nocy zebraliśmy się na parkingu szkolnym, aby omówić plan działania. Pan Jenkins- ochroniarz naszej szkoły- miał teraz przerwę na kawkę i pogaduszki przez telefon ze swoimi znajomymi, więc w spokoju mogliśmy stać na parkingu i rozmawiać o naszym planie. Jego zmiennik miał być punktualnie o północy, więc musieliśmy się śpieszyć. Niestety drugi ochroniarz bardzo poważnie traktował swoją pracę i gdyby nas zobaczył jak zakradamy się do ogrodu, bezzwłocznie zawiadomiłby panią dyrektor. Raczej żadne z nas nie chciało iść w odwiedziny do komisariatu, a nie mogliśmy wcześniej zacząć całej akcji. Duchy opuszczały swoje miejsca pochówku dopiero po zapadnięciu zmroku, więc nie mogliśmy zebrać się wcześniej. Trzeba było działać szybko i zdecydowanie.
  Podczas gdy Cam rozmawiał z moim bratem, który właśnie wybierał się do Rachel, a Avalon i Bonnie rozmawiały przyciszonymi głosami w samochodzie, ja siedziałam na masce autka i przyglądałam się okolicy. Za dnia to miejsce wydawało się dosyć sympatyczne, ale w nocy wyglądało wręcz upiornie. Drzewa otaczające szkołę rzucały cienie na budynek i tworzyły swoistego rodzaju pajęczynę; wiatr poruszał główkami kwiatów rosnących w ogrodzie i odrywał kawałki farby, odlatującej w kilku miejscach, a z pomieszczeń wydobywało się słabe światło, które nie docierało do nas przez co byliśmy pogrążeni w mroku. Nawet latarnie nie były zapalone, więc jedynym źródłem światła był wiszący nad naszymi głowami księżyc, oświetlający co nieco fontannę z której wydobywały się dźwięki spadającej wody i kamienną ścieżkę, prowadzącą do szkoły. Krótko mówiąc: gdyby były jeszcze porozbijanie okna, a drzewa byłby ogołocone z liści, zapewne to miejsce wyglądałoby jak żywcem wyciągnięte z horroru.
  Z kolanami podciągniętymi pod głowę wdychałam mroźne powietrze i rozmyślałam o tym, co dalej. Cały czas zadręczałby mnie pytania typu: ,, A co jeżeli Molly nie widziała sprawcy?" albo ,,Jeżeli Molly poda nam zły opis to co wtedy zrobimy?''. Wiedziałam, że takie gdybanie może jedynie kogoś doprowadzić do obłędu, ale mnie dręczyły wątpliwości. Poza tym coś mi mówiło, że wcale nie chcę poznać prawdy, że jest zbyt straszna abym ją mogła przyjąć do siebie. Z trudem pozbyłam się wątpliwości i starałam się zagłuszyć myśli piosenkami, które przychodziły mi do głowy. Zawsze mi to pomagało, jednak tym razem ta metoda nieco mnie zawiodła.
  Na szczęście Cam szybko skończył rozmawiać i puknął w okno samochodu, aby nasi przyjaciele już wyszli. 
- Już czas. Travis, Trey i Jake już idą do Rachel, a my mamy zdanie do wykonania.
- Więc jaki jest dokładnie plan?- spytała Bonnie, stając pomiędzy mną i Avalon. 
- Sprawa jest prosta.- powiedziałam, starając się ich uspokoić. Choć tego nie okazywali, spotkanie z duchem to nie była zbyt przyjemna sprawa, zwłaszcza z kimś takim jak Molly.- Bonnie i Avalon, stajecie na czatach i pilnujecie czasu. Musimy wyjść przynajmniej pięć minut przed przyjazdem nowego ochroniarza. Jeżeli nas nakryje, skończymy na komisariacie. Wy pilnujecie, a jeżeli ktoś przyjedzie, gwiżdżecie i dołączamy do was. Ja i Cam idziemy do ogrodu i rozmawiamy z Molly. Pytamy się o najważniejsze informacje i zmywamy jak najszybciej się da. Jeżeli nie zdążymy, chowamy się gdzie pieprz rośnie. Proste i szybkie, zrozumiano?
  Wszyscy pokiwali głowami, więc spokojnie mogliśmy zabrać się do dzieła. Miałam ochotę załatwić sprawę z Molly i jak najszybciej stąd uciec.
  Bonnie i Avalon stanęły przy furtce po obu stronach i zaczęły się rozglądać po okolicy. Cam i ja wdrapaliśmy się na murek, po czym miękko wylądowaliśmy na trawie i zaczęliśmy iść w stronę grobu. Znajdował się on przy fontannie i był otoczony krzakami obsypanymi czerwonymi pączkami róż, które niedawno jeszcze były otwarte. Był to pomysł dyrektora, gdyż Molly kochała róże i zawsze marzyła o małym ogrodzie różanym przy szkole. Co prawda tak naprawdę nie był to ogródek, ale przynajmniej te roślinki tu rosły. Równie dobrze wszyscy mogli to zignorować.
  Na nasze szczęście Molly nie trzeba było wywoływać, gdyż ona już tu była. Stała przy fontannie, ubrana w trochę za dużo na taką drobną osóbkę czarną sukienkę, w którą ubrano ją do pogrzebu i z rozwianymi blond włosami obserwowała jak z posążka greckiej kobiety wypływa woda. Jak to duch unosiła się parę centymetrów nad ziemią, a jej postać była przezroczysta, choć jednocześnie biła z niej dziwna, złota poświata, która oświetlała całe otoczenie niczym lampa. Według niektórych było to światło duszy, oczekujące na sąd; duch w ten sposób czekał na swoją kolej z niegasnącą nadzieją, że kiedyś jego wędrówka po świecie żywych się skończy. Trochę dziwiłam się, że Molly nadal tu jest i w dodatku czasami mnie straszy, ale z drugiej strony jak na ducha była tutaj bardzo krótko. Według wielu przesłanek taka istota musiała być minimum dwa lata na ziemi, aby oczekiwać, że lada dzień znajdzie się w niebie, bądź piekle, a Molly była tu krócej.
  Obydwoje delikatnie podeszliśmy do Molly, aby jej nie spłoszyć i przystanęliśmy kilka metrów przed fontanną. Myślałam, że od razu się zorientuje co się dzieje i zacznie nas straszyć, ale ona tylko jak zahipnotyzowana wpatrywała się w wodę. To było bardzo dziwne.
  Cam odchrząknął, co w końcu zwróciło uwagę kobiety i odwróciła się w naszą stronę. Z trudem powstrzymałam wzdrygnięcie. W miejscu gdzie została uderzona miała rozcięcie na głowie, biegnące od linii włosów do prawego policzka- pamiątka po wypadku. 
  Molly skrzywiła się na mój widok, choć w jej oczach dostrzegłam smutek, zapewne spowodowany długim pobytem w świecie żywych. Raina kiedyś przyznała, że dla ducha jest to bardzo bolesne doświadczenie, gdyż dopadała cię tęsknota za tym co było, za życiem wśród innych ludzi. Niemal zrobiło mi się jej żal.
- Dzień dobry, Molly.- powiedziałam, siląc się na uprzejmość.
  Kobieta uniosła brwi. wyraźnie zdziwiona moim widokiem. W sumie, sama sobie się dziwiłam, że chciałam tu przyjść z własnej, nieprzymuszonej woli.
- Shadow Wilson? W życiu nie spodziewałabym się ciebie tutaj o tej porze... a tak w ogóle czemu mnie widzicie? Inni nie mogą mnie dostrzec.
- Nie jesteśmy ludźmi, ale nie mamy zbytnio czasu na wyjaśnienia.- wtrącił Cam z szelmowskim uśmiechem na twarzy. Zapewne chciał się jej przypodobać.- Musimy się czegoś dowiedzieć, a tylko pani wie jak nam pomóc.
  Stara Molly wyraźnie była zdezorientowana.
- Czego możecie ode mnie chcieć? Jestem tylko duchem.
- Na balu Michella i Erick zostali zaatakowani. Chcemy ustalić sprawcę, gdyż prawdopodobnie jest to ta sama osoba, która uprowadziła naszą przyjaciółkę Shy.
- Shy Benson?!- krzyknął zaskoczony duch, aż zatkałam szybko uszy.- To taka miła dziewczyna. Za życia bardzo ją lubiłam, nie skrzywdziłaby muchy!
  Wymieniliśmy z Camem porozumiewawcze spojrzenia. Stara Shy nic by nikomu nie zrobiła, ale wampirzyca być może. Postanowiłam jednak przemilczeć incydent z Bonnie. Zresztą, gdybym jej zaczęła o tym mówić, to nie dosyć że chciałaby wiedzieć kim jesteśmy to  jeszcze stracilibyśmy cenny czas, a chcieliśmy jak najszybciej złapać tego wampirka, zanim jeszcze kogo skrzywdzi.
- Chcemy wiedzieć jak wyglądał ten napastnik. Przyda nam się każdy szczegół, a domyślam się, że była pani przy tym zajściu.
  Molly wyraźnie oklapnęła, jakby była wyczerpana i pokiwała głową.
- Tak, ale niestety nie mogłam nic zrobić, jak tylko się temu wszystkiemu przyglądać. Biedne dzieciaki, nic im nie jest?- spytała z troską.
- Mają parę siniaków, zwłaszcza Erick. Poza tym, że nadal prześladują ich te wydarzenia to w miarę dobrze się trzymają. Ale czy może nam pani pomóc? Mamy mało czasu.- postukałam w zegarek, jakby na podkreślenie swoich słów. Nerwowo rozglądałam się po okolicy, próbując ocenić czy Jenkins nadal odpoczywa. Na szczęście nic się nie działo, a niedaleko słyszałam ściszone głosy Bonnie i Avalon. To mnie nieco podniosło na duchu.
- Każdy szczegół nam się przyda: blizny, kolor włosów, cokolwiek. Czy mogłaby pani powiedzieć jak wyglądał napastnik?- poprosił Cameron. W jego głosie wychwyciłam niecierpliwą nutę.
  Molly przez chwilę zastanawiała się na odpowiedzią ze zmarszczonym czołem.
- Hmm, okej to był na pewno chłopiec na oko w waszym wieku. Chyba był szatynem... nie, blondynem, zdecydowanie.- poprawiła się.- Wysoki, nieco umięśniony. Bardzo wysportowany, bo poruszał się niczym kobra. Ledwo nadążałam za biegiem wydarzeń... coś ci to mówi, Shadow?- spytała, widząc zapewne moją zdziwioną minę.
  Chwilka. Blondyn, wysportowany? Obraz zaczął formować się w mojej głowie, ale nie był do końca kompletny. Może się mylę? Znam masę blondynów, którzy są sportowcami, czemu to akurat musi być on? Miałam nadzieję, że to nie ta osoba o której myślę, więc nie odpuszczałam.
- Hmm, jeszcze jakieś szczegóły pani pamięta?
- Miał kły, ostre niczym brzytwy aż sama się zaczęłam się go bać, choć właściwie już nie żyję.
  Znów zamyśliłam się na chwilę. Opis Molly był wystarczająco dokładny abym mogła uformować w głowie jego wizerunek. Jednak nie do końca zgadzałam się z tym. To nie mogła być ta osoba. Przecież on chyba nie byłby zdolny do czegoś takiego, prawda? Ale jednak odczuwałam niepokój, a intuicja podpowiadała, że jednak się nie mylę. 
  Mimo to chciałam spytać się o coś jeszcze, ale poczułam na sobie badawcze spojrzenie Cama. 
- O czym myślisz? - zapytał, a oczy zalśniły mu w świetle księżyca przez co wyglądał nieco przerażająco. 
- O niczym. - pokręciłam głową. Nie mogłam pozwolić na to, żeby moi przyjaciele dowiedzieli się kim on może być. W każdej chwili mogą wpaść na jakiś głupi pomysł, który może okazać się fiaskiem. Z wampirem trzeba ostrożnie, nabrać trochę dystansu oraz więcej szczegółów, które wskazałyby sprawcę. W dodatku nie byłam pewna czy moje podejrzenia są słuszne... postanowiłam dowiedzieć się czegoś jeszcze. Ostatnie podejście.
- Pamiętasz coś jeszcze? - spojrzałam badawczo na Starą Molly w nadziei, że jeszcze coś sobie przypomina. Owszem, chciałam złapać tego wampira, ale nie mogłam się przyznać, że już kogoś podejrzewam, a poza tym nie miałam ostatniego elementu układanki. 
- Shadow...
- Pamiętam!- powiedziała Molly, przerywając tyradę Cama zapewne na temat męczenia duchów. Pewnie myślał, że jestem po prostu zbyt ciekawska i w końcu zdenerwuję tą kobietę tak, że już nic nam nie powie.- Miał strasznie dziwne oczy jak kot. Były srebrne jak księżyc i świeciły tak mocno, że w ciemności można go było wypatrzyć z daleka... Wilson, wszystko w porządku?
  Nie, nic nie było w porządku. Właśnie tego się obawiałam. Momentalnie zbladłam i chwyciłam się za włosy, mamrocząc pod nosem: ,,To niemożliwe'', choć właśnie dostałam potwierdzenie, że jednak tak jest. On zawsze był tajemniczy, ale po co miałby porywać Shy, zmieniać ją w wampira i potem jeszcze atakować Michelle i Ericka?! Przecież on ich znał i nie miał z nich żadnego pożytku! Gdyby chodziło o pragnienie, zapewne po prostu wypiłby z nich krew i zostawił całych i zdrowych, a nie pokiereszowanych! Wampiry mogły pić krew z ludzi, ale rzadko i tylko w sytuacji, jeżeli nie miały innego dojścia do życiodajnego płynu i były już na skraju wytrzymałości. W takim przypadku musiały jednak być delikatne, nie wysysać całej krwi z ludzi i co najważniejsze: nie mogły ich zabić, uderzyć i tak dalej, a on... brakowało mi słów, aby wyrazić mój gniew, wzburzenie i przede wszystkim głębokie rozczarowanie.
  Ale tak dobrze go nie znałaś, uprzytomniłam sobie, chodząc raz w jedną stronę raz w drugą ,aby się nieco uspokoić. On próbował poznać twoje sekrety, zbliżając się do ciebie. Nie był niewiniątkiem i dobrze o tym wiedziałaś. Tak, wiedziałam że nie był bez skazy, ale o coś tak okropnego w życiu bym go nie podejrzewała.
  Cam wyraźnie stracił cierpliwość i chwycił mnie w pasie z troską, abym mu się nie wyrwała. Nawet nie wiem kiedy, słone łzy zaczęły spływać z moich policzków na grunt. Przyjacielskim gestem otarł moje łzy i spojrzał na mnie z troską, całkowicie ignorując ducha Molly, który wyraźnie domagał się jego uwagi.
- Shadow, co jest? Strasznie wyglądasz. Czy ty...
- Tak.- pokiwałam głową i uspokoiłam się. Najgorsze miało być dopiero przede mną.- Ja chyba wiem, kto jest sprawcą. Wracajmy szybko, zanim skończy nam się czas. Musimy jechać do Richelle.


  Już szybko zbliżamy się do końca. Chcę już zakończyć tą historię, dlatego zostały mi jeszcze dwa rozdziały i przenoszę się na nowego bloga, którego już przygotowuję i już na nim są dwie notki. Mam nadzieję, że ci, którzy się zrazili do mojej pisaniny dadzą mi ostatnią szansę... ale o tym napiszę pod koniec. Zostały mniej więcej dwa rozdziały i podsumowanie, do następnej notki oraz przy okazji zapraszam was na stronkę o pisaniu i czytaniu na fb, mam nadzieję, że wam się spodoba Kliknij tutaj!

niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział XXXIV- Niespokojne dusze

Rozdział- Niespokojne dusze
- Szczerze to nie wiem od czego zacząć.- powiedziała przepraszająco Michelle.- Tyle tego było.
- Najlepiej zacznij od samego początku.- poradziłam, przyglądając jej się ze ze martwieniem.
  Z jednej strony męczyły mnie ogromne wyrzuty sumienia, bo na pewno mówienie o tamtej sytuacji było dla niej bolesne, ale z drugiej musiałam rozwiać wątpliwości. Jeżeli ten wampir nadal grasuje po mieście i w dodatku jest spragniony, Michelle, Erick, Shy oraz tamta grupa nastolatków nie będą jego jedynymi ofiarami.
  Michelle oparła się o puchate poduszki, aby było jej nieco wygodniej i położyła rękę na oblepionym potem czole. Przez przytłumione promienie słoneczne, wpadające do pomieszczenia jej skóra nabierała jeszcze jaśniejszej barwy, a żyły stały się jeszcze bardziej widoczne. Z trudem nie odwróciłam wzroku od Michi.
- Po piosence, którą zamówił mi Erick, postanowiliśmy wyjść na dwór, aby... ekhm, porozmawiać.- zarumieniła się przez co parsknęłam śmiechem. No cóż, gdyby znacznie wcześniej mi to powiedziała to pewnie rzuciłabym jakiś niewybredny żart, ale teraz mam Travisa i chyba na jej miejscu postąpiłabym tak samo...chyba. Michelle odkaszlnęła i podjęła przerwaną historię- Chcieliśmy wtedy pobyć sami: moja matka niestety przyszła na bal i cały czas mnie szukała, a ja potrzebowałam wytchnienia. Wiesz o co chodzi... w tamtym momencie siedzieliśmy na ławce za murkiem i całowaliśmy się oraz rozmawialiśmy co dalej. Nie chciałam stawać oko w oko z matką, bo byłam pewna, że zrobi z nas ofiary. Robi to przy każdej okazji.- prychnęła, choć w jej oczach dostrzegłam ból.- W każdym razie tak siedzieliśmy sobie przez chwilę, aż zdecydowałam, że nie ma sensu się ukrywać. Tak i tak bym ją spotkała, jak nie tam to w domu, więc było mi wszystko jedno. Ale potem... usłyszeliśmy dziwny warkot, wydobywający się z czyjegoś gardła. Pomyśleliśmy, że to jakiś piesek tu się przypałętał, ale wtedy coś nagle wystrzeliło z krzaków i...- wzdrygnęła się i schowała twarz w dłoniach. Ciemnymi włosami zakryła swoją twarz, a z pomiędzy placu mówiła dalej matowym głosem.- coś mnie przygniotło. Upadłam na ziemię i usłyszałam jak ktoś rozrywa materiał mojej sukienki. Kątem oka widziałam jak Erick próbuje tego kogoś zdjąć ze mnie, ale... nie wiem jak! Mój napastnik nie zwolnił uścisku tylko odepchnął go tak mocno, że poleciał na murek i uderzył w niego głową, a ledwo podniósł na niego rękę. Chciałam wstać i do niego podbiec, ale ten ktoś znowu zwrócił na mnie uwagę... i ugryzł mnie! A potem zajął się biednym Erickiem! To chyba jakiś szaleniec!- nie wytrzymała i rozpłakała się od nadmiaru emocji.
  Przez krótką chwilę siedziałam nieruchomo, próbując przetrawić wszystkie informacje, podczas gdy Michelle próbowała się uspokoić. Jej szloch lekko mnie otrzeźwił przez co przytuliłam ją do siebie, jakby był moją starszą siostrą i zaczęłam szeptać, że jest bezpieczna. Ona drżała w moich ramionach, a łzy spływały na moją koszulkę. Dyskretnie spróbowałam sprawdzić jej szyję ma podwójne ugryzienie lub ślady po kłach. Na moje szczęście, kiedy odsunęłam ciężkie włosy koleżanki dostrzegłam ślady po kłach, które wystarczająco dużo mi powiedziały. Czyli wizytę u Ericka raczej mam z głowy.
  Nadludzka siła, zwinność, ugryzienie... idealnie pasuje do wampira.  Już nie miałam żadnych wątpliwości jaka istota dopuściła się tych wszystkich zbrodni, jednak nie wiedziałam kto dokładnie jest odpowiedzialny za przemianę Shy i to wszystko. Mój umysł pracował na zwiększonych obrotach, choć jednocześnie głaskałam Michelle po włosach, aby się uspokoiła. Widząc do jakiego stanu ją doprowadziłam, podałam jej chusteczkę z torebki i jeszcze raz przytuliłam. Serce mnie zabolało, kiedy uzmysłowiłam sobie, że to ja jestem odpowiedzialna za jej obecny stan. Mimo to mój rozum mówił mi, że dobrze postąpiłam: ona na pewno się z tego otrząśnie, a ja muszę coś zrobić z tym dzikim wampirem. Tylko Michelle i Erick mogli mi pomóc w rozwiązaniu tej zagadki. Shy była na okresie próbnym u Richelle, co oznaczało że na wszelki wypadek powinnam unikać odwiedzania mojej przyjaciółki. Teraz musiała się skupić na okiełznaniu swojej nowej natury, a moja dociekliwość obróci te starania w proch.
  Mimo to po wyjściu ze szpitala oraz zostawieniu dziewczyny z paczką słodyczy i ciepłym uśmiechem na twarzy (kto by pomyślał, że rozmowa z Michelle po tej całej sytuacji będzie tak przyjemna?) rozważałam wszystkie opcje, także tą związaną z Shy. Pogrążona we własnych myślach jak i rozmową z Michi nie usłyszałam dzwonka mojego telefonu. Urządzenie zawibrowało w mojej kieszeni, skutecznie odrywając mnie od moich skomplikowanych myśli. Mechanicznie, wyjęłam komórkę z kieszeni i odebrałam:
- Halo?
- Shadow, gdzie jesteś?- To była Avalon. Średnio ją słyszałam przez szum panujący na parkingu szpitala, więc pod głosiłam nieco dźwięk i zaczęłam iść w stronę przystanku autobusowego. Może jeszcze zdążę na autobus?
- Właśnie wyszłam ze szpitala.- powiedziałam.- Byłam u Michelle, aby dowiedzieć się co nieco o jej napastniku. Muszę trochę pomyśleć, to jest mocno skomplikowane. Czuję się jak Sherlock Holmes w damskiej wersji.
- A ja rozumiem jestem Doktorem Watsonem?- zaśmiała się lekko, co mi poprawiło humor. Humor mojej kumpeli zawsze był zaraźliwy.- Chwila, byłaś w szpitalu? Posłuchaj, spotkajmy się w Taki. Tam się kręci masa taksówek, więc z dojazdem nie będziesz miała problemu. Siedzimy właśnie z Camem, Jacobem i Bonnie.
- Świetnie.- powiedziałam z uśmiechem, dopóki nie dotarł do mnie sens ostatniego zdania.- Chwila, moment. Co tam robi Bonnie? Ona nie powinna nadal dochodzić do siebie?
- Powinna, ale Jake wyrwał ją z domu i przyprowadził. Chyba od tamtego wypadku uprzytomnił sobie, że musi działać- ton, którym to powiedziała sugerował, że nierozgarnięty pięcioletni dzieciak wiedziałby już wcześniej coś zrobić. Niemal się roześmiałam.
  Wreszcie mały powrót do mojej ,,normalność''. Czułam się przytłoczona tym wszystkim, jakbym siedziała w celi z kamienia, która chce mnie zmiażdżyć (jak to się zwykle dzieje w naszych amerykańskich filmach sensacyjnych). Teraz mogłam odetchnąć i przez minutkę pobyć sobą, choć pewnie się pokłócimy podczas naszej rozmowy. Prawie zawsze tak było, ale zachowywaliśmy się jak jedna wielka w rodzina, a w każdej zdarzają się kłótnie, prawda? W każdym razie miałam nadzieję na chwilę odpoczynku, a poza tym byłam ciekawa co tam się będzie działo między Bonnie i Jake'em. Może wreszcie wyzna co do niego czuje? To byłoby chyba najlepsze posunięcie mojego kuzynka w tej sprawie, ale w końcu to facet- nie słucha rad innych choćby nie wiem co. Poza tym pewnie szybciej wskoczyłby do dziury pełnej lwów niż powiedziałby o swoich uczuciach. 
  Eh, faceci! Niemal prychnęłam z irytacji. Kiedy cię podrywają są pewni siebie, ale gdy chcesz z nimi pogadać o miłości to wieją gdzie pieprz rośnie, ot co. 


  Kiedy weszłam do restauracji, powitał mnie huk jakby ktoś wystrzelił pocisk z armaty. Słysząc dziwny pisk, który z każdą sekundą wzmagał się, pozwoliłam przejąć ciału kontrolę i szybko pochyliłam się, a za mną rozległ się odgłos tłuczonego szkła. Wyprostowałam się akurat w momencie, gdy jeden z ifrytów ze wściekłą miną przyglądał się grupce goblinów, siedzącej niedaleko mnie. Jeden z nich z neonowymi złotymi włosami trzymał w ręku procę z rodzaju tych, które można kupić w sklepie z zabawkami, jednak złoty pył, którym był oblepiony przedmiot nie pozostawiał wątpliwości, że go zaczarował, a pocisk, który wystrzelił to był wielkości mojej pięści klops, ociekający pomidorowym sosem spaghetti. Nie wiem czy dodali do niego jakiś swój magiczny przedmiot, ale zwykły klops na pewno nie rozwaliłby szklanej szyby tylko ją ubrudził. 
  Na dźwięk tłukącego się szkła z kuchni wyszedł elfi szef w charakterystycznej czapce spod której wystawały ostre, spiczaste uszy oraz kosmyk złotych włosów. Na jego chorobliwie zielonej twarzy pojawiło się zdziwienie, a potem wściekłość wymierzona w gobliny. Wiedząc, że elfy potrafią być naprawdę okrutne, szybko usunęłam się z drogi i usiadłam obok mojej grupki przyjaciół, którzy gadali w najlepsze.
- Hej Shadow, jak się trzyma Michelle?- zaczęła bez ogródek Avalon, siorbiąc swój ulubiony truskawkowy koktajl.
- Nie za dobrze.- powiedziałam i opadłam na krzesło obok niej.
  Zaraz potem chciałam z niego zwiać, gdyż miałam świetny widok na parę przy stoliku tuż obok. Chłopak i dziewczyna pochylali się ku sobie, szepcząc do siebie czułe słówka, a między nimi stał talerz z nietkniętymi frytkami. Wyglądało to tak, jakby lada moment zbierali się do wyjścia, aby znaleźć sobie miejsce do całowania.
  I to byli Bonnie i Jake.
  Avalon podążyła za moim spojrzeniem i wywróciła oczami, jakby mówiła: ,,Gołąbki, ich nie można zrozumieć''. Siedzący na przeciwko nas Cam jawnie im się przyglądał, jednocześnie wkładając słomkę od swojego jagodowego shake'a do ust. Zupełnie jakby był w kinie.
- Mogę wiedzieć czemu nagle zebrało im się na amory? I to w publicznym miejscu?- spytałam, opierając się o krzesło.
  Cam odwrócił się w naszą stronę i wzruszył ramionami.
- Jake był tu jako pierwszy, a kiedy przyszliśmy wraz z Avalon to zastaliśmy ich w takiej samej sytuacji co obecnie. Nie widzą świata poza sobą.
- Trochę tak jak ty i Travis, kiedy jesteście sami.- wtrąciła ironicznie Ave.
  Niemal zgromiłam ją spojrzeniem, jednak w porę się opanowałam. Nie miałam zamiaru tego ciągnąć.
- Okej, więc byłam u Michelli i mam pewność, że to wampir ją zaatakował. Wszystko się zgadza: ślady na szyi, nadludzka siła i zwinność.- wyliczyłam na palcach.
- Pytanie tylko kto to jest.- zastanowił się na głos Cam, jednocześnie drapiąc się po podbródku. Zdusiłam w sobie śmiech. To był taki jego odruch: zawsze to robił, kiedy intensywnie się nad czymś zastanawiał.
  Avalon przez chwilę mieszała w swoim napoju słomką, jednocześnie przygryzając wargi. Od czasu przemiany nabrały krwistoczerwonego koloru, przez co nie musiała już używać szminki, a włosy barwy rubinu najczęściej wiązała w wymyślne fryzury lub chowała je pod różnego rodzaju kapeluszami. Lubiła nową, lepszą siebie, jednak szkopuł był w tym, że niektórzy Przyziemni potrafili być bardzo spostrzegawczy. Jak na razie wolała na siebie nie zwracać uwagi, dopóki w pewien sposób ,,znormalnieje''. Tylko w Taki lub w moim domu w pełni pokazywała swoje ,,nowo-nabyte atuty'', choć w sumie aż tak nowe to one nie były.
- Okej, więc możemy iść w to miejsce, gdzie Michella i Erick się migdalili i po prostu poszukać jakiś śladów.
- Sprzątaczki na pewno wszystko już ogarnęły, nie ma szans, abyśmy coś tam znaleźli.- powiedział Jake, siadając z Bonnie obok Cama z szerokim uśmiechem na twarzy.
  Na chwilę zapomniałam o całej sprawie i sama się uśmiechnęłam. Pierwszy raz widziałam Jake'a w takim dobrym humorze: z rozświetlonymi oczami, uśmiechniętego od ucha do ucha, wesołego. Zwykle tak się nie zachowywał i cieszyła mnie taka zmiana. Miałam nadzieję, że Bonnie nie złamie jego serca i uszczęśliwi go tak, jak mama mojego tatę. Oczywiście to są pewnie moje pobożne życzenia, ale zawsze pozostaje ta tląca się w nas nadzieja, której nijak nie można ugasić. 
  Cam oparł się o krzesło ze znużeniem i westchnął.
- To kto ma inny pomysł?
- Nie możecie poprosić o pomoc tej... Richelle?- nieoczekiwanie podsunęła Bonnie, nerwowo bawiąc się kosmykiem swoich włosów. Chodź wiedziała o wszystkim (także o powodzie, dla którego Shy się na nią rzuciła) to nie mogła ukryć, że po swoich przejściach z wampirami one ją przerażały. Mimo to podziwiałam ją za to, że ma w sobie siłę, aby to wszystko udźwignąć. Zapewne inny Przyziemny od tych rewelacji by się załamał i uciekł z krzykiem.- Przecież wampiry mają super wyczulony węch, może go znaleźć. Poza tym skoro chce rozwiązać tą zagadkę to niech zacznie dochodzenie.
- Pewnie już to zrobiła.- stwierdziła Avalon, rzucając nam porozumiewawcze spojrzenia.- Wiecie, że Richelle nie zostawia takich spraw, a poza tym rozmawiała wczoraj z moim tatą przez telefon. Powiedziała, że ten ktoś świetnie się maskuje i nie mogą go wytropić. Poprosiła o posiłki z Clave, ale przyjadą dopiero za dwa dni, bo mają coś jeszcze do załatwienia. Do tego czasu może być już za późno.
  No właśnie. I co teraz? Gdyby te ofiary były ze sobą powiązane byłoby o wiele łatwiej, ale to były przypadkowe osoby! Więc co mamy zrobić? Na końcu języka miałam odpowiedź, jednak nie przez chwilę nie mogłam poskładać myśli. Spojrzałam jednak po chwili na kawiarenkę ,,Nocne Szaleństwo'', mieszczącą się na przeciwko Taki i coś mi wpadło do głowy.
- A gdyby tak udać się do tego samego klubu, co wtedy wybrała się ta banda nastolatków?- zaczęłam myśleć na głos.- Co prawda nie ma dużego prawdopodobieństwa, że ten wampir znowu tam będzie, ale możemy zastawić na niego pułapkę. Klub do którego się udał jest powszechnie oblegany przez Podziemnych, takich jak my i należy on do...
- Ericka Sandersa?- dokończył Jake, patrząc na mnie z podziwem.- Do diabła, no jasne. Jeżeli ktoś tam popełni przestępstwo, Erick na pewno od razu doniesie Clave. Przecież to syn przedstawiciela wampirów. 
- Więc któraś z nas musi wystąpić tam jako ,,dziewczyna do towarzystwa''. Posłużyć jako wabik. Nie trzeba spędzać z nim czasu, tylko po prostu go wywabić z budynku.
- Ale skąd będziemy wiedzieli czy to jest na pewno on?- spytał Cam.- Równie dobrze może być to kolejny wampir, poszukujący rozrywki. 
  To było dobre pytanie, Cam miał rację. Jeżeli nie trafimy na naszego sprawcę, Erick może na nas donieść i będziemy mieli poważne kłopoty. Nie chcieliśmy za bardzo ryzykować, ale to był nasz jedyny dobry plan. Jeżeli nic nie zrobimy, Clave może za późno zareagować i ktoś znów padnie jego ofiarą.
- Możemy to sprawdzić za pomocą innego wampira.- podsunęła Avalon.- Gdybyśmy poprosili Tommy'ego lub Alexa, aby wypili jego krew...
- Nie będę go o nic prosić!- zaprotestowałam. Po tym wszystkim nie miałam zamiaru z nim rozmawiać, choć jednocześnie zrobiło mi się strasznie głupio. Tu nie chodziło o nasze przeżycia, ale o niewinne istoty, a moje szczeniackie zachowanie nie może nam przeszkodzić w rozwiązaniu tej zagadki.
  Tyle, że pozostał kolejny problem. W jakiś sposób trzeba skrócić liczbę podejrzanych, gdyż ani Tommy ani Alex nie będą chcieli gryźć każdego wampira, który nam się napatoczy. Jedno ugryzienie zapewne będzie dla nich dostatecznie obrzydliwe-w końcu ukąszą faceta, a nie jakąś gorącą laskę, jakby to się wyraził Tommy-a nie miałam zamiaru ich upokorzyć czy coś. Poza tym każdy szczegół się przyda: kolor włosów, oczu, znaki szczególne. Trochę to brzmi tak, jakbyśmy pracowali w policji...
 I nagle mnie oświeciło. Zobaczyłam w wyobraźni uśmiech Rainy oraz to okropne cmentarzysko, na którym została pochowana. Był jeden sposób, aby czegoś się dowiedzieć o naszym porywaczu, jednak nie należał do przyjemnych. Z trudem powstrzymałam się od wzdrygnięcia.
   Widocznie jednak strach i obrzydzenie pojawiło się na mojej twarzy, gdyż Avalon uniosła brwi i chwyciła mnie za ramię, jednocześnie lekko mną potrząsając, jakbym była w jakimś transie.
- Shadow, co jest? Jesteś cała zielona.
- Pamiętacie Starą Molly przez którą omal nie wyleciałam ze szkoły za tą akcję z kotem?
  Cam klasnął w dłonie niczym małe dziecko i zaśmiał się lekko. Jake także nie mógł powstrzymać cichego chichotu, mimo mało dyskretnych kuksańców Bonnie. 
  Moja akcja z kotem przeszła w zasadzie do historii. Do tej pory wszyscy z radością opowiadali sobie tą historię przy ognisku. W zeszłym roku do naszej szkoły przypałętał się mały kot, jak się później okazało ze wścieklizną. Niczego nieświadoma i urzeczona słodyczą małego kota w czarne łaty, schowałam go do plecaka, aby podczas WF-u pokazać go moim koleżankom z grupy. Niestety tego dnia nasza trenerka pani Hale, przyniosła sobie na drugie śniadanie tuńczyka, więc kotek poszedł za zapachem i wszedł do gabinetu. Najprawdopodobniej przez przypadek wpadł do jej torebki, gdzie nosiła sprzęt i po prostu tam się ukrywał przez jakiś czas. 
   A co ja miałam z tym wspólnego? Otóż było to latem i mieliśmy zrobić dwadzieścia okrążeń wokół boiska, podczas gdy były tak gorąco i duszno, że trawa żółkła na naszych oczach od nadmiernego nasłonecznienia. Była to kara za dziesięciominutowe spóźnienie naszych dwóch kolegów, którzy postanowili zwiać ze szkoły, jednak siłą pedagog przyprowadziła ich na lekcję. Jako że jestem osobą, która często mówi co myśli bez żadnych zahamowań, zaczęłam się kłócić z Hale. Na moje nieszczęście akurat w czasie naszej ,,gorącej dyskusji'' z torebki wyszedł kociak i nie wiadomo kiedy wdrapał mi się na plecy i z mojego ramienia przyglądał się trenerce. Ta pomyślała, że to moje zwierzątko i chwyciła je mocno w łapska, aż bałam się że złamie coś temu biednemu kotkowi. Okazało się jednak, że ,,biedne zwierzątko'' potrafi być naprawdę wredne i z szybkością o jaką bym kotka nie podejrzewała, rzucił się na trenerkę i podrapał jej całą twarz przez co szybko nabawiła się infekcji i przez miesiąc dostawała podobno bardzo bolesną sesję zastrzyków. Do tej pory Hale nie może mi wybaczyć mimo tego, że ją gorąco przepraszałam, byleby nie naskarżyła dyrektorowi.
  Nasza była woźna Molly Dalton, która z całego serca mnie nie lubiła nie chciała być taka litościwa i o razu naskarżyła na mnie dyrektorowi. Na szczęście, kiedy wyjaśniłam całą sprawę, a Hale przyjęła przy wszystkich moje przeprosiny, dostałam jedynie ostrzeżenie i przez tydzień musiałam po lekcjach przez dwie godziny siedzieć w kozie, aby przemyśleć swoje postępowanie. Było to o niebo lepsze niż wyrzucenie ze szkoły, więc ze spokojem zniosłam swoją karę. Mimo to nie znosiłam Starej Molly do końca jej dni, które dosyć szybko nadeszły.
  Po dwóch miesiącach po akcji z kotem, zginęła w nieszczęśliwym wypadku na terytorium naszej szkoły. Jak ustaliła policja, Molly poślizgnęła się na jednym ze szczebli drabinki podczas mycia okien i spadła, uderzając głową prosto o beton. Pewnie by przeżyła, gdyby nie to, że drabina zachwiała się i spadła prosto na jej ciało, potęgując uraz. Szybko wezwano pogotowie, jednak mimo usilnych prób przywrócenia normalnej pracy serca, zmarła na miejscu i została pochowana w ogrodzie obok sali gimnastycznej, gdyż takie było jej ostatnie życzenie. Molly poświęciła życie naszej szkole, dlatego dyrektor uznał, że trzeba uszanować jej prośbę i tak o to wspaniałym dla nas trafem jej grób znajdował się niedaleko miejsca, gdzie Michelle i Erick zostali zaatakowani.
  Widocznie Cam najszybciej skojarzył o co mi chodzi, gdyż zmarszczył brwi i spojrzał na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Wiedział jakie stosunki panowały między mną i panią Dalton, więc taka propozycja, która padła z moich ust była dla niego sporym zaskoczeniem.
- Chcesz coś wyciągnąć od ducha Starej Molly? Ta kobieta cię nie znosiła, myślisz że po śmierci to się zmieniło?- spytał z powątpiewaniem.
- Pewnie nie, ale musimy coś wiedzieć o naszym przestępcy. Dla mnie to nie będzie zbyt miłe spotkanie, ale Molly na pewno wszystko widziała. Nie przegapiłaby takiego spektaklu.
  Co prawda rozmowa z woźną nie napawała mnie optymizmem, ale warto było spróbować. Byłam pewna, że ona była świadkiem tego zdarzenia. W końcu duchy nie mogą na długo opuszczać miejsca swojego pochówku, a poza tym Molly uwielbiała być w centrum wydarzeń.
  Jake bez entuzjazmu spojrzał w moją stronę i obdarzył nas wszystkich krzywym uśmiechem.
- Czyli co, musimy zakraść się wieczorem do ogródka? Jeżeli zrobimy to w dzień, uznają nas za czubków. 
- To kiedy zaczynamy?- spytała Bonnie, zaskakując nas wszystkich. Wzruszyła ramionami jakby mówiła: ,, co was tak to dziwi?''.- Nie jestem żadnym nadnaturalnym stworzeniem, ale każda pomoc się przyda, prawda?
- Prawda.- potwierdziłam.- Musimy rozdzielić sobie zadania. Ja i Cam będziemy rozmawiali z Molly, gdyż jak wiecie miała słabość do naszego koleżki i traktowała go jak małe dziecko.- powiedziałam, nie zważając na jęki przyjaciela.- Bonnie i Avalon mogą stać na czatach, a ty Jake mógłbyś się udać do Richelle i powiedzieć jej o naszym planie.
   Jake pokiwał głową z powagą.
- Wezmę ze sobą Travisa i Treya o ile nie masz nic przeciwko temu.
- Nie, choć pewnie długo będziesz musiał przekonywać mojego brata, aby z wami poszedł. Wiesz, jaką mają na niego ochotę te młode wampirzyce.
- Spoko, czyli dzisiaj się spotykamy?- spytała dla pewności Avalon.
 - Tak, przygotujcie się kochani. Czeka nas dziś ciężka noc.- powiedziałam.

Cześć wszystkim! Obiecałam wam nowy rozdział na koniec tygodnia i o to on! Za wszystkie literówki przepraszam, gdyż moja klawiatura odmawia mi ostatnio posłuszeństwa. Mam nadzieję, że nie nawaliłam (znowu) na całej linii. Myślałam mniej więcej jak to wszystko wyjdzie i chyba zakończenie zbliża się wielkimi krokami. Postanowiłam, że jakoś dociągnę do końca i e mniej więcej będzie jeszcze 5 rozdziałów czy 3, zależy co mi wpadnie do głowy. Nie chcę już utrudniać sobie zadania, wplatając nowe wątki, zwłaszcza ze świadomością, że wiele osób zawiodłam. Mam nadzieję, że mi wybaczą, ale to czas pokaże.
Tak więc pozdrawiam i do następnej notki!

  


    
  

Obserwatorzy